[Blogis #4] Ten najgorszy „Stronghold”? Wspominamy trzecią „Twierdzę”

Halo, halo! Są tu jacyś fani RTSów od Firefly? Mam nadzieję, bo na dzisiaj przygotowałem dla Was podróż po odsłonie, która po latach, przynajmniej w moim odczuciu, wydaje się najbardziej niedocenioną grą z serii „Twierdza”. Dlaczego tak uważam? Cóż, powodów jest kilka, lecz najpierw wypadałoby przybliżyć Wam nieco historii, po części niejako usprawiedliwiającej twórców gry za kondycję, w jakiej tytuł – w październiku 2011 roku – został na rynek wypuszczony.
Po tak sobie przyjętych „Legendach” i odświeżonej wersji „Krzyżowca”, wydanej o podtytule „Extreme”, deweloperzy z kameralnego studia londyńskiego, postanowili zabrać się za kolejną, pełnoprawną część ich złotego dziecka.
„Trójka” miała być milowym krokiem naprzód, a fakt, że podpisano ją kolejnym po oryginalnej „Jedynce” i całkiem udanej „Dwójce” numerem, rozpalał wyobraźnię fanów, liczących na sukces co najmniej dorównujący pozycji, jaką z czasem wyrobiła sobie pierwsza „Twierdza” i z nostalgią wspominany „Krzyżowiec”.
Programiści zadecydowali zatem, że specjalnie na potrzeby nadchodzącej gry napiszą nowy, autorski silnik, mający usprawnić wszystkie mechaniki z „Dwójki”, poprawić grafikę i możliwości fizyczne, jednym słowem nadać produkcji zupełnie nowej, współczesnej (właściwie ówczesnej) jakości. Niestety, najpoważniejszą przeszkodą, mającą stanąć na drodze tego naprawdę ambitnego planu, okazał się czas, w którym koniecznie musieli wyrobić się z produkcją, aby ich malutkie studio utrzymało głowę nad finansową powierzchnią.
W efekcie otrzymaliśmy tytuł tak bardzo zabugowany, iż w dniu premiery praktycznie nie dało się w niego grać. Problemy z kontrolowaniem jednostek, stawianiem budynków, wreszcie samą walką i mechanikami oblężniczymi, zalewały oczęta niezadowolonych graczy prawdziwym wodospadem pikselowych odpadów, skutecznie odstraszając ich przed pełnym odkryciem i poznaniem gry. Strach pomyśleć, w jakim stanie tytuł mógł trafić na sklepowe półki, gdyby jego premiera nie została tak bardzo opóźniona...
Pomyślicie sobie pewnie, że po tych prawie już piętnastu latach, większość problemów została na pewno załatana i można z powodzeniem cieszyć się rozgrywką bez blokujących się na murach wojaków, znikających właściwie nie wiadomo dlaczego budynków, czy niemogących wcelować się w nawet nieodległy cel katapult? Niestety, mam dla was złe informacje – nic z tego! Produkcja wciąż ma swoje bolączki, które potrafią działać na nerwy nawet tak tolerancyjnemu wyjadaczowi jak ja.
Skoro to gra to właściwie same wady, po co więc w ogóle się nad nią tak obszernie rozpisywać? Otóż – uwaga: trzecia „Twierdza” ma niesamowity klimat. Wiem, wiem, tego typu zdania już dawno się przejadły, bo od zarania dziejów są nadużywane właściwie przez każdego, kto o grach kiedykolwiek pisał. Ale ja po prostu nie potrafię tego tytułu inaczej określić. Muzyka, grafika, ton, szare kolory, wszechobecna, wyspiarska mgła... To wszystko buduje niesamowitą gęstość produkcji, która jako jedyna, rzeczywiście oddaje nastrój panujący w pierwszej „Twierdzy”.
Oprócz tego, zaprezentowano w niej szereg poprawek i nowych mechanik, mających w stopniu znacznym wpłynąć na skalę przyjemności z grania. I można tutaj dyskutować, czy elementy ekonomiczne, które przecież zdominowały „Dwójkę”, zostały z „Trójki” słusznie usunięte, lecz mi jakoś szczególnie zabieg ten nie przeszkodził. Ekonomia i gospodarka to bowiem wciąż istotna część całej rozgrywki.
Znany z oryginalnych odsłon miernik popularności zastąpiono sumą wszystkich wpływających na nią czynników, automatycznie określających pozycję naszego lorda wśród szlachty i prostego ludu. Na opinię gminu znów oddziałują takie aspekty zamkowego życia jak:
-
strawa
-
religia
-
dostępność alkoholu
-
oczywiście podatki
-
przyjemne lub okrutne elementy otoczenia (czytaj ozdobne krucyfiksy, pomniki i proporce, przeciwstawione dybom, szubienicom i egzekucyjnym stosom)
-
wydarzenia losowe (pożary, zarazy, ataki dzikich bestii, wizyty komediantów, itp.)
Ciekawym zabiegiem natomiast jest tak zwany prestiż, czyli licznik wpływający na zdolność władcy do rekrutowania skuteczniejszych jednostek, tudzież stawiania bardziej luksusowych budowli. I muszę Wam się przyznać, że osobiście niezwykle mi się spodobał! Teraz bowiem, żeby wyszkolić pałkarzy, albo zakutych w stal zbrojnych, najpierw musieliśmy wydać ucztę, by wkupić się w łaski mieszkających w naszej warowni ludzi, którzy następnie chętniej pomaszerują na toczoną przez nas wojnę.
Osobną i równie istotną kwestię stanowi warstwa fabularna gry. Niestety, muszę stwierdzić, że w moich oczach jest ona chyba najbardziej rozczarowującym ze wszystkich problemów tej odsłony serii. A potencjał był naprawdę ogromny, co widać właściwie na każdym kroku. Nie dość bowiem, że przyjdzie nam się wcielić w bezimiennego bohatera znanego z „Jedynki”, to jeszcze będziemy musieli zmierzyć się ze starym, zagorzałym wrogiem nie tylko naszego protagonisty, ale również, a może przede wszystkim, jego ojca. I to właśnie tutaj dobitnie wychodzi brak czasu i goniące terminy, z jakimi zmagali się twórcy. Miast klimatycznych, ładnych cutscenek, znanych fanom z pierwszej „Twierdzy”, przed każdą misją na ekranie ukazują się dość niechlujnie nabazgrane szkice, przedstawiające w sposób bardzo umowny, co właściwie działo się między kolejnymi etapami głównego wątku. I to właściwie tyle. Na szczęście sytuację nieco ratuje naprawdę dobrze wykonany dubbing, przynajmniej w polskiej wersji (Fronczewski jako narrator wypada rewelacyjnie), bo tej angielskiej nigdy nie odpaliłem. Przecież wiadomo, że „Twierdza”, podobnie jak „Gothic”, to polska gra.
Pomijając naprawdę ładną grafikę (nie wiem czy wiecie, ale na zmodyfikowanym silniku „Trójki” śmigają wypuszczeni w 2021 roku „Władcy Wojny”), bezsprzecznie największą zaletą gry jest jej prześliczna muzyka. Pan Robert Euvino, odpowiedzialny zresztą za oprawę audio większości poprzednich części, wzniósł się na swoje absolutne wyżyny, a skomponowane przez niego, średniowieczne, wesoło-mroczne motywy, rodem z karczmy na rozdrożach jakiegoś anglosaskiego królestwa, nieraz zdarzało mi się bezwiednie nucić pod nosem. O ileż przyjemniej stawia się zatłoczoną warsztatami łuczniczymi, garbarniami i browarami warownię, kiedy z głośników płyną cudowne dźwięki „Tom of Bedlam”? Zresztą, sami posłuchajcie:
Tak, wiem, ortodoksi z pewnością się oburzą, lecz ja naprawdę odczuwam względem tego tytułu pewnego rodzaju nostalgię, splecioną być może nawet z czymś na kształt słabości. Owszem, zgadzam się, że optymalizacja leży, bugów (nawet po patchach) jest wciąż więcej niż odpoczywających przy ogniu przed kasztelem chłopów, a dodatkowa zawartość, poza kampanią główną, praktycznie nie istnieje. Jeśli jednak wybaczycie „Trójce” te (z bólem to mówię) dość poważne niedociągnięcia, otrzymacie klimat, który poczuć można właściwie jeszcze tylko w „Jedynce”. Średniowiecze w najbardziej realistycznym wydaniu, zamki, które możecie zwiedzać za pomocą trybu wolnej kamery (nie mam pojęcia, dlaczego później z niego zrezygnowano), po dziś dzień najlepiej prezentującą się oprawę wizualną... Z wielkim bólem odkryłem, jaką oceną gra „szczyci” się na tym portalu, gdyż dla mnie, nawet przy wszystkich wyżej wymienionych wadach, zasługuje ona co najmniej na piąteczkę. Ot, bardzo przyjemny dla oka i ucha symulator murowanej, tudzież drewnianej warowni. Jeśli, tak jak w moim przypadku, Twoją ukochaną odsłoną jest oryginalna „Twierdza”, powinieneś/powinnaś dać szansę także i jej młodszej siostrze. Być może będziesz miło zaskoczony/zaskoczona.