KINO: Avengers: Czas Ultrona - recenzja

BLOG
569V
KINO: Avengers: Czas Ultrona - recenzja
Look-e | 12.05.2015, 19:27
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W roku 2012 za sprawą filmu Avengers ziścił się mokry sen wszystkich fanów komiksów. W tym roku doczekaliśmy się kontynuacji tamtego hitu. Kontynuacji która jeszcze bardziej przypomina swój komiksowy odpowiednik. Ale czy to dobrze?

Zatrudnienie przez Marvela Jossa Whedona na stanowisko reżysera było strzałem w dziesiątkę. Kto inny jak nie człowiek, który na komiksach zjadł zęby nakręci film oddający ducha komiksu. Whedon do tego napisał kilka nagradzanych komiksowych scenariuszy (m.in. rewelacyjny Astonishing X-Men), a także wyrobił sobie styl przy reżyserowaniu seriali i pomniejszych filmów. Widać jak na dłoni że mamy odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu.

 

Drużyna A

Pierwszy Avengers dał nam, komiksowym nerdom, to o czym marzyliśmy. Komiksowy klimat, akcję, bohaterów i ducha papierowych historii. Inne komiksowe ekranizacje szły drogą albo niezamierzonego kiczu albo niepotrzebnego urealnienia swojego świata. Jeżeli już dochodziło do najbardziej oczekiwanego punktu, czyli akcji i naparzanki, efekt końcowy zostawiał spory  niedosyt tak swoim wykonaniem, jak i czasem trwania. Ostateczna walka Avengers z pierwszego filmu została więc rewelacyjnie i pomysłowo zmontowana oraz nasyciła nasze zmysły kilkudziesięcioma minutami ostatecznej rozwałki. Widz nie miał nawet wrażenia że coś z tej pięknej destrukcji go ominęło. Coś pięknego i wtedy i teraz, bo to podejście do tematu powraca. I kolejny raz zadbał o to Joss Whedon.

Fabularnie Avengers: Czas Ultrona idzie skrótem przez ścieżkę komiksów, wyłapując z niej co ciekawsze wątki. Tytuł nie daje pola do pomyłek, pojawia się jeden z najgroźniejszych wrogów całego uniwersum Marvela – Ultron, zawansowana sztuczna inteligencja chcąca zniszczyć ludzkość. Jego geneza została jednak nieco zmieniona na potrzeby kinowego uniwersum. Chodzi o kwestię „ojcostwa” tego SI. Z uwagi na brak komiksowego stwórcy Ultorna –Ant-Man’a (ten pojawi się w lipcu w swoim filmie), jego tatusiem musiał został Tony Stark. Chociaż jest pewna furtka, która pozwala choć trochę powiązać projekt Ultrona z Człowiekiem-Mrówką (się zobaczy). Ultron mający chronić ludzkość, dochodzi jednak do innych wniosków niż jego „rodzice”. Zaczyna się jazda bez trzymanki.

Ultron (James Spader), którego nie darzyłem zbytnio sympatią w komiksach, w Czasie Ultrona okazał się bardzo ciekawą postacią. Dopiero co obudzony, chłonie informacje jak gąbka, przy tym ukazując swoją, co najstraszniejsze, ludzką stronę. Ułomności, takie jak zaniemówienie w wyniku szukania słowa do wypowiedzi czy żarciki i charakter podobny do swojego stwórcy robią z niego już nie tylko sztuczna inteligencję, ale i osobę. W końcu bad guy z bardziej rozbudowanym charakterem.

Na drodze Mścicieli staną również rodzeństwo Maximoff -  Quicksilver i Scarlet Witch. Qucsilver pojawił się (przebiegł?) już w X-Men: Przyszłość, która nadejdzie zbierając hurra-optymistyczne recenzje. Kopiący tyłki Aaron Taylor-Johnson jako Quicksilver w Disneyoskim świecie Marvela nie jest niestety tak urzekająco świeży jak jego x-menowy odpowiednik. Mimo efektownie nakręconych sekwencji i dość rozwiniętego czasu ekranowego posiwiały speedrunner nie robi większego wrażenia. Zwłaszcza że jego akcent i aktorstwo z początku może być irytujące. Inną bajką jest jego siostra, Scarlet Witch (Elizabeth Olsen). Postać dużo lepiej nakreślona i zagrana bardziej emocjonalnie. Do tego budząca większy respekt i grozę niż braciszek, nie tylko dzięki wykorzystaniu swoich mocy (toż to prawdziwa czarownica!). Wygląda jakby w skrypcie nie było zbyt dużo miejsca na rodzeństwo, więc poświęcono je na ciekawszą postać. Qucksilver = więcej akcji, mniej gadania. Ale czy czasami nie tak też było w komiksach i serialach...

Świeżą krew dopełnia Vision, czyli kolejna sztuczna inteligencja trzymana przez Marvela pod kocem. Paul Bettany w jego roli we wcześniejszych filmach Marvela grał tylko głosem. Tym razem pojawił się też fizycznie i odegrał swoją rolę rewelacyjnie! Wydaję się mieć dziecięcą ciekawość świata, a przy tym nie wyraża większych emocji. To niejednoznaczna postać do której nie tylko Avengers nie mają pewności, ale taż ja, jako widz. Trudno nie ulec fascynacji tą postacią. Dla mnie aktorsko zwycięzca tego filmu.

Powraca oczywiście główny skład Avengers. Robert Downey Jr. (Iron Man) i  Chris Evans (Kapitan Ameryka) jak zwykle w formie, idealnie przeciwstawne charaktery. Można już poczuć zalążki zbliżającego się pojedynku w Captain America: Civil War. Scarlett Johansson (Czarna Wdowa) i Jeremy Renner (Hawkeye)dostali więcej czasu ekranowego, a zwłaszcza ten drugi. Poprzednio Hawkeye był raczej kukiełką, tutaj dostał nie tylko więcej scen akcji, ale też momentów wytchnienia. Dzięki temu możemy zobaczyć ludzką stronę chyba najsłabszego ciałem, ale nie duchem członka Avengers. W końcu jak to wspomina, nie straszne jest to że walczy wśród Bogów, a to że Bogowie go potrzebują. Thor (Chris Hemsworth) to znów postać która ma tylko wyłącznie dać widzom więcej efektów specjalnych i żadne nawiązania do kolejnych filmów 3 fazy filmów Marvela tego nie zmienią. Cale szczęście Bruce „Hulk” Banner (Mark Ruffalo) wypadł lepiej niż w jedynce, gdzie był kompletnie „zielony” w temacie (chyba nigdy nie pogodzę się ze stratą Edwarda Nortona w tej roli). Wrażenie robią szczególnie jego sceny z Czarną Wdową. Niestety z drugiej strony przy ich pomocy Marvel jednoznacznie daje do zrozumienia że nie mamy co liczyć na solowy film z Hulkiem.

Oczywiście pojawia się też masa występów gościnnych, a wśród nich jak zawsze Cameo Man (patrz: sonda). O reszcie nie wspomnę by nie psuć Wam zabawy. Razi tylko niewykorzystany potencjał  Barona Struckera (Thomas Kretschmann).

 

There are no strings on me

W tej całej wyliczance zdumiewające jest to ze reżyser jakimś cudem okiełznał tak wielką ekipę. Każdemu dał dużo czasu ekranowego i trudno narzekać ze naszego ulubionego bohatera pomijano. Sceny akcji są świetnie zmontowane, a same efekty specjalne to pierwsza liga. Walka Iron „Hulbuster” Man Vs. Hulk to wisienka na torcie. W pewnych momentach skalą destrukcji przypominająca Man Of Steel, ale tutaj montaż i zdjęcia nie dają wątpliwości że oba filmy w tej kwestii dzielą lata świetlne (na korzyść drużyny A). W porównaniu z tamtym filmem nie odniesie się też przesytu akcją. 

Scenariusz jest wzorowo podzielony. Po rozwałce nadchodzi rozdział do odsapnięcia i dobrych dialogów pchających fabułę naprzód. Fan kinowego świata Marvela wie czego się spodziewać po dialogach. Jest ciekawie i z jajem kiedy trzeba. Iskrzy między postaciami bardziej niż w jedynce. To nie jest głupawy Transformers (słyszałem takie porównania, serio).

Trochę nijako wypada warstwa muzyczna. Soundtrack nie robi większego wrażenia. Tak naprawdę , to nic z niego nie wyniosłem. Wpadł jednym uchem, by wylecieć drugim. Po rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza i świeżej Strażników Galaktyki można się  tutaj przyczepić. To rzemieślnicza robota, ale wykonana bez serca.

 

You’re all puppets, tangled in strings…

Przechodząc do meritum muszę zaznaczyć że Ultron wspaniale podsumował Avengers: Czas Ultrona - Jesteście jak kukiełki, zaplątane w sznurki . Druga część Avengers stała się jeszcze bardziej komiksowa, nie tylko ze względu na komiksowe ukazanie historii, ale także sieć zależności jakie charakteryzują komiksowe tasiemce. Mamy tutaj masę postaci, które pochodzą ze swoich pojedynczych filmów. Jeżeli ich nie znasz, nie odnajdziesz się w świecie Marvela, a do nadrobienia masz już 10 filmów. Mniej lub bardziej powiązanych, ale bez ich znajomości gwarantowane jest pogubienie się w wielu kwestiach. SHIELD nie istnieje, Stark przyzywa sobie zbroje na odległość itd. – trochę co niektórych widzów ominęło. Swego czasu w komiksowym świecie odbiło się to Marvelowi czkawką (pamiętna Saga Klonów).

Z drugiej strony, w dzisiejszych czasach olbrzymią popularność zyskały seriale. Są w modzie nawet bardziej niż filmy, więc czemu by nie oglądać serialu Marvela w kinie. Z większą pompą, na większym ekranie.

Finał drugiego sezonu kinowego serialu Marvela może nie powala świeżością, bo to po jedynce było trudnym zadaniem, ale trzyma się dzielnie poziomu jedynki. Nie jest też tak rozbudowany fabularnie jak solowe filmy na których czele stoi Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz czy Iron Man 3 i nie zaskakuje w takim stopniu jak one. Rachunek jest prosty: albo wielka, długa rozpierducha albo rozbudowany, zaskakujący scenariusz. Coś za coś.

 

OCENA: 8 / 10

*
*
*
*
*

BONUS:

 

Oceń bloga:
16

Kim jest "Cameo Man"

Jet Li
25%
Bruce Lee
25%
Stan Lee
25%
Pokaż wyniki Głosów: 25

Komentarze (22)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper