Peacemaker (2022) - recenzja 5 odcinków 2. sezonu serialu [HBO max]. Stare kłopoty, nowe możliwości

Peacemaker (2022) - recenzja 5 odcinków 2. sezonu serialu [HBO max]. Stare kłopoty, nowe możliwości

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 18:00

Po traumatycznych wydarzeniach poprzedniego sezonu, Peacemaker i jego przyjaciele nie znajdują się w najlepszych miejscach. W znacznej mierze bezrobotni i samotni, prześlizgują się przez kolejne dni, bardziej wegetując niż żyjąc. Wszystko zmienia się jednak na skutek dwóch wydarzeń: Rick Flag Sr. przejmuje stołek dyrektora w Argus, a Chris otwiera drzwi do innych wymiarów w sypialni swojego ojca.

Przyznam, że trochę już gubię się w tym, co w obecnym DCU jest częścią kanonu, a co nie. Niby początkiem miał być "Superman", ale poprzedziło go "Creature Commandos". I dobra, spoko, nadążam. Ale już w tym serialu obecne były względnie subtelne odniesienia do "the Suicide Squad", a już drugi sezon dzisiejszego serialu jest bezpośrednim rozwinięciem wątków zapoczątkowanych w tamtym filmie. I weź tu bądź mądry! Zaraz się okaże, że "Shazam" jednak też wciąż się liczy, a Batmanem będzie George Clooney... Tęsknię za czasami, kiedy jedynym zmartwieniem przed seansem filmu było czy oglądało się poprzednią część. Dzisiaj bez szczegółowych notatek nie ma co do produkcji superbohaterskich w ogóle podchodzić...

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszym, co rzuca się w oczy po włączeniu nowego sezonu "Peacemakera" jest jego intro. Oryginalny, hmmm, teledysk otwierający serial natychmiast kupił zarówno mnie, jak i całą rzeszę innych widzów. To połączenie wizualiów rodem z teledysków z lat osiemdziesiątych albo wczesnych dziewięćdziesiątych oraz wybornych riffów „Do ya really wanna taste it”od Wig Wam miało w sobie zarówno moc, jak i odpowiedni klimat, który jasno informował widza o tym, co go zaraz czeka. I wiesz co?! I mieli czelność nakręcić nową wersję! Nie powiem, choreografia i scena wciąż są odpowiednio głupkowate, a piosenka (Foxy Shazam – Oh Lord) wpada w ucho, ale... drugi raz tej euforii nie da się już odtworzyć. Niby dobrze, że Gunn nie stoi w miejscu, że eksperymentuje nawet w kwestii czegoś tak, pozornie, trywialnego, ale osobiście wolałbym, gdyby zostawił intro takim, jakie było.

Peacemaker (2022) - recenzja 5 odcinków 2. sezonu serialu [HBO max]. Przepraszam, czy to jest jakaś metafora?

Opowiedz mi o swojej matce
resize icon

Fabularnie, przynajmniej tych pierwszych pięć odcinków, które dotąd udostępniło nam HBO max, zdaje się nie iść w żadnym konkretnym kierunku, jeśli chodzi o wydarzenia, zagrożenie – ogólny rozwój wydarzeń. To zdecydowanie bardziej kameralna historia, skupiona na uczuciach poszczególnych bohaterów, lekko metaforyczna, choć w ten taki specyficzny, typowy dla opowieści superbohaterskich opowieści sposób, gdzie wszystko dzieje się dosłownie, ale czystym przypadkiem posiada również drugie dno, idealnie korespondujące z tym, co obecnie dzieje się w głowie naszych bohaterów.

W drugim sezonie, narzędziem spełniającym tę rolę jest wspomniany już, międzywymiarowy portal, dzięki któremu Chris (John Cena) może odwiedzać inne rzeczywistości. Któregoś dnia, będąc zamroczonym alkoholem i narkotykami, udaje się w podróż i odkrywa świat bliźniaczo podobny do swojego, ale przy tym... znacznie lepszy. Co to dokładnie oznacza dowiesz się już w pierwszym odcinku, więc pozwolę sobie nie wchodzić w szczegóły. W każdym razie, jest to o tyle istotna, nowa sytuacja, że wokół niej kręci się praktycznie cała fabuła drugiego sezonu. Chris ucieka przed gnojącą go rzeczywistością, Argus chce wiedzieć co to za anomalia wyskakuje im co jakiś czas na radarach, a cała reszta obsady stara się stworzyć barierę między tymi dwoma biegunami.

Peacemaker (2022) - recenzja 5 odcinków 2. sezonu serialu [HBO max]. Pogłębienie relacji

Łowca orłów
resize icon

Obniżenie tempa pozwala twórcom serialu znacznie więcej opowiedzieć nam na temat samych postaci. W drugim sezonie powraca cała ekipa – Economos, Chase, Harcourt, Adebayo i, oczywiście Eagly – i tak jak nie wszyscy zostali dotąd nie wiadomo jak rozwinięci – na przykład Economos to wciąż głównie puenta żartów. Często przydatna, ale jednak będąca tu głównie po to, żeby było się z czego pośmiać. Adebayo próbuje ratować jakoś swój związek, choć scenarzyści nie poświęcają raczej na ten wątek zbyt wiele czasu, podczas gdy Adrian Chase wciąż jest absolutnym świrem, nieprzystosowanym psychopatą, który jednak dla przyjaciół bez namysłu skoczyłby w ogień. Freddie Stroma jest bardzo niedocenionym aktorem. Pamiętam, że pierwsza rzecz, w której go zobaczyłem, to był „Harry Potter i Książę Półkrwi”, gdzie grał Cormaca McLaggena, chyba najbardziej irytującego dzieciaka w całym Hogwarcie. Nienawidziłem go wtedy już za samą twarz. W swojej roli w „Peacemakerze” jest natomiast tak bezbłędnie rozbrajający, że nie umiem go nie kochać. To jedna z tych skrzywdzonych psychicznie postaci, które aż chciałoby się przytulić (pamiętając z tyłu głowy o tym, że za moment można skończyć z nożem w szyi). Miło mi też donieść, że nawet Eagly dostaje w tym sezonie, hmmm, swój wątek i tak jak jest on, naturalnie, całkiem zabawny i dodatkowo angażuje nową postać, granego przez Michaela Rookera łowcę orłów, Reda, tak mam wrażenie, że spokojnie moglibyśmy się bez tego wątku obyć, zamiast tego poświęcając ten czas na mocniejsze zarysowanie szerszego konfliktu.

Najważniejsi są jednak – czego nietrudno było się domyślić – Peacemaker i Harcourt, których wspólny wątek spina nowy szef Argus, generał Rick Flag senior (Frank Grillo). Gunn wspominał już przy okazji „Creature Commandos”, że obsadę głosową dobierał tak, żeby w razie czego każdy z aktorów mógł zagrać swoją postać i w live action, ale tak jak co do samego głosu nie da się mieć wątpliwości, tak wizualnie animowany Flag i live-action Flag to dwie na wskroś różne postacie, w dodatku bardzo różnie się zachowujące.  Trochę mi to przeszkadza, bo czy naprawdę tak trudno było upchnąć Grillo w żółtą kurtkę i pofarbować go na siwo? W każdym razie, jego problem z Chrisem, jak łatwo się domyślić, ma związek z „tajemniczą” śmiercią jego syna podczas operacji „rozgwiazda”. Co ciekawe, sam Peacemaker nie jest nawet z początku świadom tego, że Flag ostrzy sobie na niego zęby – ma wystarczająco dużo obecnych problemów, żeby jeszcze myśleć o tak odległej przeszłości. Sytuacja ta odbija się również na Harcourt, która tutaj operuje w trybie pełnej autodestrukcji. Powolne odkrywanie co tam dokładnie im w duszach gra jest szalenie satysfakcjonujące, a Gunn prowadzi intrygę na tyle subtelnie, że tak naprawdę trudno mieć pewność co do tego, komu można ufać, kogo należy się bać i tak dalej. To niby prosta fabuła, ale dzięki oparciu jej o mocne, wyraziste postacie, ogląda się ją bardzo dobrze.

Drugi sezon „Peacemakera” zwalnia nieco tempo, pozwalając poszczególnym postaciom zresetować się i znaleźć swoje miejsce w tym nowym, pełnym Zielonych Latarni i Jastrzębioludzi świecie (obie postacie zaliczają niewielkie, acz sympatyczne występy gościnne). Podobnie jak w pierwszym sezonie, James Gunn miesza tu wysokooktanową akcję z przaśnym humorem i ludzkimi dramatami, dając nam serial może i mniej świeży, niż trzy lata temu, ale zdecydowanie bardziej dojrzały i ciaśniej zrealizowany. Co nie oznacza, że paru scen albo i całych postaci bym nie wyciął. Zazwyczaj zapytałbym, czy jest szansa, że ekipa kreatywna dowiezie solidny finał, ale pod tym względem Gunn jeszcze nigdy nas nie zawiódł, więc napiszę tylko tyle: Drugi sezon startuje na HBO max już za tydzień. Nie zapomnij dać znać, co sądzisz o premierowym odcinku i... Eat peace, motherf@cker!

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper