KINO: Wolverine – recenzja
Lubicie filmy dokumentalne w których to zmysłowy głos lektora płci żeńskiej opowiada o życiu danego gatunku zwierząt? To dobrze trafiliście, bo pomówimy o życiu „zwierzęcia” zwanego Rosomakiem. Zapraszam do recenzji filmu „Wolverine”.
Dobre złego początki
Wolverine. Logan. Rosomak. James Howlett. Jakbyśmy go nie nazwali, to wciąż jedna z najciekawszych postaci komiksowych ever. Postać która dorobiła się wielokrotnie nagradzanych historii komiksowych. Historii zaliczanych do klasyki powieści obrazkowych. I to nie tylko superbohaterskich. Przytoczę tutaj chociażby komiks „Weapon X” – czyli projektu którego Wolverine stał się ofiarą. Klasyk, którego wstyd nie znać. Z drugiej strony stoi jeszcze „Wolverine: Origin”. Kolejne arcydzieło ukazujące tym razem będące przez dziesięciolecia tajemnicą młodzieńcze lata przyszłego herosa.
Te dwie historie miały dać nam, widzom wspaniały film. Niestety X-Men Geneza: Wolverine zniszczyło tego bohatera. Wyprało go z komiksowego zwierzęcego charakteru. Przemieliło jego stan emocjonalny tak, że nawet niezwykła moc regeneracji głównego bohatera nic mu nie pomogła. Najgorsze w tym wszystkim było nie to że dostaliśmy pełnometrażowy teledysk pełen efektów specjalnych, nie to że wrzucono do solowego filmu garść mutantów których widzieliśmy nie więcej niż 5 minut, nie to że Deadpool [wyciął ci tekst? Hehe – przyp. Deadpool], nie to że Logan był potulny jak baranek, a to że skromni filmowcy mając rewelacyjny materiał źródłowy tak spieprzyli sprawę i dali nam papkę dla dzieci.
X-Men jednak powróciło na właściwe tory za sprawą X-Men First Class, a Logan czekał ze swoim drugim solowym filmem na właściwy czas.
Kom-Ban Wa, Logan-san. Hajimemashite.
Tym razem na materiał źródłowy wzięto kolejnego klasyka – pierwsza solową (4-częściową) serię Wolverine’a autorstwa Chrisa Claremonta i Franka Millera, gdzie Logan przeżywa bardziej intymną przygodę w Japonii.
Wolverine i Japonia?! Wbrew pozorom to bardzo znane i lubiane połączenie. Komiks również skupiał się na samym Loganie, a nie na fajerwerkach do okoła. O dziwo, film także ! W końcu możemy namacalnie odczuć że film skupia się na tytułowym Wolverinie, a nie na postaciach i wydarzeniach dookoła. Sam Logan jest bardziej zwierzęcy, nieugięty, agresywny, taki jak w komiksach. Spotkałem się jednak z opiniami że jednak nadal jest za mało komiksowy. Tutaj trzeba wziąć poprawkę na filmowe wydarzenia. Otóż sam film dzieję się kilka lat po X-Men 3: Ostatni Bastion. Logan jest w innym położeniu niż w trylogii, jego świat się załamał po czystce Phoenix’a, stracił jedyną osobę na której mu zależało (Jean Grey; nie pamięta wydarzeń z Genezy), wędruje bez celu, bez perspektyw, bez sensu życia. Dlatego też upatruję w nim mniejszej komiksowej dynamiczności zwierzęcej zmiany zachowań. W samym obrazie mutantów jest jak na lekarstwo, to Wolverine jest (nareszcie!) w centrum uwagi.
„Jestem Wolverine. W tym co robię, nie ma ode mnie lepszego. Ale to w czym jestem najlepszy, nie jest zbyt przyjemne”
Czytałem oryginał i w zestawieniu z nim filmu, po raz pierwszy odczułem że filmowa historia jest lepsza od oryginału!. Oczywiście wszystko to jest zasługą całkowicie innego podejścia do tematu względem filmowej Genezy Wolverine’a. Twórcy podeszli do klasycznej historii z wielkim szacunkiem. Widać masę nawiązań do komiksu. Począwszy od scen z/dotyczących polowania na niedźwiedzia po pokaźną ilość języka japońskiego i miłosnych uniesień. Nie wychwyciłem też olbrzymich dziur logicznych niczym w pierwszym solowym filmie.
Sama historia skupia się na wycieczce Logana do Kraju Kwitnącej Wiśni w celu pożegnania pewnego starego już japońskiego żołnierza, który zawdzięcza Loganowi życie. Tam znajomy staruszek złoży bohaterowi propozycję pozbycia go nieśmiertelności, a były X-Men doświadczy zapomnianych mu już uczuć.
Razem z nim doświadczymy zderzenia z kulturą japońską, co całkowicie odróżnia tę opowieść od reszty filmów z serii X-Men. Nie zobaczymy też kolejki wybuchów niczym w teledyskowej i mocno przesadzonej Genezie. Tutaj większy nacisk położono na walkę bez zbędnych elementów science-fiction. Jest mordobicie, jest broń biała w tym szpony naszego Rosomaka. Sama choreografia walk zasługuję na uznanie. Sekwencje te są długie, dobrze i widocznie uchwycone. Nawet scena walki na pociągu wyszła smakowicie. Całej strefie akcji bliżej do Bondowskich wcieleń czy Ściganego niż do innych filmów X-grupy czy reszty plejady superbohaterów. Wolverine w końcu się wyróżnia.
Rosomak po japońsku
Aktorsko wszystko gra jak w zegarku. Hugh Jackman przechodzi sam siebie. Wszystko dzięki nadania głębi jego postaci i większej gamy emocji. Jestem przekonany że starczy jeszcze już dość wiekowemu aktorowi siły na dwa czy nawet trzy X-filmy. Przeważająca japońska ekipa podkreśla grę naszego trójzęba w mistrzowski sposób. W pamięci mi zapadła zwłaszcza Rila Ai Fukushima w roli Yukio – nieco inaczej przedstawiona niż komiksie, ale nadal budząca respekt i trzymająca komiksowy fason postać; oraz Tao Okamoto w roli Mariko – niewinnej „księżniczki”. Gorzej nieco wypadł Will Yun Lee (Harada) który jest kalką siebie samego z innych wcieleń. Zaś już mniej orientalna Swietłana Chodczenkowa (Viper) to dziwnie pociągająca, trochę gryząca się z całym klimatem filmu, ale jednak ciekawie zagrana prawa dłoń czegoś większego.
Dość interesująco wypadł dział muzyczny z pod ręki Marco Beltrami, który podkreśla orientalną nutę i nie szarżuje z dynamicznymi kawałkami… a czasami przydałoby się. Niestety nie jestem w stanie zanucić sobie jakiegoś motywu prócz zwiastunowego. W konfrontacji z Zimmersowkim Man of Steel wypada wręcz słabo.
Zwrotów nie przyjmujemy.
Muszę też ostrzec fanów kinowej rozwałki w stylu Genezy. Jeżeli jakimś cudem ten film jest Twoim faworytem wśród X-filmów to czeka Cię srogie rozczarowanie. Dużo tutaj gadaniny, co prawda ciekawej (świetne dialogi), ale jednak gadaniny. No i jak wyżej pisałem akcji bez zbędnych fajerwerków.
Jeżeli zaś masz zamiar wybrać seans w 3D to nie masz po co. Wystarczy że napiszę iż gdyby nie rozdwajające się napisy to zapomniałbym w ogóle założyć okulary. Do Pacific Rim nie ma startu.
Przyszły widz musi też mieć na uwadze że nie jest to pierwszy film o Wolverinie. X-Men Genezę oraz X-Men: Pierwszą Klasę mogliśmy obejrzeć bez zaznajomienia się z poprzednikami. Tymczasem Wolverine jest kontynuacją starej trylogii, więc by zrozumieć stan emocjonalny bohatera najlepiej by było zapoznać się z tymi trzema filmami. Z jednej strony jest to olbrzymi plus, bo mamy rozbudowaną historię. Z drugiej strony nowy w temacie widz ma zaległości które nie zachęcają do oglądnięcia „dokumentu” o życiu Rosomaka.
Sayonara!
Więc jak to w końcu jest…? Warto obejrzeć nowy film o Wolverinie? Oj, warto! Może nie jest to filmowa Pierwsza Klasa, ale jest bardzo blisko tego poziomu. No i ma jedną przewagę – jest skupiona na Loganie. I prawdę mówiąc jest to najpoważniejszy i najbrutalniejszy odcinek mutanciej serii. O czym dobitnie przekonuje nas już sam początek. Reżyser James Mangold pokazał że mniejsza kategoria wiekowa nie oznacza bezkrwistej i cukierkowej atmosfery. I choć sam autor przyznaje że dokonał pewnych cięć (co wynagrodzi nam w wydaniu Blu-Ray bez cenzury; +12 min nowego materiału) to nie czuć żadnej Genezowej infantylności.
Gorzej z pytaniem czy warto iść do kina na Rosomaka. Jeżeli pragniesz ryjących beret efektów specjalnych wybierz Pacific Rim, jeżeli szukasz bardziej intymnej atmosfery , Wolverine otworzy przed tobą serce, a scena po napisach naładuję ci baterie na kolejny przyszłoroczny film z serii X-Men.
A teraz zadaj sobie najważniejsze pytanie: Czy chcesz zobaczyć kolejny raz film z Wolverinem w roli głównej? Masz odpowiedź? To już wiesz czy iść do kina. Z mojej strony mogę dodać tylko że bawiłem się lepiej niż na seansie Człowieka ze stali.
- OCENA: 8+
PS. To już moja trzecia recenzja filmu. Widzę nawet że całkiem satysfakcjonująca dla mnie liczba osób je czytała. Tym samym zakładam dział – Recenzje, co wskazuje na to że to nie ostatnia recka mojego autorstwa. Do poczytania ! ;]
PS.2. Wyżej wspomniany komiks Wolverine autorstwa Chrisa Claremonta i Franka Millera ukazał się w Polsce dwa razy: pierwsze wydanie od Egmontu z bodajże 2002 roku oraz kilka miesięcy temu w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Polecam!
P(lay)S(tation) 3.Tutaj Deadpool. Znalazłem fotę zarośniętego Wolverine’a. Ha!