Recenzja: Batman: Arkham Origins (PS3)

Recenzja: Batman: Arkham Origins (PS3)

Mateusz Greloch | 30.10.2013, 11:10

Wielu zastanawiało się, czy Warner Bros. Montreal poradzi sobie z wyrobioną przez Rocksteady marką Batman: Arkham.. Jedną z takich osób byłem też i ja, jednak nie ferowałem wyroków i spokojnie czekałem na recenzencki egzemplarz. Jak wypada Arkham Origins na tle wysoko ocenianych poprzedników?

Fabuła kręci się wokół Romana Sionisa [Czarnej Maski], który zwołuje paru zabójców i oferuje im 50 milionów za głowę Batmana. Nic nie jest takie jak się wydaje, a Batman ma na głowie Jokera, zabójców, Czarną Maskę i policję z Gotham, która nadal uważa, że ten jest złoczyńcą. Na czele krucjaty przeciwko Nietoperzowi stoi sam Komisarz Gordon – jednym słowem – nieciekawie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sam Wayne dopiero zaczyna swoją zabawę w Nocnego Rycerza – jest opryskliwy, pyszałkowaty i brutalny. Patrząc na wszechogarniające go zło nie może pogodzić się z kolejnymi porażkami i tylko Alfred utrzymuje go w przekonaniu, że to co robi jest słuszne, choć na początku sam optował za zignorowaniem zaczepek Sionisa. Lokaj jest również jego głosem rozsądku i nie boi się besztać Bruce’a, kiedy ten zrobi jakąś głupotę. Podkreślę to tylko raz – Alfred to jedna z najbarwniejszych postaci z jakimi przyjdzie nam się spotkać w Arkham Origins.

Bossowie, którzy byli reklamowani jako najwięksi wrogowie Batmana w serii klimatycznych zwiastunów zawodzą. Jako postacie są mocno spłyceni, z praktycznie zerowym tłem personalnym. Krótki przegląd ich sylwetek zaliczamy na początkowej animacji, a później jakby zapomniano, że warto by powiedzieć parę słów o Firefly lub Electrocutionerze. Ten, który wpadł na pomysł całkowitego olania wątku Deathstroke’a, który był zdecydowanie najciekawszym zabójcą z całej ósemki, powinien zamknąć się w schowku pod schodami i przemyśleć swoje zachowanie. Na całe szczęście jest Troy Baker, który wciela się w Jokera w iście mistrzowski sposób. Gdybym nie wiedział, że to on, a nie Mark Hamill użyczy swojego głosu najbardziej pokręconemu przeciwnikowi Batmana, miałbym problem z wychwyceniem różnic. Momenty, kiedy Joker zaczyna śpiewać, rymować i recytować pełne szaleństwa monologi to klasa sama w sobie.

O ile same postacie nie robią szału, tak walki z nimi zaliczam do kreatywnych, przemyślanych i wciągających. Pojedynek z Deathstrokiem to najlepsze co mi się przydarzyło w Batmanach na tę generację konsol. Jedni powiedzą, że to festiwal QTE. Inni, że walka schematyczna. Ale zderzenie dwóch, tak charyzmatycznych postaci zostało zrealizowane z konkretnym rozmachem i pomyślunkiem. Szkoda, że wszystko trwało tak krótko. Wydaje mi się, że przekombinowano z ilością zabójców, więc nie zdołano przedstawić żadnego w zadowalający wymagającego gracza sposób. A już na pewno nie takiego, który zna ich genezę, czyta komiksy, ogląda filmy animowane i obudzony w środku nocy wyrecytuje monolog Joker z zeszytu „The Killing Joke”. Pomysł świetny, choć wykonanie fatalne.

System walki to kopia 1:1 tego, który znamy z Arkham Asylum i Arkham City. Nie wiem co Warner zmienił, ale o ile w przypadku Asylum i City namierzanie przeciwników działało perfekcyjnie, tak w Origins często zamiast dobijać leżącego przeciwnika przelatywałem nad nim, a cios który powinien dosięgnąć wroga trafiał w powietrze. Podobna rzecz tyczy się kontr, które w poprzednich częściach można było wykonać nawet w połowie innej animacji, tutaj system jest bezlitosny. Jeśli akurat wykonujemy inny ruch, kontra nie zadziała.

Nowością w serii jest opcja rekonstrukcji miejsc zbrodni. Batman wbija do zdemolowanego mieszkania, przełącza się w tryb detektywa i zaczyna śledztwo. Sprawdza balistykę pocisku, analizuje ślad krwi na ścianie, dzięki czemu jest w stanie określić kto, skąd i czym strzelał, a znając jego pozycję jest w stanie swobodnie przewijać posiadany materiał do przodu i do tyłu, by móc znaleźć nowe wskazówki. Ostatecznie dokładnie przyglądamy się toku wydarzeń, by dowiedzieć się gdzie następnie skierować kroki w poszukiwaniu winnego. Byłem mocno zainteresowany tym aspektem rozgrywki i muszę powiedzieć, że to najlepsza innowacja jaką Warner Bros. Montreal zaserwował mi w tej odsłonie serii.

Małą niekonsekwencją jest wyposażanie Batmana w gadżety, które w następnej chronologicznie części otrzymywał w określonej kolejności. Pamiętam jednak, że owe gadżety podsyłał mu zdalnie Alfred, więc można przymknąć na to oko i dopowiedzieć sobie, że już je miał, ale po prostu zapomniał zabrać do Asylum. Jednym, nad którym chciałbym się szczególnie pochylić, jest linka której Bruce używa do przemieszczania się po mieście. Specjalnie odpaliłem Arkham City, by móc porównać jak działała ona w poprzedniej części i niestety w Origins została ona spartalona po całości. W City mogłem swobodnie latać co rusz wciskając R1 i Batman łapał się wysoko umieszczonych krawędzi, a w Origins nie dość, że kamera lekko się zniża, to system nie zawsze łapie, że chcę się podczepić pod tę jedną, konkretną krawędź. Tak jakby zmniejszono zasięg haku i dzięki temu zarżnięto mobilność.

A jeśli już o mobilności mowa, do naszej dyspozycji oddano Batwinga, którego możemy użyć do szybkiej podróży po całym mieście. Wzorem Far Cry 3, po zdekodowaniu wieży zakłócającej sygnał, przestrzeń powietrzna staje przed nami otworem i po wybraniu jej na mapie, wsiądziemy do odrzutowca i powędrujemy ku celowi. Tutaj ogromny zarzut – wersja na PS3 cierpi na mocno denerwujący bug, który po opuszczeniu Batwinga dosłownie zabija płynność gry. Spadki animacji do 10-15 klatek na sekundę, całkowity brak kontroli nad postacią w walce, utrudniona eksploracja – to wszystko po zwykłym skorzystaniu z systemu szybkiej podróży. Nie wierzycie, że gra może aż tak chrupać? To popatrzcie na poniższe wideo, którego objawy ustąpiły dopiero po zresetowaniu gry.

Warner obiecuje patch, ale co mi po łatce – gra powinna być gotowa na dzień premiery, a powyższe sytuacje są niedopuszczalne i powinny zostać wychwycone podczas wewnętrznych testów. Dodajmy do tego, że podczas parodniowych testów konsola zwieszała się średnio 2-3 razy dziennie na ekranie ładowania kolejnej lokacji. Dodatkowo niektórzy mówią o znikających zapisach gier, co daje nam kolejny, technicznie zepsuty tytuł.

Miasto szału nie robi – całość przypomina rozszerzony poziom Arkham City i choć bywają miejscówki, których na próżno szukać u poprzedników, to samo Gotham wygląda jednostajnie i bez mapy miałbym ciężko określić gdzie się aktualnie znajduję. Rozsiane tu i ówdzie znajdźki oraz zagadki Riddlera nie zachęcają do ich zbierania/rozwiązywania, bowiem nagrody za ich kolekcjonowanie są praktycznie znikome. Twórcy poszli po linii najmniejszego oporu i tak jak w Arkham City byłem w stanie zboczyć z głównego wątku fabularnego i przez 3 godziny szukać „pytajników” Riddlera oraz szukać easter eggów, tak tutaj uznałem je za niegodne mojego wysiłku i poleciałem dalej z fabułą.

Za tryb Multiplayer odpowiada studio Splash Damage, które możemy kojarzyć m.in. z Brinka. Ośmiu graczy zostaje podzielonych na trzy drużyny – Trzech najemników Bane’a, Trzech złoczyńców Jokera i parę strażników Gotham – Batmana i Robina. Drużyny Bane’a i Jokera walczą ze sobą o dominację nad punktami na mapie, a każda ich śmierć odejmuje jeden punkt z puli odrodzeń, kiedy dojdą do zera, przeciwna drużyna musi tylko przejąć punkty na mapie i odczekać chwilę by wygrać. Żeby nie było im zbyt prosto, Batman & Robin starają im się przeszkodzić. Dla nich mapki są swoistymi killroomami, gdzie mogą swobodnie planować kolejne zasadzki i przeszkadzać w przejmowaniu punktów na mapie.

Wbijając kolejne poziomy odblokowujemy nowe wyposażenie, kolejne skórki dla naszych bohaterów i szereg ulepszeń gadżetów, które pozwolą nam w osiągnięciu zamierzonego celu. Wspomniane gadżety są dostępne dla każdego, choć pomiędzy frakcjami są drobne, kosmetyczne zmiany.

Po przegraniu parudziesięciu godzin w tryb dla wielu graczy, mogę powiedzieć, że rozgrywka stawiająca z jednej strony na strzelanie w stylu Brinka i pośrednio Uncharted, a z drugiej oddająca do dyspozycji gracza zakres ruchów Batmana z singlowego trybu stanowią wciągającą mieszankę. Mapy są rozległe, choć trzeba było pójść na ustępstwa, bowiem mniej mobilni piechurzy mogliby się zmęczyć.

Sam system doboru graczy działa prawidłowo i nie stwierdziłem rażących różnic w balansie poszczególnych drużyn. Do samego trybu mam tylko jedno zastrzeżenie – gra o wiele częściej wciskała mnie w strój Robina, aniżeli Batmana. Jest ktoś kto lubi Robina? Możliwe jest także przejęcie kontroli nad hersztami gangów, czyli Banem i Jokerem, jednak jest to mocno ograniczone, bo inaczej całkowicie zepsułoby to balans rozgrywki. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie czułem, by tryb multiplayer był wrzucony na siłę, choć małe zespoły i jeden tryb gry to za mało, by zatrzymać przy sobie wymagających graczy.

Polonizacja - no cóż. Rozumiem, że tłumaczenie zostało zrealizowane na podstawie tego, które zostało w Polsce przyjęte za poprawne, ale "Zabójczy Kroko" wybija z ciężkiego klimatu Gotham. Nie wiem kto przetłumaczył Takedown jako "Przewrócenie", ale dzięki tej osobie dochodzi do tak kuriozalnych opisów jak "Przewróć leżącego przeciwnika" lub "Odwrócone przewrócenie". W kwestii technicznej i merytorycznej nie mam się do czego przyczepić, choć przedstawione powyżej kwiatki mogą komuś popsuć wrażenia z gry, szczególnie, jeśli widzimy je praktycznie non stop.

Muszę przyznać, że jestem mocno rozdarty. Z jednej strony gra posiada rozwiązania poprzedników, dodaje parę własnych oraz próbuje sprytnie przemycić mniej popularne postacie, ale robi to po macoszemu, czasami mocno upraszczając ich znaczenie. Niestety nie mogę nie zauważyć tego, że Arkham Origins to w większości odgrzewany kotlet, z praktycznie żywcem wyciągniętym z poprzedników systemem walki, skradania i cichej eliminacji przeciwników, który zaserwowany w otoczce nowej fabuły i polany zabójczym sosem ma przede wszystkim mamić fanów serii. Prawda jest taka, że Warner wypuścił niedopracowany technicznie produkt, który potrafi wynudzić. Gdyby nie postać Jokera, walki z bossami, rekonstrukcja miejsc zbrodni i gadki Alfreda, wątpię czy byłbym w stanie ukończyć ten tytuł. Jest to dobra produkcja dla każdego wielbiciela komiksów, który zmęczony głodem i tęsknotą za Gotham będzie bawił się świetnie, jednak z bólem serca wystawiam taką, a nie inną notę – Warner nie udźwignął renomy marki, jaką wyrobiło Rocksteady.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Batman: Arkham Origins

Atuty

  • Voice-acting
  • Rekonstrukcja zbrodni
  • Walki z bossami
  • Tryb Multiplayer
  • Zwroty akcji

Wady

  • Niedopracowanie techniczne
  • „Wyeksploatowanie” zabójców
  • Zabicie znajdziek i easter eggów
  • Mało ciekawy system rozwoju postaci

Batman: Arkham Origins to w pełni rzemieślnicza robota, poprawna, ale nie odznaczająca się niczym szczególnym. Patrząc na problemy techniczne, gra nie powinna była przejść testów jakości, choć i tak znajdzie całą rzeszę nabywców.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper