Need for Speed: Shift - recenzja wersji PSP

BLOG RECENZJA GRY
1106V
Need for Speed: Shift - recenzja wersji PSP
Sephirothek | 23.07.2013, 18:44
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Shift był ostatnim NfS-em wydanym na PSP. Czy choćby dlatego warto nań spojrzeć łaskawym okiem?

Marnie przyjętym Undercover, pożerającym zbyt długi ogon serii i próbującym „zrobić dobrze” fanom za pomocą wielkiego, kiepsko zszytego worka elementów, za które pokochali poprzednie odsłony wyścigowego molocha, studio Black Box pożegnało się z marką Need for Speed, pozwalając na scenę wejść nowym ludziom, ziścić się świeżym, błyszczącym pomysłom. Nie zniknęło z niej całkiem (czego czasem bym pragnął), bo spłodzili jeszcze multiplayerowe, żerujące na formie grania free-to-play (czy też, złośliwie: Pay2Win) NfS: World i dziwaczne, choć momentami naprawdę intrygujące NfS: The Run. W przerwie od błyszczących fur stworzyli także serię Skate, za co być może nawet należy im się trochę kudosów. Tym niemniej, zwalniając stanowisko jedynych bóstw i kreatorów, pozwolili kultowym trzem literkom wrócić na wyżyny, jakich seria nie widziała – w zależności od punktu widzenia – od Most Wanted lub nawet od klasycznych odsłon na szare PlayStation. Zaczęła się trzecia „generacja” Need for Speed. Z jednej strony gracze dostali Criterion Games i wypasione, niemal nostalgiczne Hot Pursuit, z drugiej Slightly Mad Studios z ich symulacyjnym Shiftem. Tak dobrze nie było od dawna.

 

Na PSP trafił już tylko drugi z powyższych tytułów, kończąc tym samym sześcioczęściową, gorzko-kwaśną miniserię konwersji flagowej ścigałki od EA. Wszystkie te tytuły, nieistotne, czy miały jakiekolwiek ambicje (Carbon), czy też bezwstydnie obnosiły się z ich brakiem (w tym nawiasie mogłoby być więcej tytułów, ale łaskawie poprzestanę na najgorszym – Undercover), sprzedały się na tyle dobrze, aby pokryć swe chude lico platyną i trafić później do mandarynkowych pudełek Essentials. Miały zatem jakieś enigmatyczne znaczenie w historii przenośnej konsolki Sony. Stanowczo przeliczyłem swoje siły, gdy pomyślałem: „Hej, cóż za morowym pomysłem byłoby zbadanie i zrecenzowanie ich wszystkich”, ale oto jestem, kilka miesięcy później, bogatszy o wiedzę i doświadczenie, które nie przydadzą mi się już nigdy i nigdzie. Niemal jak po studiach! Nie traćmy więcej czasu. Przyszedł moment na ostatni werdykt, w jakim wspólnie wystąpią słowa „PSP” i „Need for Speed”.

 

Shift w swej oryginalnej wersji jest mocarnym, rozbudowanym tytułem o naprawdę udanej „symulacyjności”, a do tego nie pojawił się już na PS2, więc pytanie powinno brzmieć: „Kto byłby na tyle szalony, aby przenosić go na skromną kieszonsolkę?”. Kto? To akurat proste – studio Bright Light, tak nieistotne, że wręcz nieistniejące (serio, zamknęli ich moment później). Proponuję inne pytanie. „Jak przenieśli Shifta na PSP?”. Właśnie, tutaj leży pies pogrzebany. Jak przenieść gigantyczną, nowatorską symulację na biedniejszą platformę? Zmienić jej charakter. Jak bardzo zmienić? Wywalić całą symulację, wywalić towarzyszącą jej atmosferę, skleić arcade’owy model jazdy z poślizgami w sosie à la Ridge Racer, zmiksować łopatologiczne drzewko postępów i voilà! – nasz przenośny Shift jest gotowy!

 

Ale nie, poważnie, to najbardziej arcade’owy NfS, który pojawił się na płycie UMD. Tryb kariery wygląda tak, iż tylko przechodząc jeden miniturniej, przeskakuje się do następnego. Jesteś za słaby? Powtórz kilka razy poprzednie zawody, w ten sposób delikatnie podrasujesz osiągi swojego samochodu i pokonasz konkurencję. Do przecinania oddano nam kilka (mniej niż dziesięć) miejscówek (największa miasta świata: Londyn, Paryż, Tokio, San Francisco, Chicago), w granicach których zbudowano trasy. Ich wygląd przypomina tory z rasowych symulacji (ciasne przejścia zamknięte po bokach barierkami), ale na dłuższych zakrętach (a tych nie brak!) pozwalają driftować jak bohaterowie trzeciej części Szybkich i wściekłych. Sam poślizg, o czym częściowo wspominałem wyżej, przypomina „nie-do-końca” udaną mieszaninę RR i Outruna – niby bez problemu się w niego wchodzi, ale nie ciągnie się kilometrami i bywa bardzo nerwowy (co może spuentować frustrująca kraksa). Przeciwnicy nie grzeszą jakąkolwiek inteligencją i na trasie są wyłącznie po to, aby ich wyprzedzić. Nudzie zapobiegać mają udane tryby poboczne: najlepsze w historii serii Drifty (nabijamy punkty za długie poślizgi i mnożniki za zaliczanie zakrętów bez draśnięcia barierek), time triale lub eventy, w których istotna jest nasza średnia prędkość (ze względu na arcade’owy feeling bardziej tu pasujące niż w ProStreet). Nie da się jednak ukryć, że na którymś szczeblu drzewka mała ilość lokacji zaczyna porządnie doskwierać. Nie pomagają tu ani sprinty (wyścigi od punktu A do punktu Z), ani okazyjny deszcz na trasie (minimalnie wpływający na sterowność); po prostu chciałoby się trochę więcej. Na złojenie czeka, niczym w Most Wanted, cała lista badguyów, których pojazdy są jedynymi wartymi uwagami, jeżeli naprawdę chcemy dobić się do napisów końcowych. Co, swoją drogą, nastąpi po siedmiu godzinach przyzwoitej zabawy.

 

Oprawa nie woła o pomstę do nieba. W porównaniu do ostatniej odsłony Potrzeby prędkości (której imię już więcej nie zostanie przypomniane!) grafika prezentuje się barwnie, zróżnicowanie (w Paryżu ścigamy się późnym wieczorem, gdy w takim Chicago przedrzemy się przez mgłę) i na tyle schludnie, aby wywołać od czasu do czasu (malutki!) uśmieszek. Odgłos ulgi wydałem po zobaczeniu animacji, która nie zalicza ataków niestrawności i cały czas trzyma stały, wysoki poziom. W końcu żadna arcade’owa ścigałka nie przeszłaby testu jakości poważnego fana gatunku (za jakiego chciałbym się uważać), gdyby zaliczała odczuwalne spadki. Soundtrack z kolei przypomina mi Dirta 2, gdzie twórcy dowalili wiele sprawdzonych, powszechnie lubianych kawałków bez skupienia się na stworzeniu wyczuwalnej, określonej atmosfery. Jest tu zatem kilka sezonowych hitów, wśród których, najpewniej przez własny gust, wskazałbym utwór Underdog grupy Kasabian. Ważne, że muzyka nie przeszkadza w zabawie.

 

Jak to zatem z tą grą jest? Jeśli szukasz realistycznego odwzorowania jazdy samochodem, lepiej skup się na „dorosłej” wersji znanej z PS3 i Xboxa. Jeżeli nie irytuje Cię, drogi Czytelniku, sam fakt, iż porzuca symulacyjny klimat na rzecz radosnego driftowania co pięć sekund, a do tego chciałbyś się przekonać, jak wygląda jeden z nielicznych udanych NfS-ów na przenośnej platformie Sony, to możesz dać jej szansę. Sprawiła mi niemałe zaskoczenie i tylko ona jedna ma prawo bezwstydnie stać na półce obok Carbon: Own the City. Mogłaby oferować bogatszą zawartość, prawda. Albo chociaż stać się fundamentem pod obszerniejszy sequel, jednak ten nie nadszedł. Seria Need for Speed poszła, jak cały świat, dalej, następna odsłona (zrebootowane Most Wanted) trafiła już na Vitę. Może tam, jeśli konsola w końcu się rozkręci, będzie jej się wiodło lepiej.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • świeże, zwyczajnie fajne podejście
  • arcade'owy klimat
  • zróżnicowane trasy (których, niestety, zbyt wielu nie ma)

Wady

  • brak większego rozbudowania
  • szybko o niej zapomnisz
Sephirothek

Adam Piechota

Gdyby ktoś poświęcił czas na zrobienie kontynuacji, być może doczekalibyśmy się kolejnej podserii NfS. Można jednak zagrać, niestrawności z pewnością nie powoduje.

6,5

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper