"Zbrojni" wzięli mnie siłą

BLOG
339V
Montinek | 09.07.2013, 21:22
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Znacie Pratchetta? Tak? To doskonale. Nie? To jeszcze lepiej – bo o ile nie odrzuca Was fantastyka i absurdalny, brytyjski humor, macie przed sobą lekturę genialnych książek osadzonych w jedynym w swoim rodzaju Świecie Dysku.

I nie łudźcie się, że to lektura szybka. Terry Pratchett trzaska bowiem kolejne książki w tempie, które zawstydziłoby Activision i EA z ich flagowymi tasiemcami, skutkiem czego w wieku 65 lat ma na koncie już 40 (!) – o ile dobrze wyszukałem – powieści osadzonych w tym uniwersum (nie wspominając już o utworach spoza Świata Dysku). Sam ledwie liznąłem cały ten dorobek, ale będąc świeżo po lekturze szczególnie dobrego tomu, nie omieszkam swojego niezdrowego entuzjazmu przekuć w słowa.

Tomik ten nosi tytuł „Zbrojni” i zalicza się do podcyklu traktującego o Straży Miejskiej. Warto bowiem zaznaczyć, że w obrębie wszystkich książek Pratchetta w tym uniwersum można wyróżnić kilka podcykli, charakteryzujących się swoimi stałymi bohaterami. I tak mamy podcykl o nieudolnym czarodzieju Rincewindzie; podcykl o samym ŚMIERCI (który mimochodem pojawia się w większości tomów – w końcu to ŚMIERĆ); kilka innych, mniej mi znanych i oczywiście wspomniany podcykl o Straży. Prawdę mówiąc chyba mój ulubiony.

 

Tak się składa, że „Zbrojni” jest drugim tomem podcyklu i przedstawia formowanie się składu Straży, który występuje w kolejnych częściach. Co jednak stawia ową Straż tak wysoko w moich oczach? Zacznijmy od tego, że musi sobie ona radzić z trzymaniem w ryzach Ankh – Morpork, miasta absurdów, ogromnego tygla kulturowego, w którym konflikty na tle rasowym to codzienność, działalność złodziei i skrytobójców jest prawnie usankcjonowana, a jedyna rzecz która powstrzymuje miasto przed chaosem… No właściwie nie wiadomo, czy jakaś istnieje, ale o dziwo wszystko jeszcze jakoś stoi na fundamentach. Po prostu raj dla funkcjonariusza.

 

Myślicie że Straż Miejska może jakoś uleczyć ten zatruty organizm? Otóż najlepsze w tym jest to, że ona w tym organizmie przypomina wątrobę alkoholika, która po prostu nie chce więcej oberwać. Niech świadczy o tym fakt, że zgony w mieście dzieli się na dwie kategorie: morderstwo (gdzie w końcu Straż przystępuje do działania) oraz tzw. samobójstwo – samobójstwem jest przeklinanie matek trolli spod jakiejś meliny. Samobójstwem jest chodzenie z zegarkiem na wierzchu po zmroku. Samobójstwem jest szydzenie ze skrytobójców. Jak widać więc, samobójstw w Ankh - Morpork – które nie wymagają wyjaśniania ani ingerencji prawa – jest całkiem sporo…

 

Do tego należy dorzucić plejadę barwnych funkcjonariuszy, z wyróżnieniem dla dowódcy straży, Samuela Vimesa. Typ twardego faceta z przestarzałymi zasadami, o zaroście równie ostrym jak umysł. I będącego na stałe oddalonym od stanu trzeźwości o około dwa kieliszki whisky (nie pytajcie, jak, ale motyw jest przedni). Trudno jednak określić go jako najciekawszą personę, bowiem narrator skacze między bohaterami jak królik po LSD, efektem czego możemy obserwować rozwój wydarzeń również z perspektywy nieopierzonych żółtodziobów, które to fragmenty niekoniecznie posuwają akcję do przodu, ale z całą pewnością co rusz wrzucają banana na twarz.

 

Nie wiem jednak, jak innych czytelników, ale mnie najbardziej rozbrajają dygresje Pratchetta, raz wplecione w tekst, innym razem w formie odnośnika do dołu strony. I tak, przykładowo, zapytana o powód wstąpienia do straży jedna z bohaterek rzuca, że to lepsze niż bycie szwaczką* - owa gwiazdka odsyła do czegoś takiego: „Przeprowadzone przez Gildię Kupców badania aktywności zawodowej osób zatrudnionych w okolicy doków w Morpork odkryły 987 kobiet określających swoją profesję jako szwaczka. Aha, i dwie igły.”

 

Prawdę mówiąc, tak „Zbrojnych”, jak i pozostałe książki Pratchetta czytam dla humoru i błyskotliwych myśli (ewentualnie jeszcze dla bohaterów, mają skubani to coś), a nie dla fabuły. Ta i owszem, jest logiczna i ciekawa, ale nie oszukujmy się, na wybitne twisty fabularne, czy też zostawiające mózg rozpryskany na ścianie mindfucki nie ma tutaj miejsca. Jest za to miejsce na świetny, brytyjski absurd, do którego aż chce się klasycznie zaparzyć herbatę, a po lekturze od razu odpalić sobie któryś ze skeczy Monty’ego Pythona.

Oceń bloga:
0

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper