To jej wina (2025) – recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Porwania i przerzucanie winy
Wyobraź sobie, że pozwalasz swojemu dziecku spędzić czas z niedawno poznanymi ludźmi. Zadowolony/a z dodatkowego wolnego czasu, zajmujesz się swoimi sprawami, a po kilku godzinach jedziesz pod wskazany adres, gdzie... nie mieszka i nigdy nie mieszkał człowiek, który zabrał twoje dziecko. W takiej rzeczywistości, już w pierwszych minutach serialu, znajduje się Marissa Irvine.
Pomysł jak najbardziej skuteczny, stanowiący żyzny grunt dla dalszych wydarzeń. Podoba mi się również, że showrunnerka, Megan Gallagher, nie traci czasu na bawienie się w niepotrzebne wprowadzenia, z których i tak nic nie wynika. Wiesz, dostajesz obrazek uroczej, kochającej się rodziny, kilka dni z ich sielankowego życia, po czym spada bomba, a my odkrywamy powoli, że ta ich sielanka wcale taka sielankowa nie była. Banał i w dodatku niczego nie wnosi. Tak więc, zamiast tego, Gallagher otwiera całą opowieść dzwonkiem do drzwi – to Marissa (Sarah Snook) przyjechała po swojego syna.
Pierwsze minuty pierwszego odcinka to paniczna walka z czasem – gdzie jest Milo (Duke McCloud), kto go zabrał, gdzie zacząć szukać, komu najpierw powiedzieć, co robić?! Szybko wchodzimy w ten świat, zaintrygowani obietnicą gęstego thrillera, gdzie na szali leży życie kilkuletniego dziecka. Tak więc, chwilę po tym... fabuła wyhamowuje z piskiem niemal do zera. Przynajmniej ta związana z dzieckiem, ponieważ dookoła niego mamy jeszcze całą masę pobocznych wątków, które zdają się przepychać na pierwszy plan.
To jej wina (2025) – recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Trzeba dać mu chwilę na rozkręcenie się
W tle cały czas poszukiwany jest Milo – głównie przez policję pod postaciami detektywów Alcarasa i Greco (Michael Pena i Johnny Carr) – ale w międzyczasie dzieje się jeszcze tona innych rzeczy. Mąż Marissy, Peter (Jake Lacy) ma na sumieniu jakieś lewe interesy, które być może mają coś wspólnego ze zniknięciem. Jego brat Brian (Daniel Monks) jest niepełnosprawny po wypadku, ale walczy o możliwość powrotu do zdrowia. Jenny Kaminski (Dakota Fanning), koleżanka naszej bohaterki, mierzy się z hejtem, ponieważ to polecona przez nią niania najpewniej uprowadziła Milo. Do tego ma jeszcze obowiązkowe kłopoty rodzinne i zawodowe. Jest tego po prostu za dużo, na czym cierpi tempo serialu. Żeby chociaż wszystkie te postacie i wątki były wybitnie dobrze napisane, żeby chciało się je śledzić, ale większość tych postaci jest tak zepsuta, płytka i generalnie okropna, że aż żyć się odechciewa. Po pierwszych trzech odcinkach miałem ochotę się poddać. Na szczęście, z racji na charakter wykonywanej pracy, oglądałem dalej. Aż w końcu wszystko kliknęło.
To jest serial o niesprawiedliwości. O tym, jak zepsuci potrafią być ludzie. O różnicy między bogatymi a biednymi. O niezdrowym ego niektórych mężczyzn, Tak więc, wszystkie te pomniejsze wątki, te dziwne kłótnie, które dla normalnego człowieka wydają się być niedorzeczne, to jak widz niesamowicie chciałby przywalić pięścią w twarz Peterowi – każdy z tych elementów pracuje na szerszy temat całego serialu. Nie zmienia to faktu, że po solidnym otwarciu, kilka kolejnych odcinków lekko się ciągnie, ale patrząc z perspektywy całości, można i ten fakt w jakimś tam stopniu docenić. Dało się go lepiej zrealizować, lecz i tak, tematycznie „To jej wina” po prostu działa. Mimo ogólnie jednowymiarowych, pisanych wokół pojedynczej cechy, najbardziej banalnych postaci, jakie można sobie wyobrazić.
To jej wina (2025) – recenzja, opinia o serialu [SkyShowtime]. Dobitnie depresyjny klimat
Kluczem do sukcesu serialu jest sposób w jaki został nakręcony i zmontowany. Próżno szukać tu ciepłych barw i radości. Kolory ograniczają się głównie do ciemnych zieleni, błękitów, brązów, lekko tylko nasyconych. Nawet zwykła rozmowa w domu, w środku dnia, nakręcona jest przygnębiająco, aby podkreślić stan psychiczny Marissy. Do tego dochodzi muzyka autorstwa Jeffa Beala, która mi osobiście kojarzyła się lekko z tym, co Daniel Licht stworzył dla „Dextera”. Dosłownie każdy element tego serialu skonstruowany został tak, aby wysysać z widza energię i nadzieję. Widać też, że montażyści mieli bardzo konkretną wizję, którą skrzętnie realizują na przestrzeni kolejnych odcinków. Sceny i ujęcia przeskakują dynamicznie, nierzadko stosowany jest budujący klimat montaż równoległy, różne tempa akcji kontrastują ze sobą, opowiadając historię już samym tylko obrazem.
Przyznam, że mimo początkowego sceptycyzmu, „To jej wina” ostatecznie przekonał mnie do siebie. Kiedy wszystkie pionki zostaną już rozstawione na szachownicy i rozpocznie się partia właściwa, trudno jest oderwać się od ekranu. Z odcinka na odcinek zauważa się coraz więcej poszlak prowadzących do rozwiązania zagadki, krystalizują się charaktery postaci, a finał, choć przypomina lekko fabułę, której nie powstydziłaby się nowa część „Ace Attorney”, szokuje, przeraża, smuci i obrzydza widza. To nie jest jakaś wybitna opowieść. Zasadza się na raczej prostych założeniach, ale realizuje je na tyle sprawnie, że widz kupuje ten świat, daje się pochłonąć historii. Aktorzy, a zwłaszcza Sarah Snook i Dakota Fanning, robią niesamowitą robotę, pokazując najprawdziwszy ból i cierpienie, wstyd i lęk. Ich koledzy z planu nie mogą pochwalić się takim oddziaływaniem na widza, ale to, tak jak już ustaliliśmy, zamierzone działanie, więc nie można mieć im tego za złe. Nie jestem za to pewien, co mam myśleć o detektywie Alcarasie. Pena gra go bardzo tajemniczo. To jedna z tych postaci, które może i mało mówią, ale cały czas czujnie obserwują i wyciągają wnioski. Niby solidna postać, ale mam wrażenie, że można było trochę lepiej wykorzystać talent aktora.
„To jej wina” zdradza wszystko, co musisz o nim wiedzieć już w tytule. To film o błędach ludzi u władzy, którzy beznamiętnie przerzucają swoje winy na słabszych – czy to kobiety, czy po prostu inne, mniej uprzywilejowane osoby. Początek potrafi trochę zamulić, a większość postaci i ich działań jest wręcz odpychająca, lecz taki właśnie był plan i to dzięki tym pozornym niedoskonałościom, finał opowieści może wybrzmieć z (prawie) pełną mocą. Tekturowych sylwetek postaci nie mam jak usprawiedliwić, nawet gdybym bardzo chciał. Tak, czy inaczej, warto sprawdzić, co tak naprawdę stało się z Milo Irvine'em. Odpowiedź na to pytanie powinna cię zaskoczyć.
Premiera już w przyszły poniedziałek, 15.12.25 na SkyShowtime.
Atuty
- Klimatyczne, dynamiczne zdjęcia;
- Bardzo dobry montaż i muzyka;
- Świetne Sarah Snook i Dakota Fanning;
- Naciągany, ale piekielnie skuteczny finał.
Wady
- Raczej jednowątkowe, w większości płytkie postacie;
- Długo się rozkręca;
- Miejscami dziwne, niepasujące do sytuacji dialogi – zwłaszcza w pierwszych odcinkach.
„To jej wina” to serial pełen niesamowicie ciekawych pomysłów, skontrastowanych niesamowitymi banałami. Nie wiedzieć czemu, z mieszanki tej wyłania się sensowna historia, łącząca w sobie harmonijnie obie te skrajności. Entuzjaści telewizyjnych thrillerów powinni mieć go na oku.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych