Anakonda (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Głupia komedia o głupim horrorze
Nieusatysfakcjonowany aktor trzeciej kategorii wraca myślami do czasów młodości, gdy wraz z przyjaciółmi tworzył amatorskie kino gatunkowe. Pragnąc raz jeszcze poczuć tamte emocje, namawia starą ekipę na nakręcenie nowej wersji „Anakondy”, głupiego jak diabli, ale przyjemnego horroru z Jennifer Lopez, Ice Cube'em i Johnem Voightem. Nie wiedzą, że w miejscu, do którego lecą, żyje komicznie wielka anakonda zielona.
Kiedy oglądałem oryginalną „Anakondę” w wieku jakichś 10-11 lat, uważałem, że to najlepszy film świata. Nie byłem pewien, czy bardziej boję się Johna Voighta czy wielkiego, komputerowego węża, który za nic sobie ma nawet strzał z pistoletu w głowę. Klimat był mocny, śmierci kolejnych postaci zostawały w głowie na długo, a J.Lo z końcówki wieku skutecznie odwracała uwagę od co głupszych elementów scenariusza. Po tamtym filmie, przez wiele lat bałem się węży, żyjąc w przekonaniu, że są wielkie, oślizgłe i nie mają nic lepszego do roboty, jak tylko zjadać nastoletnich chłopców z Polski.
Od tamtej pory minęło już blisko trzydzieści lat. Wiemy już dzisiaj, że anakondy nie czepiają się ludzi i nigdy nie udokumentowano żadnego przypadku zjedzenia człowieka przez przedstawiciela tego gatunku (w ogóle znalazłem jedynie pięć potwierdzonych sytuacji, kiedy człowiek został zjedzony przez węża – w każdym przypadku sprawcą był pyton). Sam zacząłem hodować niewielkie osobniki, dzięki czemu dowiedziałem się również, że węże są bardzo suche i przyjemne w dotyku, najbardziej na świecie lubią leżeć i grzać chude dupska pod lampą i na co dzień są niemożliwie wręcz leniwe. A ich wylinka jest w dotyku jak jednorazowa torebka na warzywa. I co z tego? Ano to, że producenci nowej „Anakondy” również na pewno zdawali sobie z wszystkich tych faktów sprawę, ale zdecydowali się je zignorować. I bardzo dobrze!
Anakonda (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Karykaturalne postacie
To jest niemądry film. Bardzo niemądry. Oryginał niby też do zbyt mądrych nie należał, ale brał siebie na poważnie. Tu natomiast mamy do czynienia z czarną komedią – liczą się przede wszystkim gagi, a zjadający kogoś od czasu do czasu wąż, wskakujący nagle w kadr, jest jedynie dodatkiem. Naszymi głównymi bohaterami jest czwórka przyjaciół. Doug (Jack Black) więdnie z dnia na dzień robiąc ślubne filmiki dla ludzi, którzy chcą jedynie żeby było słodko i uroczo, za nic mając jego makabrycznie kreatywne pomysły. Griff (Paul Rudd) wyjechał jakiś czas temu do Hollywood, gdzie udało mu się zagrać, między innymi, w kilku odcinkach „S.W.A.T.” i niewiele więcej. Claire (Thandiwe Newton) grywała we wspomnianych już, młodzieżowych produkcjach chłopaków i przez chwilę spotykała się z Griffem. Kenny (Steve Zahn) jest kamerzystą Douga, chwilowo starającym się zapanować nad swoimi licznymi nałogami – z różnym skutkiem. Później dołączy do nich jeszcze specjalista od gadów, Santiago (Selton Mello) oraz pani kapitan statku płynącego w górę Amazonki, Ana (Daniela Melchior).
W trakcie seansu nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ekipa zaczęła kręcić bez ukończonego scenariusza. Nie chodzi o to, że film nie wie, w którym kierunku podążą – celem od początku do końca jest zrobienie nowej wersji „Anakondy”, ale postacie po drodze przechodzą przez absolutny rollercoaster zmian charakteru. Doug z w miarę spokojnego, sceptycznie nastawionego do całego projektu faceta zmienia się w człowieka opętanego, za nic mającego wszystko i wszystkich, byle tylko dokończyć zdjęcia, po czym, bez większego bodźca, wraca do swojego dawnego ja. Claire chyba w ogóle znalazła się w filmie głównie po to, żeby wprowadzić do głównej obsady pierwiastek kobiecy, bo prócz tego nie ma tu raczej nic do roboty – choć przyznać trzeba, że trafił jej się chyba najzabawniejszy tekst w całym filmie. Kenny to taki typowy, chodzący żart. Na niego również ewidentnie nie było żadnego, konkretnego pomysłu, ale dzięki jak zawsze doskonałej energii Zahna, postać po prostu działa, zadowolona z roli, która jej przypadła. Największą wtopę zalicza jednak Paul Rudd. Jego Griff dewoluuje z sympatycznego, zdeterminowanego i przyjacielskiego faceta w jakąś karykaturę człowieka, absolutnie irytujące, obrażalskie, wielkie dziecko, które mózg wymieniło na watę cukrową. Nie wiem, co tu się wydarzyło, ale zdecydowanie nie był to dobry kierunek rozwoju dla tej postaci.
Anakonda (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Wygląda solidnie, choć przydałoby się trochę więcej napięcia
Film wygląda całkiem przyzwoicie. Australia z powodzeniem zastąpiła deszczowe lasy Amazonii, wypadając zazwyczaj bardzo przekonująco, od czasu do czasu jedynie zdradzając swój filmowy charakter odrobinę zbyt płaskimi, zbyt czystymi i uporządkowanymi alejkami. W pierwszej chwili myślałem nawet, że producenci zachowali zdrowy rozsądek w kwestii wielkości zwierzęcia, które w 1997 roku było ciut za duże, choć mieściło się jeszcze w granicach zdrowego rozsądku. Pierwszy wąż, którego poznajemy jest spory, ale nie jest to nic, czego nie moglibyśmy spotkać w dziczy. Wkrótce później, w całkiem zabawnej, słodko-gorzkiej scenie, okazuje się jednak, że wcale nie jest to „ten” zwierz, na którym skupiać będzie się fabuła. Tytułowy „bohater” dzisiejszego filmu wielkością przypomina Yawna z klasycznego „Resident Evil” - jest tak abstrakcyjnie ogromny, że mógłby połknąć takiego miśka jak Jack Black niemal na jednego gryza. Do tego ucieczka przed nim jest prawie niemożliwa – nawet autem – jest uparty jak jasna cholera, nie przeszkadza mu zjadanie ludzi i dalsze gonienie ich znajomych, a w samym finale... nie. Tego tu nie napiszę, bo spoilery, ale na sam koniec dzieje się z nim coś tam niedorzecznego, że kulka w łeb, po której wąż z oryginalnego filmu wciąż miał ochotę na Jenny Lopez, to pikuś! Trzeba jednak przyznać, że czysto technicznie zrobiony został bardzo dobrze. Nawet żywe węże wyglądają lekko komputerowo, więc niby animatorzy mieli ułatwione zadanie, ale wkomponowanie tego cielska w poszycie lasu musiało być katorgą, co jednak udało się zrobić wzorowo.
Być może zauważyłeś, że jak na komedię, niewiele jeszcze napisałem o humorze zawartym w filmie. Jak wiadomo, to czy dany film nas rozśmieszy czy nie jest rzeczą bardzo subiektywną. Słyszałem już opinie ludzi, którzy mówią, że nie ma w tej nowej „Anakondzie” absolutnie nic śmiesznego, a słyszałem recenzentów mówiących, że dostali dokładnie to, na co liczyli i cała sala kinowa śmiała się razem z nimi. Od siebie dodam, że scenariuszowi zajmuje chwilę aby się rozkręcić. Na początek dostajemy jakąś dziwną, mało dla nas istotną scenę ucieczki jednej z postaci przed ścigającymi ją ludźmi, później odrobinę prywatnych smętów, które niby próbują od czasu do czasu nas rozbawić, ale z raczej mizernym skutkiem i tak naprawdę dopiero po zapoznaniu się z Santiago i jego wężem, Heitorem, oraz wyruszeniu na rzekę, film zaczyna nabierać rumieńców. Nie jest to jakość „Jaj w tropikach”, na których film jest bezapelacyjnie wzorowany, ale im dalej w las, tym lepiej. Kolejne gagi są przede wszystkim natychmiastowe i głupie, ale działają, a ich solidne zagęszczenie oznacza, że od pewnego momentu nigdy już nie wychodzimy z dobrego, podatnego nawet na słabsze żarty nastroju.
„Anakonda” nie wykorzystuje w pełni potencjału drzemiącego w swoim pomyśle. Można było trochę więcej pobawić się ideą filmu w filmie, podkręcić horrorowy aspekt filmu (skoro już i tak jest, to niech chociaż działa), przepisać jeszcze trochę postacie. To powiedziawszy, jest to nie za długa, raczej wesoła przygoda, z masą odniesień do kultowego klasyka z 1997 roku, na której można się całkiem nieźle bawić. Warto mieć jedynie na uwadze, że jest to bardzo, ale to bardzo niepoważny film. I nie oglądajcie trailera, jeśli nie chcecie zepsuć sobie całkiem fajnej niespodzianki!
Atuty
- Solidny wąż (hehe);
- Chwilę się rozkręca, ale od pewnego momentu śmiejemy się już niemal non stop do napisów końcowych;
- Odniesienia do oryginału;
- Solidna ścieżka dźwiękowa;
- Kilka niezłych jump scare'ów.
Wady
- Albo nijako albo zwyczajnie dziwnie poprowadzone postacie;
- Problemy z tempem w pierwszej połowie;
- Bardzo stonowane elementy horrorowe;
- Mi to osobiście nie przeszkadza, ale... to jest naprawdę głupi film.
„Anakonda” wślizguje się do kin na sam koniec roku i tak jak nie zostanie raczej niczyim ulubionym filmem, tak fani głupkowatych komedii i oryginalnego filmu mogą znaleźć tu coś dla siebie.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych