W krainie snów (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Zatracając się w marzeniach...
Stevie miała idealne życie dopóki nie pojawił się w nim jej młodszy brat, Elliot. Teraz wszystkim jest jakby ciężej. Gdy nad ich rodziną pojawia się widmo rozpadu, dzieciaki uciekają w krainę snów, by tam szukać rozwiązania swoich problemów.
Patrząc na film Alexandra Woo i Erika Bensona, bardzo łatwo zauważyć jaki przyświecał im cel. Poświęcając zbyt wiele czasu na sny i marzenia można bardzo łatwo zapomnieć by żyć, a prawdziwe życie jest warte więcej niż nawet najpiękniejszy sen. To bardzo uniwersalne, zawsze aktualne przesłanie i z miłą chęcią poleciłbym każdemu seans "W krainie snów" gdyby tylko zostało ono lepiej przygotowane.
Dla Bensona jest to pierwsza fucha na stołku reżysera, podczas gdy Woo wcześniej zrobił jeden serial animowany dla maluchów (i kilka jego offshootów) i to widać. Opowiadana przez nich historia to jeden wielki festiwal klisz, który na domiar złego ledwie trzyma się kupy - choć to akurat, jak podejrzewam, zasługa faktu, że prócz nich, nad scenariuszem dłubało jeszcze aż sześć innych osób. Jako dorosły zgred, potrafię sam wyciągnąć sobie esencję tego, co chłopaki próbowali tutaj powiedzieć, ale dla dzieci ten film to będzie po prostu 90 minut kolorowych obrazków, z których wyciągną najwyżej tyle, że lepiej nie iść spać, bo można się nie obudzić. Nieźle.
W krainie snów (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Gdzie scenarzystów sześcioro, tam nie ma co oglądać
Już sam zalążek fabuły jest dosyć kuriozalny w swoim wydźwięku. Oto mama dostaje ofertę pracy w innym mieście. Co to znaczy? Miałaby dojeżdżać taki kawał, czy trzeba by się przeprowadzić? Tacie pomysł przeprowadzki się nie podoba, więc... Zaczynają rozmawiać o rozwodzie. Serio. Dorosłe małżeństwo z przynajmniej dziesięcioletnim stażem i dwójką dzieci mówi "pas" na myśl o zmianie kodu pocztowego. Kto to wymyślił, przecież to jest jakiś kompletny absurd. W każdym razie, dzieciaki trafiają następnego dnia na książkę o piaskowym dziadku, który potrafi spełniać życzenia. Tej nocy oboje trafiają do magicznej krainy snów, gdzie... W sumie nic się nie dzieje. Chwilę później wracają jednak w objęcia Morfeusza, a my oglądamy pokaz rzeczy i sytuacji, które często nam się śnią.
I muszę przyznać, że tak jak oryginalnością mnie filmowcy nie porwali, tak kilka przykładów snów nawet mnie rozbawiło. Gadające jedzenie czy zombie jedzenie to nie moja bajka, ale już wypadające nagle zęby - i to garściami - trafiły bardzo blisko domu. Nie cierpię, kiedy mi się coś takiego śni. Widać, że filmowcy starali się oddać jak najszersze spektrum snów i koszmarów, czasami nawet trafiając. Nie powiedziałbym jednak, aby był to główny, czy nawet po prostu szczególnie istotny element całego filmu. Tym jest konstatacja, że złe sny i ogólnie negatywne emocje, jak smutek, są czymś normalnym i nie powinniśmy przed nimi uciekać. Tylko, znowu, sama prezentacja tej prawdy została koncertowo zawalona.
W krainie snów (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Raz ładnie i ciekawie, a raz... Brzydko
Nawet jakość samej animacji jest jakaś taka... Nierówna. Z jednej strony dostajemy kolorową krainę snów, gdzie miasto może być zrobione z tektury, a w rzece płyną rozgrzane do czerwoności, plastikowe piłeczki, zamiast wody, gdzie z piachu tworzą się ptaki, z których skrzydeł nieustannie opada złocisty pył, gdzie Piaskowy Dziadek i Pani Koszmarów urzekają designem, który bez żadnych zmian wpasowałby się idealnie do bogów z disneyowskiego "Herkulesa". Z drugiej natomiast mamy naszych ludzi. I niby wszystko z nimi okej, ale moim zdaniem wyglądają jakby zgubili się gdzieś pomiędzy stylem animowanym, a realistycznym, przez co tkwią w bardzo dziwnym, wrzucającym mi ciarki na plecy rozkroku. Kompletnie mi ten ich wygląd nie siadł. Rodzice wyglądają odrobinę lepiej, mają w sobie coś z dzisiejszego Disneya/Pixara - zwłaszcza misiowaty ojciec.
Ostatecznie, "W krainie snów" idealnie pasuje do mema, że "mamy Pixara w domu". Już sama koncepcja eksploracji abstrakcyjnego tematu, jakim są sny, jest jasnym nawiązaniem do amerykańskiego studia, a do tego dodać jeszcze możemy gęsty, rodzinny wątek rozgrywający się w tle, styl graficzny czerpiący nawet nie z jednego, a z kilku dokonań Pixara i przekaz staje się jasny. Rzecz w tym, że same chęci to za mało. Zabrakło tu większej dozy artyzmu, znacznie lepiej przemyślanej historii i jej tematycznego osadzenia... Właściwie to wszystkiego. Fajnie było pod koniec usłyszeć "Enter Sandman" Metallici, lecz ostatecznie był to tylko kolejny przykład choroby toczącej cały film - element wrzucony do filmu "bo czemu nie", a nie ponieważ miało to tematyczny sens. Zawiodłem się.
Atuty
- W paru momentach całkiem ładnie wygląda;
- Solidny morał...
Wady
- Nierówna animacja;
- Mało oryginalny;
- Kiepsko komunikuje swój przekaz;
- Ogólnie słaby scenariusz;
- Trwa niecałe półtorej godziny, a i tak potrafi się ciągnąć.
"W krainie snów" to taki Pixar na pół gwizdka - od jakości animacji, przez fabułę, ścieżkę dźwiękową, humor, na warstwie emocjonalnej kończąc. Ujdzie, ale raczej nie polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych