Recenzja: Dangerous Golf (PS4)

Recenzja: Dangerous Golf (PS4)

Jaszczomb | 05.06.2016, 19:14

Chcecie nowego Burnouta? Możecie chcieć. Ojcowie serii zdecydowali, że zrobią klona Angry Birds, tyle że zamiast ptaków mamy piłeczkę golfową i rozwalamy nią wnętrza pokojów. Nie widzicie w tym sensu? Ja grałem i dalej nie widzę.

Nabieramy rozpędu, wpadamy na skrzyżowanie i rozpoczyna się demolka, za którą wpadają tony punktów – wielu serię Burnout pokochało właśnie za Crash Mode. Między innymi po to mamy gry wideo – by jeździć z zawrotną prędkością i oglądać efektowne kraksy. Ojcowie Burnouta założyli nowe studio i zdecydowali, iż dalej chcą przyznawać punkty za tworzoną przez graczy rozwałkę, tyle że zamiast ruchliwych ulic, oddali nam salony, łazienki i kuchnie. Kto w ogóle pomyślał, że to wypali?

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie mówię, że była to gra z góry skazana na porażkę. Krótkie plansze, które powtarzamy wielokrotnie, by uzyskać jak najwyższy wynik, to sprawdzona forma smartfonowej rozrywki. Wszystkie części Angry Birds i podobne im produkcje świetnie wykorzystują ten zamysł, dostarczając masę frajdy – w kolejce do lekarza, autobusie czy na nudnym wykładzie. Na dużej konsoli jednak nie sprawdza się to nawet z przyzwoitą grafiką i świetnymi efektami cząsteczkowymi. wygląda bardziej jak starsze demo możliwości jakiegoś silnika graficznego niż pełnoprawna gra na PlayStation 4.

Rozgrywka składa się z trzech części. Na początku wybijamy piłeczkę, próbując rozwalić wystarczającą liczbę przedmiotów do aktywacji ognistego trybu SMASHBREAKER. Niestety, opcje wybicia są wyjątkowo ograniczone – możemy tylko uderzyć do przodu, wychylając lewą gałkę, co najwyżej obracając kamerę i zmieniając kierunek uderzenia. Czasem dostaniemy laserowy celownik i można wtedy wystrzelić piłkę w wybrane miejsce, ale i tak pierwsza faza pozostaje tą najnudniejsza.

Jeśli z tymi ograniczeniami uda Wam się przypadkiem (bo umiejętności się tam nie liczą) rozwalić kilkadziesiąt obiektów, przechodzimy do głównego dania. Piłeczka zaczyna płonąć i odbija się jak kauczuk, niszcząc wszystko na swojej drodze. Mamy tu niewielki wpływ na jej prędkość i stronę, w którą się odbija. Bardzo niewielki wpływ. Dodatkowo można zwolnić czas, by trafić dokładnie tam, gdzie chcemy, i podziwiać efekty cząsteczkowe… jeśli kamera zdecyduje się je pokazać. Ta potrafi ustawić się w takich miejscach, że niewiele widać, albo w ogóle nie pokazuje wyrządzanych zniszczeń. Dlaczego?!

W końcu docieramy do trzeciej fazy poziomu, czyli wbicia piłki do dołka. Trafić trzeba, bo inaczej traci się połowę punktów, a im więcej razy odbijemy przy tym piłkę od ścian, tym bardziej powiększymy swój wynik. Z tym całym odbijaniem też nie warto ufać fizyce gry i najczęściej starałem się kończyć w okolicy flagi, by w miarę bezpiecznie posłać piłkę prosto do dołka.

Masterowanie poziomów średnio porywa. Mamy różne listy rzeczy do zniszczenia i za każdy komplet dostajemy porządną liczbę punktów. Są też ukryte sekretne pomieszczenia, ale ograniczona kontrola ruchów i krótki czas trybu ognistej piłki szybko frustrują. Samych poziomów jest setka, ale bez przymusu nie ukończyłbym nawet połowy z nich. Każda plansza ładuje się jakieś pół minuty i po ukończeniu jej, nie możemy przejść gładko do następnej, a trzeba wrócić do głównego menu i wybrać sobie nową. I kolejne ekrany wczytywania.

Żeby nie było zbyt powtarzalnie, od czasu do czasu trafimy na urozmaicenia – poziom na czas (jeszcze większe ograniczenia!), wbijanie piłek do wielu dołów czy inne niewiele wnoszące wariacje. Tryb kooperacji zaś daje tylko dodatkowe podejście do tej samej planszy na jednym lub dwóch padach, nic więcej. Zresztą po kilku planszach i tak każdy ewentualny partner do gry stwierdzi, że widział już wszystko. I niestety będzie miał rację.

Prawie dekadę temu na PlayStation 3 dostaliśmy grę Pain, w której wyrzucaliśmy kolesia z procy, a punkty nabijały się wraz z obrażeniami jego ciała. Prosta i zabawna produkcja dla sadystów pokazała, że ta forma zabawy ma sens w 3D, ale głównie bazowała na humorze. Tutaj „Angry Birds w 3D” nie wypadło tak dobrze. Nie ma humoru ani dynamiki, jest zaś stanowczo zbyt wiele ograniczeń w kontrolowaniu piłki. Wygląda to ładnie i przyjemnie popatrzeć na destrukcję, ale do tego wystarczy Wam zwiastun.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dangerous Golf

Atuty

  • Efekty cząsteczkowe rozwalanych rzeczy

Wady

  • Denerwujące loadingi i włączanie kolejnych poziomów
  • Pełno ograniczeń ruchu
  • Dziwaczna fizyka obiektów

Nie dajcie się nabrać zwiastunom – Dangerous Golf to mocno średnie Angry Birds w 3D. A już na pewno nie ma nic wspólnego z trybem Crash w serii Burnout. Jeśli grać, to w krótkich sesjach. Tylko czy warto po to włączać PlayStation 4?

Jaszczomb Strona autora
cropper