Jedyna (2025) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Aktualizacja po finale sezonu
Carol Sturka jest popularną pisarką, odpowiedzialną za całą serię romansideł, którymi podniecają się kobiety w średnim wieku. Sama jednak chciałaby napisać coś głębszego, poważniejszego, pokazać światu swoją inteligencję. Cóż, za chwilę będzie miała ku temu okazję, chociaż nie w taki sposób, jak sobie wyobrażała.
Czy to nie zabawne, że ktoś odpowiedzialny za polski tytuł nowego serialu Vince'a Gilligana wziął oryginalne "Pluribus", czyli "Wielu", połączył je sobie z frazą "e pluribus unum", po czym stwierdził, że bardziej podoba mu się ta druga część, więc stworzył tytuł będący kompletną odwrotnością tego oryginalnego? Rozumiem chęć skupienia się na głównej bohaterce, ale to nawet nie ma za bardzo sensu, bo już w premierowo udostępnionych odcinkach dowiadujemy się, że wcale nie jest ona "jedyna" w sensie stricte. Nie wiem, może to nic takiego i czepiam się na wyrost, ale jakoś mnie to ubodło. W każdym razie, przejdźmy do samego serialu.
Vince Gilligan zakończył pracę nad "Zadzwoń do Saula" już dobre trzy lata temu i choć dla wielu widzów było to kompletne dzieło sztuki i magnum opus autora, ten nie spoczął na laurach. Ponoć już w okolicach przesiadki między "Breaking Bad", a jego spin-offem poczuł zmęczenie związane z nieustannym pisaniem o złych ludziach i ich knuciu, skutkiem czego zaczął myśleć nad serialem zgoła innym, dużo bardziej pozytywnym, lekko humorystycznym. Bardzo szybko przekonał się, że piszę go dla Rhei Seehorn, czyli Kim Wexler z "Saula". Na wieść, że Gilligan ma cos specjalnie dla niej, ta ponoć zgodziła się z miejsca, nie słysząc nawet o czym ten nowy projekt ma opowiadać. Pasowało to, jak się na tym zastanowić, do tajemniczej natury serialu. A o czym on właściwie jest?
Jedyna (2025) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. E pluribus unum
Poniżej zdradzam prawdziwą naturę serialu. Jeśli wolisz wejść w niego na ślepo, sugeruję przeskoczyć do zakończenia albo w ogóle najpierw obejrzeć, a później wrócić żeby wziąć udział w dyskusji w komentarzach. To jedna z tych produkcji, gdzie im mniej się wie przed oglądaniem, tym lepiej.
Pewnego wieczoru, Carol (Seehorn) świętuje ze swoją menadżerką, Helen (Miriam Shor), udana premierę nowej książki. Wieczór upływa miło i przyjemnie, kiedy nagle zaczynają dziać się wokół nich dziwne rzeczy. Ludzie dookoła dostają nagle konwulsji, przestają reagować, padają na ziemię. Ci, którzy siedzieli akurat za kierownicą, powodują wypadki. Ci, którzy nie doznali poważnego uszczerbku na zdrowiu wkrótce wstają, ale zachowują się... dziwnie, zbyt przyjacielsko i do kompletu zdają się ją znać. Wszyscy. Łącznie z tymi, których nigdy nie widziała przed tym na oczy. Carol szybko przekonuje się, że to nie tylko jej okolica nagle oszalała, ale całe miasto, a być może również kraj i reszta świata. Czy tylko ona pozostała przy zdrowych zmysłach? Czy wszyscy inni stali się częścią zbiorowej świadomości? A jeśli tak, to dlaczego akurat ona i jak to teraz cofnąć? O tym przekonamy się oglądając kolejne odcinki...
Podoba mi się, że Gilligan wziął koncepcję science-fiction, która normalnie byłaby zapewne bazą jakiejś niemożliwie ciężkiej, egzystencjalnej i przesadnie napuszonej epopei, ale postanowił zrealizować ją z humorem. Jasne, sytuacja jest wciąż dosyć dramatyczna... Ale czy na pewno? A może obecna sytuacja to tak naprawdę jedyny sposób na prawdziwy pokój na świecie? Vince pyta się, czy ważniejszy jest indywidualizm poszczególnych ludzi, czy wspólny dobrobyt uzyskany jego kosztem. Nie jest to nowe pytanie, ale jeszcze nigdy nie widziałem żeby jego eksploracja była tak wesoła. Rój tłumaczy jej co i jak, a ona wykrzykuje wściekle kontrargumenty, pije na umór i rzuca sarkastycznymi komentarzami. To zdecydowanie nie to samo Albuquerque, które poznaliśmy w "Breaking Bad".
Jedyna (2025) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Co Kim robiła po Saulu
Zdjęcia Marshalla Adamsa, człowieka stojącego za dobrą połową wszystkich odcinków "Zadzwoń do Saula", ponownie imponują detalami zaplanowanymi w najdrobniejszym szczególe. Zawsze podobało mi się, że poprzednie produkcję Gilligana pełne były ujęć, które można było z powodzeniem wydrukować i powiesić sobie jako obraz i nie inaczej jest i tym razem. Paleta barw w każdej scenie dobierana jest z głową, tworząc harmonijną całość, a i założę się, że koniec końców, jak to często bywa u Vince'a, kolory staną się nośnikami motywów, a internet zaleje wręcz cała masa dogłębnych interpretacji w stylu: "co autor miał na myśli ubierając Carol na żółto". Adams korzysta z ciekawej techniki, gdzie niby skupia się na kimś lub czymś na pierwszym planie, ale zostawia na tyle dużo miejsca, że dosłownie całe sceny mogą rozgrywać się w tle. Nie jest to jednak wcale jedyna sztuczka jaką ma w zanadrzu. Ponownie oglądamy na zmiany ujęcia doskonale symetryczne, asymetryczne, ułożone według złotej proporcji, co tylko sobie życzysz. "Jedyna" to serial, który chłonie się wszystkimi zmysłami.
Rhea Seehorn jest idealna w swojej roli. To taka typowa, zmęczona życiem, ciesząca się względnym sukcesem, ale generalnie niezadowolona kobieta w średnim wieku. Inteligentna, ale też trochę leniwa. Lecz kiedy świat zdaje się kończyć - przynajmniej z jej perspektywy - musi jednak wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, by jakoś to wszystko odkręcić. Przy tym jest jednak wciąż przede wszystkim sobą, więc kiedy słyszy rzeczy, które dla niej są kompletnym absurdem, wybucha niczym wulkan. Efekt jest całkiem zabawny już sam w sobie, a jeszcze bardziej zyskuje, kiedy spojrzeć na to przez optykę sugerowaną przez samych twórców - że oto ta jedna, skrajnie nieszczęśliwa kobieta próbuje sprowadzić do swojego poziomu całą resztę. Zasadniczo zepsuć wszystkim dobry humor.
Jedyna (2025) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Finał bez finału
"Jedyna" żongluje już tylko po tych dwóch odcinkach tyloma potencjalnymi możliwościami dalszego rozwoju fabuły, że nawet nie zamierzam próbować zgadywać dokąd to wszystko zmierza. Fantastyczna Rhea Seehorn stara się nie oszaleć w świecie, który stanął na głowie, a my z jednej strony śmiejemy się, z drugiej zastanawiamy nad filozoficznymi konsekwencjami tego, co widzimy. Jeśli zacząć myśleć nad nim zbyt długo i zbyt głęboko, oczywiście zaczynają pojawiać się niedoskonałości i logiczne niejasności, ale w trakcie zupełnie o nich nie myślimy, dając się ponieść opowieści. Bardzo ciekawy początek. Zdecydowanie będę zaglądał co tydzień po więcej.
Gilligan lubi kończyć swoje sezony w znienawidzony przeze mnie sposób. Jakiś tam jeden temat być może i został domknięty, ale historii daleko jest do bycia zakończoną. Jego fabuły rzadko kiedy dzielą się na spójne tematycznie sezony. To raczej jedna historia, która raz na jakiś czas musi zaliczyć dłuższą przerwę na nakręcenie kolejnych odcinków. Biorąc pod uwagę jego dotychczasowe osiągnięcia, jestem spokojny o finalny kształt serialu, lecz teraz, po obejrzeniu wszystkich dziewięciu odcinków pierwszego sezonu... Jestem lekko zawiedziony.
Uważam, że tworząc fabułę wokół zagadki, a tą zdecydowanie jest połączenie przez kosmitów wszystkich ludzi na świecie w jeden rój, należało by ułożyć sezony w taki sposób, aby każdy odkrywał jakąś tajemnicę, zmieniając nasz sposób pojmowania opowiadanej historii, stanowiąc solidny nawóz pod teorie na temat kolejnych odcinków. Tak, żeby widz nie mógł się wprost doczekać kolejnego sezonu. Tymczasem, finałowy odcinek zmienił... W sumie, to nic. Wciąż nie znamy dokładnej natury tego, co zrobili z Ziemianami kosmici, wciąż nie wiemy jak z tym walczyć, czy obecna sytuacja ma drugie, niegodziwe dno. Wiemy jedynie, że kosmici nie odpuszczą Carol dopóki nie uczynią jej jedną z nich, a jej chwilowy romans z Zosią (Karolina Wydra) był jedynie marzeniem ściętej głowy. Trudno jednak mieć do niej pretensje o to, że spróbowała! Mam rację czy nie?!
Jedyna (2025) - recenzja, opinia o serialu [Apple]. Indywidualność czy wieczny spokój?
Przez bardzo długi czas zastanawiałem się, czy upór Carol ma sens. Może, skoro na świecie dosłownie skończyły się jakiekolwiek konflikty, a każda para rąk posiada zbiorczą wiedzę miliardów ludzi, w ten sposób będzie po prostu lepiej? Jeśli zasymilowani ludzie faktycznie są szczęśliwi jako element większej jaźni, to nie ma z tym co walczyć? Gilligan przez większą część serialu prezentuje swoją bohaterkę jako tę wiecznie wkurzoną, problematyczną furiatkę, w pośredni sposób skłaniając widza ku idei roju. Wszystko to jednak rozpada się niczym domek z kart na ostatniej prostej, kiedy poznajemy historię Kusimayu, młodej dziewczyny z Peru, która na naszych oczach dołącza do zbiorowej świadomości. Z pozoru wszystko działa pięknie i bezproblemowo, a sama dziewczyna natychmiast zajmuje się swoimi obowiązkami, z szerokim uśmiechem przyklejonym do ust. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Kusimayu była bardzo zżyta ze swoimi zwierzętami hodowlanymi, tuliła młodą kózkę, która z błogą miną spoczywała na jej kolanach. Po ceremonii złączenia, dziewczyna wypuszcza zwierzęta, lecz nie okazuje im już żadnej sympatii, czego wyraźnie nie rozumie wspomniana już młoda koza. I to właśnie ten moment pokazuje, że godząc się na bycie częścią roju, poświęcamy zasadniczo swoją duszę, to co sprawiało, że my, to my. Tym jednym, prostym gestem, autorzy serialu jasno pokazują, że to Carol ma rację. Istota ukryta w prostocie.
Seriale Gilligana nigdy nie spieszą się z narracją. Pełno w nich długich scen postaci wykonujących najróżniejsze czynności z zachowaniem każdego, najdrobniejszego szczegółu danego zadania. Oczywiście, każde ujęcie w takiej sekwencji będzie dopracowane do perfekcji, z doskonale dobranymi kadrami i odpowiednio nasyconymi kolorami, dzięki czemu łatwo zapomnieć o fakcie, że w sumie to nic się tu nie dzieje. Rzecz w tym, że w takim "Breaking Bad" prócz tego dzieje się raczej sporo, podczas gdy w "Jedynej"... Nie. Sprawia to, że miejscami serial staje się bardzo, ale to bardzo powolny. Podejrzewam, że całą tę fabułę dałoby się bez problemu opowiedzieć nawet i w sześć odcinków i to nie tracąc żadnych dialogów.
Ostatecznie, uważam, że pierwszy sezon "Jedynej" nie wybrzmiał w pełni tak, jak tego oczekiwałem. Rhea Seehorn jest absolutnie świetna w swojej roli, zdjęcia prezentują niezmiennie wysoki poziom, a sama koncepcja intryguje, ale ekstremalnie spokojne tempo sprawia, że część odcinków się dłuży, a zakończeniu brakuje, cóż... Zakończenia. Wierzę w talent Vince'a i jestem przekonany, że ostatecznie historia Carol Sturki dowiezie satysfakcjonujący finał, ale to jeszcze nie jest to.
Atuty
- Świetne Rhea Seehorn i Karolina Wydra;
- Piękne zdjęcia;
- Intrygujący, metodycznie realizowany pomysł.
Wady
- Problemy z tempem narracji;
- Zakończenie bez zakończenia.
"Jedyna" smętnie przetacza się przez linię mety na oparach, zamiast na pełnym gazie kosić leżące na podłodze szczęki widzów, prosi ich o cierpliwość. Ciekawy pomysł, ale na rozwiązanie trzeba jeszcze zaczekać.
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych