Recenzja: Damage Inc. Pacific Squadron WWII + joystick (PS3)

Recenzja: Damage Inc. Pacific Squadron WWII + joystick (PS3)

misiek_86 | 08.09.2012, 19:19

Damage Inc. Pacific Squadron WWII to symulator lotniczy, którego akcja została osadzona w czasie walk amerykańsko-japońskich na Pacyfiku w latach 1941 – 1945. Wydawcą gry jest firma Mad Catz, znana przede wszystkim z produkcji sprzętów dla graczy, przede wszystkim joypadów, arcade sticków i gamingowych myszek. Wraz z grą otrzymałem do testów joystick Saitek Pacific AV8R FlightStick, który wchodzi w skład jej edycji kolekcjonerskiej. Szybko okazało się, że to właśnie kontroler jest główną gwiazdą zestawu, dlatego pierwszy akapit poświęcę na opisanie wrażeń z nim związanych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Joystick, a raczej flightstick, sprawia wrażenie bardzo solidnej konstrukcji. Z pudełka wyjmujemy go w 3 częściach (drążek, baza i 4 podstawki), których montaż jest bardzo prosty. Przyciski zostały rozłożone w bardzo sensowny sposób, m.in. strzelamy spustem, klawisze odpowiedzialne za oznaczanie celów są na górze gałki, a umieszczona z przodu podstawy przepustnica odpowiada za przyspieszenie. Manetka działa w sposób dobrze imitujący pracę prawdziwej dźwigni samolotowej, co sprawia że granie za pomocą tego kontrolera jest trudniejsze niż przy użyciu joypada. Dodatkowym plusem jest to, że dzięki dwóm trybom pracy kontroler może współpracować z większością obecnych na rynku symulatorów lotu, m.in. Ił-2 Sturmovik, obiema częściami HAWX czy Heroes over Europe. Jak już wspomniałem na wstępie, moja opinia nt. produktu Saitek Pacific AV8R FlightStick jest jednoznacznie pozytywna. Właściwie jedyną istotną wadą jest brak jakiejś gumy lub szorstkiego materiału na spodzie flightsticka, przez co przy bardziej gwałtownych manewrach ślizga się on po stole.

Na początek słów kilka o tym czym gra Damage Inc. właściwie jest. Otóż stara się ona być dwiema grami na raz, co niestety nie wyszło jej na zdrowie. Z jednej strony jako zręcznościówce brakuje jej „ikry” – lekkiego klimatu, punktacji za misje czy poszczególne działania, a więc motywacji do powtarzania misji, wysokiego tempa rozgrywki etc. W roli symulatora Damage Inc. też się jednak nie sprawdza, m.in. dlatego, że przeciwnicy zachowują się bardzo schematycznie, różnice w sterowaniu poszczególnymi maszynami są niewielkie, amunicja i paliwo są nielimitowane, a manewry startu i lądowania, choć obecne w grze, to zostały potraktowane po macoszemu. Niestety, ta dwoistość nie jest największa wadą Damage Inc.

Jako zwolennik istotnej roli narracji w grach muszę zacząć od fabuły. Powiem wprost – jest ona bardzo słaba. Mamy tu do czynienia z oklepanym motywem zemsty głównego bohatera (tak charyzmatycznego, że zapamiętałem jedynie, iż był synem farmera z amerykańskiej prowincji, którego rodzina po latach suszy i Wielkiego Kryzysu musiała za chlebem migrować do miasta) za śmierć brata w bitwie o Pearl Harbour. Podobnie jest z innymi bohaterami, tzn. operatorami radiowymi i naszymi skrzydłowymi. Nie wyróżniają się niczym, ich dialogi są drętwe, a aktorzy podkładający głosy zachowują się jakby odrabiali pańszczyznę. Dochodzi wręcz do absurdalnych sytuacji, gdy reakcja bohatera na dramatyczne wydarzenia wywołuje u gracza nieodpartą ochotę na wybuchnięcie śmiechem. Nie tak to chyba powinno wyglądać… Interesujące w kampanii jest jedynie to, że misje są mocno osadzone w prawdziwej historii II WŚ.

Jeśli już mowa o elementach realistycznych, to twórcy Damage Inc. chwalą się na pudełku, że wszystkie mapy umieszczone w grze są oparte na prawdziwych zdjęciach lotniczych z epoki. No cóż, jestem w stanie w to uwierzyć… Ponieważ większość z nich składa się z dwóch wysepek na krzyż z kupką drzew i kilkoma prostopadłościanami udającymi budynki! Tereny, nad którymi przyjdzie nam latać, są najzwyczajniej w świecie szpetne – jednorodne tekstury podłoża, nieróżniące się od siebie niczym obiekty są brzydkie nawet z dużej wysokości, a co dopiero, gdy zejdziemy nisko. Do tego niektóre efekty graficzne zamiast poprawiać sytuację pogarszają ją. Chociażby w pierwszej nie treningowej misji, tzn. bitwie o Pearl Harbour, światło zachodzącego słońca miało nadawać wodzie klimatyczny kolor. Niestety wygląda to tak, jakby ktoś wysypał do morza świecące konfetti.

Ogólnie graficznie gra sprawia wrażenie produktu przygotowanego z myślą o Wii albo PS2 i tam zapewne znalazłaby się pod tym względem w gronie przyzwoitych średniaków. Niestety od tytułów na konsole obecnej generacji należy wymagać dużo więcej. Wybuchy i inne efekty specjalne wydają się być przygotowane w 2D i przywodzą na myśl bitmapy z Duke Nukem 3D z 1996 r. Jedynie samoloty, zarówno nasz jak i te wrogie, wyglądają przyzwoicie i nie rażą teksturami w niskiej rozdzielczości.

Zapewne wszystkie powyższe wady byłbym w stanie choć częściowo przebaczyć, gdyby rozgrywka byłą wciągająca. Trzeba przyznać, że gra ma kilka mocnych punktów. Cele misji są jak na grę traktującą wyłącznie o walkach samolotów bardzo zróżnicowane – raz przyjdzie nam eskortować jeepa z ważnym wojskowym w środku, w innej misji będziemy bombardować krążowniki wroga, a w jeszcze innej robić cichy rekonesans i fotografie umocnień wroga. To, oraz fakt, że misji jest ponad 20, można uznać za największą zaletę Damage Inc. Również sterowanie jest przemyślane, da się grać nie tylko na joysticku, lecz także na padzie. Funkcje są rozłożone w umiejętny sposób, mnie najbardziej ucieszyło rzadko niestety na PS3 stosowane umieszczenie strzału bronią główną pod R2 i strzału bronią alternatywną pod L2, ale to już całkowicie subiektywna uwaga.

Oczy cieszy także cała galeria prawdziwych samolotów z epoki, zarówno tych amerykańskich, jak i japońskich. Wymiany ognia potrafią być emocjonujące, a przeciwnicy na wyższych poziomach trudności są w stanie zwiększyć ilość siwych włosów na głowie grającego. Momenty, gdy z przeciwka nadlatuje ostatni samolot wroga, ostrzeliwujecie się nawzajem i on w ostatniej chwili przed zderzeniem rozpada się na kawałki i wybucha, pozostawiając naszą maszynę z niewielkim zapasem energii, faktycznie powodują przyspieszenie bicia serca. Orkiestrowa muzyka, która przygrywa nam w trakcie starć, jest także mocną stroną Damage Inc., przywołując na myśl znane filmy wojenne i budując odpowiedni klimat. Ostatnim już pozytywem, który pojawia się w trakcie tej recenzji są checkpointy – dobrze rozplanowane, zmuszające gracza do powtarzania jedynie kilku minut rozgrywki w przypadku porażki.

Niestety w trakcie kampanii szybko odczuwamy znużenie, często intensywne sekwencje wymiany ognia lub wykonywanie interesujących celów są łączone nudnymi sekwencjami, w trakcie których po prostu lecimy przed siebie w stronę strzałki, patrząc na jednostajną teksturę morza na dole i nieba na górze, jednocześnie słuchając suchych tekstów bohaterów. Do tego przeciwnicy, nawet małe, lekkie myśliwce, zdają się mieć pancerze z tytanu, bo ich zestrzelenie wymaga oddania od kilkunastu do kilkudziesięciu celnych strzałów. To rozwiązanie nierealistyczne i nudne na dłuższą metę. Ostatnimi irytującymi aspektami kampanii są opadające poziom trudności i atrakcyjność. Grając, można odnieść wrażenie, że twórcy umieścili w pierwszej misji, rozgrywającej się w Pearl Harbour, wszystko to, co najlepszego udało im się wymyślić, ponieważ ten właśnie fragment będzie pokazywany potencjalnym klientom w sklepach. Później natomiast zarówno intensywność doznań, jak i poziom trudności spadają. Przyjemność z rozgrywki zmniejsza także fakt, iż swoisty bullet time (tryb przycelowania odpalany po przytrzymaniu R1) jest nielimitowany, przez co połowę czasu spędzamy właśnie w nim, kierując kolejne dłuuugie serie pocisków w stronę przesuwających się powoli po ekranie wrogów. Rozgrywka stałaby się o wiele bardziej emocjonująca, gdyby zastosowano rozwiązanie znane z Maxa Payne’a i wielu innych strzelanek TPP/FPP, tzn. krótki pasek bullet time’u, ładowany za pomocą kolejnych zabójstw.

Gra nie posiada innych trybów niż kampania i online. Żadnych wyzwań, misji na czas, na punkty czy czegokolwiek. Szacowany przeze mnie czas potrzebny na ukończenie kampanii (o tym za chwilę) to maksymalnie 6-7 godzin. Natomiast tryb sieciowy zapowiadał się całkiem ciekawie. Umożliwia on przechodzenie wszystkich misji kampanii w kooperacji, a także pojedynki wielu graczy w pięciu dość standardowych trybach, m.in. deathmatch, team deathmatch czy survivor. Niestety nie mogę opisać moich spostrzeżeń z nimi związanych, ponieważ… przez prawie tydzień nie znalazłem żadnej osoby chętnej do gry, serwery były cały czas puste.

Z powyższego wywodu wyłania się obraz gry mocno średniej, ale niepozbawionej zalet. Dlaczego więc zdecydowałem się na wystawienie tak niskiej oceny? Otóż Damage Inc. ma jeszcze jedną, niewymienioną wcześniej przeze mnie wadę, która ostatecznie zdyskredytowała ten tytuł w moich oczach – problemy z działaniem skryptów. Wielokrotnie zdarzało się jej nie zauważyć, że wypełniłem zadanie, tzn. wyeliminowałem przeciwników, doleciałem w odpowiednie miejsce itp. i nie odpalała dalszej sekwencji misji. W takich sytuacjach pomagało na szczęście załadowanie ostatniego checkpointa i rozegranie tego fragmentu ponownie. Tego typu błędy jestem w stanie wybaczyć w grach naprawdę wielkich i to zarówno pod względem środowiska gry, jak i jakości danej produkcji (napotkałem je m.in. w RDR czy Skyrimie), ale nie w strzelance. Niestety sytuacja zmieniła się na gorsze w misji nr 9, w której mimo wybicia wszystkich wrogich jednostek na planszy gra nie pozwalała mi zakończyć zadania. Nie odpalała także skryptu odpowiedzialnego za lądowanie, więc wszystkie próby posadzenia mojego samolotu na powierzchni lotniskowca Enterprise, z którego wyruszałem do boju, kończyły się zderzeniem z jego powierzchnią, wybuchem i załadowaniem ostatniego zapisu. Ponowne próby zaliczenia misji od początku skończyły się w podobny sposób. Być może odinstalowanie zapisu i ponowne przejście gry by pomogło, może twórcy wypuszczą niebawem łatkę naprawiającą ten błąd, ale na dziś Damage Inc. nie jestem w stanie nawet ukończyć co dyskwalifikuje ten tytuł w moich oczach i nie jestem jej w stanie polecić nikomu, nawet miłośnikom gier lotniczych. No chyba, że chcecie po prostu nabyć joystick Saitek Pacific AV8R FlightStick i wykorzystywać go w innych produkcjach, czekając na patch. Wtedy ma to jakiś sens.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Damage Inc.: Pacific Squadron WWII

Atuty

  • Różnorodność zadań
  • Prawdziwe samoloty i mapy z epoki
  • Intuicyjne sterowanie zarówno joystickiem, jak i padem

Wady

  • GRY NIE DAŁO SIĘ UKOŃCZYĆ
  • Słaba fabuła i fatalna gra aktorska
  • Na dłuższą metę nudna
  • Nielimitowany bullet time

Ciężko jest znaleźć dobre strony tego tytułu, wszystko jest tu przeciętne albo zepsute. Jedyną zachętę do zakupu stanowi dołączony do zestawu flighstick, choć wykorzystywać go będziecie tylko w innych grach.

misiek_86 Strona autora

Czy Srakt ma konkurencję?

Zdecydowanie nie!
154%
Pokaż wyniki Głosów: 154
cropper