Spartacus: Dom Ashura (2025) - recenzja premiery serialu [Canal+]. Co by było gdyby...?

Spartacus: Dom Ashura (2025) - recenzja, opinia o serialu [Canal+]. Co by było gdyby...?

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 21:00

Syryjczyk Ashur zginął pod Wezuwiuszem, kiedy niewolniczka Naevia odcięła mu głowę w pojedynku. Parki snujące nić przeznaczenia jeszcze z nim jednak nie skończyły. Przepisały jego los tak, że stał się bohaterem, pogromcą Spartacusa i nowym właścicielem dawnego domu Batiatusa. Czemu miałyby to zrobić? Bo tak! Nie myśl o tym... 

Oryginalne cztery sezony "Spartacusa" to była idealna opowiastka dla nabuzowanych hormonami chłopaków. Pełna krwawych walk, wielkich przyjaźni, jeszcze większych rywalizacji, napompowanych mięśni, nagich kobiet... I równie nagich wacków. Początki straszyły lekko stockowym CGI, ale kiedy serial nabrał tempa, pojawiły się i bardziej przekonujące scenografie i lepiej zrobiona krew, choć na tamten moment i tak nie miało to już znaczenia, bo piekielnie wyraziste postacie i intrygi skutecznie przyćmiewały wszelkie pozostałe niedostatki. Finałowy sezon to był już czysty majstersztyk i jeden z lepszych ostatnich odcinków serialu w historii. Steven DeKnight skończył z wysoko podniesioną głową. Nasuwa się więc pytanie: czy warto ryzykować taką spuścizną tworząc naciągany spin-off, o który nikt nie prosił? 

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy odcinek "Domu Ashura" zamiata szybko pod dywan kwestię tego, jak to możliwe, że widzimy żywego Ashura jako pana własnego ludusu, przemycając przy okazji gościnny występ Lucy Lawless. I już sam ten fakt, że to akurat ona, a nie bezcielesny głos czy ktokolwiek inny, sprawia, że mam nadzieję, że wątek mieszania przy przeznaczeniu nie jest tylko pokracznym pretekstem dla istnienia serialu, a w pełni przemyślaną historią, pozwalającą scenarzystom robić, tak naprawdę, wszystko, na co tylko mają ochotę. W drugim sezonie Ashura może męczyć wizja przebijającego się z innej rzeczywistości Spartacusa i będzie to miało sens. Nie czarujmy się, nawet kiedy był bardziej subtelny, "Spartacus" nigdy nie był podręcznikowym przykładem historii starożytnego Rzymu. To jest rozrywka w czystej postaci i warto o tym pamiętać zabierając się za oglądanie. 

Spartacus: Dom Ashura (2025) - recenzja, opinia o serialu [Canal+]. Wygląda trochę zbyt znajomo

Ashur I jego ludzie
resize icon

Istotnym problemem, który wyłania się już w pierwszym odcinku serialu jest jego struktura. Co tak naprawdę wiemy o fabule tego sezonu po otwierającym historię odcinku? Że Ashur chce stać się istotnym graczem, poważaną postacią Capuy. Nikt go nie lubi, nikt go nie szanuje i... To tyle. Jakiś tak cel majaczy na horyzoncie, ale jest na tyle ogólny, że trudno mówić o jakimkolwiek skupieniu scenariusza. Dobrze chociaż, że poznajemy kilka postaci, które bez wątpienia będą robiły mu pod górkę, a na koniec odcinka również Spartacusa tego sezonu, kobietę od tej pory znaną jako Achillia (Tenika Davis). W tym samym czasie, pierwszy odcinek oryginalnego serialu przedstawił nam sylwetkę Spartacusa, bystrego wojownika, genialnego stratega i oddanego męża, który zostaje sprzedany do niewoli za dezercję - choć, oczywiście, sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się zdawać. Poznajemy więc głównego bohatera, rozumiemy jakiego typu jest człowiekiem, kto jest jego wiodącym antagonistą, z jakimi trudnościami będzie musiał sobie poradzić, jeśli chce odzyskać dawne życie.

Otwarcie "Domu Ashura" kojarzy mi się odrobinę z nakręconymi pomiędzy pierwszym, a drugim sezonem "Spartacusa" spin-offem, zatytułowanym "Bogowie areny" - Ashur (Nick Tarabay) dopiero buduje swoją pozycję, knując i kombinując z jednym ze swoich zaufanych ludzi, trenerem gladiatorów, Korrisem (Graham McTavish). Nawet niewielka arena, na której walczy jeden z ludzi Ashura to - chyba - to samo miejsce w którym Crixus rzeźbił swoje umiejętności. I to jest chyba największy problem, z którym będzie musiała zmierzyć się nowa produkcja DeKnighta - jak znaleźć balans między dawnymi dokonaniami, a zupełnie świeżym materiałem. Odbij za bardzo w lewo, a brosze się mówiło, że to zwykła powtórka z rozrywki. Odbij w prawo, a powiedzą, że to po prostu kompletnie oryginalna produkcja, bezczelnie żerująca na znanej marce. Tak źle i tak niedobrze. 

Spartacus: Dom Ashura (2025) - recenzja, opinia o serialu [Canal+]. Walki zrobione w starym stylu

Achilia
resize icon

Trudno mi również nie odnieść wrażenia, że twórcy serialu cofnęli się lekko w temacie scen walki i - w szczególności - efektów wizualnych. Jeszcze tak jak pierwsza walka niepokonanego Amoniusza przyjemnie kojarzy się z czasami świetności marki, pokazując dobrze przemyślane strategie, dużo szerokich ujęć i obowiązkowego slow motion, tak ochoczo zaczerpniętego lata temu z "300" Zacka Snydera (choć wydaje mi się, że mogliby trochę ograniczyć ilość spowolnionych ujęć i tylko poprawić w ten sposób dynamikę pojedynków), tak już późniejszy pojedynek Proculusa to jeden wielki chaos, w dodatku bez żadnego poczucia napięcia, z nieistniejącym tempem i... Całkiem przyjemnie wywracającym oczekiwania widza do góry nogami zakończeniem. Może jednak coś jeszcze z tego serialu będzie. Najsłabiej wypadają jednak efekty gore. Samo przebicie ciała od barku do końca mostka wygląda całkiem solidnie, ale już sikająca z niego w przypadkowych kierunkach krew wygląda jak stockowy efekt, który ktoś wkleił w obraz w ciągu trzydziestu sekund i chwilę później już o nim nawet nie pamiętał. Nawet za czasów pierwszego sezonu wyglądałoby to biednie. W 2025 roku zwyczajnie nie wypada odwalać takiej fuszerki. 

Mam również mieszane uczucia co do zrobienia głównego bohatera akurat z Ashura. Nick Tarabay to całkiem charyzmatyczny aktor i z samym utrzymaniem na sobie kamery nie ma raczej problemu, ale jego postać absolutne bydlę, któremu raczej nie chce się kibicować. Można pomyśleć sobie, że nie! To przecież był dawny Ashur, ten tutejszy będzie zupełnie innym typem postaci. Na szczęście, scenarzyści spieszą z wyjaśnieniem, już w pierwszych minutach pierwszego odcinka pokazując, jak nasz bohater zabija jednego ze swoich gladiatorów, bo ten zranił jego dumę i... Rozlał mu wino. Może trzeba było odłożyć je na bok na czas pokazu?! Potrafię wyobrazić sobie sytuację na kształt tej Batiatusa w "Bogach areny" (ponownie), gdzie nasz główny bohater jest może zły, ale jego przeciwnicy są jeszcze gorsi, więc kibicujemy mu na zasadzie, że lepiej ten, niż kto inny, ale nie jestem przekonany, czy jest to dobry pomysł na fundament budowania całej narracji. Chyba że za sekundę cały ciężar opowieści zostanie przerzucony na Achillię, a Ashur zostanie czarnym charakterem we własnym serialu. W sumie, patrząc na to, jak niewiele szacunku mieli do niego wszyscy (od postaci po scenarzystów) w przeszłości, nie zdziwiłbym się, gdyby tak to się właśnie skończyło. 

Odcinek otwierający "Dom Ashura" ma kilka pomysłów, które mają potencjał na interesujące rozwinięcie, ale to raczej pojedyncze krople w całej szklance. Patrząc na premierę uczciwie, trudno nie odnieść wrażenia, że sam pomysł zrealizowany został bardzo na siłę, w dodatku zbyt mocno kojarząc się z wcześniejszymi dokonaniami serii - zarówno w dobrym, jak i złym tego faktu znaczeniu. Zapewne sprawdzę co dalej, ale gdybym miał podejmować decyzję już teraz, po jednym odcinku, to nie mógł bym go zbyt wielu osobom uczciwie polecić. Jest teraz na streamingach dużo znacznie lepiej zrobionych produkcji, żeby trafić czas na takiego średniaka.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper