Recenzja: Battle Princess of Arcadias (PS3)

Recenzja: Battle Princess of Arcadias (PS3)

kalwa | 24.06.2014, 17:22

Battle Princess of Arcadias to kolejny twór NIS, który wydawca i deweloper jednocześnie zdecydował się zaprezentować poza Japonią. Totalnie szalona opowieść z designem przypominającym książeczki dla dzieci przedstawiona w formie gry zręcznościowej z elementami RPG. Jak to wszystko sprawdza się w praniu? O tym w recenzji.

Pierwszym, na co zwraca się uwagę, to oprawa. Battle Princess of Arcadias prezentuje się przyzwoicie – lokacje wykonane są ładnie, acz prosto i nie do końca w moim guście. Mam wrażenie, że design jest zbyt mało japoński i gdyby bardziej nawiązywał do anime, odebrałbym to lepiej. Zawsze chciałem zagrać w grę z podobnym systemem, ale w stylu graficznym podobnym do Soul Nomad czy Disgaea – tutaj tego trochę brakuje. Mimo wszystko całość cieszy oko, szczególnie gdy na ekranie dużo się dzieje – na przykład walki z wielkimi potworami, które są naprawdę fajnie zaprojektowane, czy podczas starć z dużą ilością przeciwników jednocześnie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przeciwnicy to sympatyczne stworzenia, ale są trochę zbyt mało zróżnicowani. Mamy wredne ptaki, "kościopandy", smoki, które trochę wyglądają jak latające konie – aczkolwiek porównanie do pegaza jest raczej mało trafne. Silniejsze wersje tych przeciwników mają inne kolory – nie do końca podoba mi się to podejście, ale na podobną przypadłość cierpi wiele gier. Bardziej przeszkadza fakt, iż często lądujemy w podobnych lokacjach.

Dużo frajdy sprawia sama walka. Początkowo likwidujemy małe ilości przeciwników, ale czym bliżej epilogu jesteśmy tym więcej musimy ich pokonać, by móc przejść do następnej lokacji. Te wybieramy na mapie świata – ważne miejsca oznaczone są wykrzyknikiem. Wydarzenia dzielą się oczywiście na ściśle związane z fabułą oraz te ukazujące jakieś małe historyjki poboczne. Tutaj z kolei mogą pojawić się trzy rodzaje walk. Combat to standardowy tryb, gdzie brniemy w prawą stronę ekranu pokonując kolejne fale przeciwników. Przed wzięciem udziału w takowej, wybieramy, spośród maksymalnie ośmiu dostępnych, trzy aktywne postacie, które możemy swobodnie przełączać podczas walki.

Każdy z bohaterów walczy określonym dla siebie stylem – tytułowa bohaterka imieniem Plumie to wojowniczka, która biegle posługuje się mieczem. Zaraz na początku dołącza do nas Raltz, który walczy z pomocą łuku. Oprócz tego mamy wojowników walczących toporem, strzelców czy magów posługujących się różdżką. Niestety tylko wojownikami z mieczami czy włócznią walczy się przyjemnie. Inne postacie są albo zbyt powolne, albo zbyt słabe. Przez to ciągle grałem główną bohaterką, bo było mi po prostu najwygodniej. Prowadziło to do przymusowego zdobywania doświadczenia innymi postaciami, gdy okazywały się potrzebne.

Kolejnym trybem gry jest coś w rodzaju bitew. Całość polega na tym, że każdy z bohaterów ma przydzieloną brygadę, której poziom maksymalny może dorównać poziomowi przywódcy. Na bitwę składa się dobranie odpowiedniej brygady i wysyłanie je naprzeciw tym, od których są lepsze. W tym samym czasie walczymy jednym z bohaterów, pokonując żołnierzy wroga i decydując o formacji jaką przyjmie nasza mała armia. Podobnie jak w Combat, nasze ataki mogą być wspomagane przez aktywnych towarzyszy – to, jak często nas wspomagają, uwarunkowane jest zażyłością relacji. Więź zacieśnia się tym mocniej, im częściej postacie walczą razem. Bardzo fajnie to wszystko wygląda, szczególnie gdy atakujemy sporą grupę przeciwników i w tym samym momencie wspiera nas czarodziej ze swoim potężnym czarem. Do tego dochodzą specjalne ataki łączone, do których potrzebna jest nam odpowiednia energia. Specjalny atak inicjuje się stosunkowo łatwo, ale problem pojawia się podczas walk z bossami, kiedy musimy ustawić odpowiednią formację lub wybrać miksturkę leczenia. Trzeba do tego przytrzymać jeden przycisk i żonglować opcjami – wtedy na dobrą sprawę jesteśmy bezbronni, co potrafi opóźnić tempo gry i lekko zdenerwować.

Przyjemnie śledzi się fabułę, która zaczyna się dość niewinnie i sielankowo. Kierujemy poczynaniami energicznej i bardo optymistycznej księżniczki, która uwielbia walczyć, ale nie zdaje sobie sprawy, że jak ktoś umiera to już nigdy nie powraca. Wie jedynie, że jej zadaniem jest obrona królestwa, którym rządzi jej brat zamieniony w gęś. Temu z kolei nie za bardzo to przeszkadza, ale boi się że gdy umrze, księżniczka włoży go do piekarnika i poda do stołu – o czym na okrągło mu przypomina. Bohaterowie to jak zwykle ciekawa mieszanka przeciwnych charakterów. Mamy zboczeńca, który każdej kobiecie opowiada o swoich fantazjach, fana niesamowicie ostrych potraw czy emo chłopca mówiącego slangiem nawiązującym do nordyckich mitologii. Pod koniec fabuła nabiera jednak poważniejszych barw i mimo jej prostoty ma do przekazania kilka ciekawych wartości i również dla niej warto sprawdzić ten tytuł – mimo iż zakończenie pozostawia niedosyt. Całość wzbogaca dobra ścieżka dźwiękowa z japońskim popem oraz ciężkimi brzmieniami polanymi lekko gotyckim czy industrialnym sosem.

Podsumowując Battle Princess of Arcadias to tytuł warty sprawdzenia, ale te 125 zł to ciut drogo. Grę trzeba sobie odpowiednio dawkować i lepiej wypadłaby pewnie na PS Vita. Tak czy siak potrafi nieźle wciągnąć, bo system jest przyjemny i szlachtowanie kolejnych przeciwników daje sporo frajdy. Boli jednak powtarzalność pewnych elementów i lekko toporne sterowanie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Battle Princess of Arcadias

Atuty

  • Plusy
  • Przyjemny system walki
  • Muzyka
  • Fabuła i ciekawi bohaterowie

Wady

  • Lekko toporne sterowanie, szczególnie niektórymi postaciami
  • Powtarzalność niektórych elementów
  • Mało japoński design

Jeśli szukasz przyjemnej, szalonej i przepełnionej akcją gry o przyzwoicie ciekawej fabule, to opowieść o Walecznej Księżniczce jest dla Ciebie. Przez te 30 godzin powinieneś dobrze się bawić i raczej nie zaznasz nudy.

cropper