KINO: Pacific Rim 3D - recenzja

BLOG
1064V
Look-e | 22.07.2013, 19:17
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Totalne zaskoczenie, dynamiczne wypalanie gałek ocznych, ogień w szopie, mokry sen Michaela Baya… Ladies and Gentleman, oto mój blockbuster roku!

Cholera! Serce wali niczym dzwon. Łapy pocą się nadmiernie. Oczy są szkliste, a źrenice rozszerzone.  W powietrzu czuć niezdrowe podniecenie. Adrenalina osiągnęła najwyższy poziom wtajemniczenia. Taki jest efekt… obejrzenia filmu Pacific Rim!

 

 

(Nie)Wiara czyni cuda

 

Nie byłem przekonany do tego filmu. Od początkowych informacji, aż po zwiastuny nie przemawiała do mnie mechaniczna wariacja Godzilli. Po pierwsze, czegoś mi tam brakowało. Może bardziej charakterystycznego designu robotów, może bardziej nakreślonych postaci. Po drugie – stwierdziłem że wyrosłem już z tych ogromniastych potworów zgniatających stopami kolejne domy. Po trzecie – nie jestem Japończykiem żeby podniecać się tysiąc dziewięćset osiemnastą częścią Godzili i jej zmutowanej rodziny oraz kolejną serią robociego Gundama. No cóż… człowiek uczy się na błędach.

 

Gdzieś tam jednak z drugiej strony z okienka wymachiwało do mnie  rękoma nazwisko Guillermo del Toro, faceta od Hellboya, Labiryntu Fauna i ogólnie resztki tych powykręcanych designersko potworów. Za nim stały nieprzyzwoicie oczojebne efekty specjalne. „No dobra, gościu! Chcę Hellboya trójkę, więc pójdę na ten twój film” – pomyślałem.

 

I… zaczęło się.

 

 

 

Podstawy konstrukcji maszyn

 

Nie ma się co oszukiwać. Fabuła jest tutaj tylko pretekstem do gigantycznej rozwałki.

 

Ziemię atakują potężne monstra - Kaiju. Ludzie nie mieli szans. Zbudowali więc swoje potwory, potężne maszyny – Jeagery. Ogromne roboty muszą być pilotowane przez parę ludzi, gdyż pojedynczy umysł nie zniósł by takiego obciążenia psychicznego. Zaczyna się wieloletnia walka. Kolejne Kaiju są coraz silniejsze. Trzeba je powstrzymać póki mamy jakiekolwiek szanse.

 

 

„Fabuła jest tutaj tylko pretekstem do gigantycznej rozwałki” ? Ale jakże wykwintnie podanym. Choć zwiastuny na to nie wskazywały., to postacie są naprawdę porządnie nakreślone i ciekawie przedstawione. I co z tego że prócz łudząco podobnej do Faith z Mirror’s Edge niuni zwaną Mako nie jestem w stanie przypomnieć sobie innego imienia z filmu. Ważne że umiem scharakteryzować i opisać każdą postać występującą w filmie G. del Toro. Od rasowego twardego Pana porucznika w wykonaniu Idrisa Alby, po parę ciapowatych mózgowców którzy rozluźniają nam poślady.

 

Relacje międzyludzkie są zaskakująco dobrze przedstawione, między postaciami iskrzy, a gdzieś tam czający się między wierszami wątek miłosny pary bohaterów nie jest tak nachalny i nieprawdopodobny jak w dziesiątkach innych filmów, gdzie to przez kilka chwil para bohaterów zakochana jest już po uszy do końca świata i jeden dzień dłużej. Ludziska co chwilę ścierają się słownie lub pokazują wzorowo przedstawione choreografie walki. To oni są sercem i duchem wielkich maszyn.

 

 

Proszę zestaw powiększony…

 

Pora przejść do dania głównego, a tutaj samo mięsko. Nasze ziemskie maszyny mimo że nie powalają designem, to w ruchu po prostu miażdżą gałki oczne. Przeciwnicy to już designerski majstersztyk w sosie Del Toro. Są różni, a to wyglądają jak przemielony orangutan, a to jak zmutowany rekin. Gdy nastąpi do walki pomiędzy tymi „wielkoludami”, szczenna sama spieprza pod siedzenie. Efekty specjalne są niesamowite! Walki są przemyślane, konkretnie i rewelacyjnie przedstawione – wszystko ładnie, pięknie widać (perfekcyjne najazdy kamery). Same giganty ruszają się naturalnie ociężale, ale co najlepsze, czuć tę boską wręcz moc każdego uderzenia. Wierzcie mi,  na długo zapamiętacie Jaegara z długachnym statkiem w łapie niczym z pałką, a moim faworytem jest walka z Kaiju – grubasem. Epicka walka, jak wszystkie.

 

W tle słychać dynamiczną i jak to stwierdził mój kolega mocno „bojową” muzykę podbijającą już wysokie ciśnienie. Choć w sumie nie wybijającą się na tle innych produkcji.

 

 

..i frytki do tego.

 

 

To jest chyba historyczna chwila, gdyż po raz pierwszy od czasów Avatara naprawdę byłem pod wrażeniem efektu 3D! Dobra, Cameron nadal wygrywa, ale del Toro jako chyba jedyny w Hollywood nie ma się czego wstydzić („chyba”, bo nie widziałem podobno dobrego w tej kwestii Star Trek. W ciemność). Nie popełniono podręcznikowego wręcz błędu w którym widzimy tylko w głąb ekranu. Co ma wychodzić – wychodzi z kinowego prześcieradła. Trójwymiar nie odnosi się też do 2 czy trzech płaszczyzn. Można zauważyć kto w jakiej odległości od kogo stoi. Pięknie też odznacza się padający śnieg czy zacinający deszcz. Co najważniejsze, moje oczy ( i kolegi ;]), wcale nie „przyzwyczaiły” się do efektu 3D (jak to niektórzy określają). Cały czas widziałem efekty trójwymiarowe. Good Job, del Toro!

 

 

I've got to move like Jeager

 

 

Nie będę owijał w bawełnę. Ten film to cholernie przyjemne zaskoczenie. Tak ładuje baterie że człowiek ma wrażenie że może pobić każdy możliwy rekord. Dawno nie odczułem takich emocji w kinie. Michael Bay szuka pewnie szczeny pod gruzami Tokio. Transfomerom wstyd zamienić się w roboty, a Godzilla wstydzi się nawet pokazać na kolejnych plakatach. Nie dziwię się. Trudno będzie to przebić. Nawet Man of Steel nie ma tu podjazdu. Mam nadzieję że Pacific Rim  zgarnie mnóstwo kasy. Bo chyba chcecie trzeciego Hellboya i Justice League DARK w wykonaniu Guillermo del Toro? No to dalej, już do kina!

 

PS. Chcesz ten film obejrzeć w domu? Naprawdę? Ja p…, nie ośmieszaj się! No chyba że stać cię na min 80-calowy TV z 3D. Inaczej odejmij 1,5 od oceny.

 

  • OCENA: 9
Oceń bloga:
0

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper