Fallout: New Vegas

Fallout: New Vegas

redakcja | 12.11.2010, 14:36

Zdopingowany wcześniejszą publikacją VergilDH również podesłał nam swoją recenzję. Nie było żadnej i... nagle są dwie recenzje nowego Fallouta. Zdecydowaliśmy się przedstawić jego werdykt również na głównej stronie. Na zachętę. (...) Ludzie, ale pamiętajcie, że są też inne nowe gry :).

Zdopingowany wcześniejszą publikacją VergilDH również podesłał nam swoją recenzję. Nie było żadnej i... nagle są dwie recenzje nowego Fallouta. Zdecydowaliśmy się przedstawić jego werdykt również na głównej stronie. Na zachętę. (...) Ludzie, ale pamiętajcie, że są też inne nowe gry :).

Dalsza część tekstu pod wideo

xxxxx

 

 

To jest to. Fallout: New Vegas trafił w końcu do sklepów. Wyobraźnię starych wyjadaczy, niezadowolonych z Fallouta 3, z nostalgią wspominających pierwsze części serii od Black Isle rozpalał fakt, że wielu członków tamtej ekipy znalazło zatrudnienie w Obsidian Games – odpowiadającym za New Vegas. W tym miejscu wypadałoby się porozwodzić nad tym, co Bethesda „zawaliła” przy produkcji F3 i jak wielkie piętno na gatunek cRPG odcisnęły pierwsze gry osadzone w postnuklearnym świecie. Niemniej, nie wpisuję się w ten schemat – nie grałem w dwa pierwsze Fallout'y, za to jestem wielkim fanem innej serii od Bethesdy – The Elder Scrolls, dlatego też Fallout 3 (niekiedy określany jako „Oblivion with guns”) jak najbardziej przypadł mi do gustu. Skoro New Vegas zapowiadany był jako ze wszech miar potężniejszy, bardziej rozbudowany i „erpegowy” tytuł – cóż, nie pozostawało mi nic innego jak tylko czekać. Czy było warto?

 

 

 

 

Po 50 godzinach spędzonych z tym tytułem jestem pewien, że znam już odpowiedź. W grze wcielamy się w kuriera – zwyczajna, spokojna fucha, niewybijająca się z tłumu. W trakcie doręczania jednej z przesyłek zostajemy napadnięci i pobici, a w prezencie otrzymujemy przysłowiową „kulkę w łeb”. Nasze (jeszcze żywe) ciało odnajduje uczynny robot – Victor, dzięki któremu budzimy się w ciepłym łóżku, w domu miejscowego lekarza. Szybkie badanie pozwala Nam wybrać wygląd postaci (jakkolwiek byśmy się nie starali i tak wyjdzie Nam brzydal); klasę przyporządkowuje Nam gra na podstawie wyniku małej psychozobawy: kilka szybkich pytań+opisanie obrazków i pustkowia stają przed Nami otworem. Kto próbował Nas zabić? Jakie pobudki nim kierowały? Jaki to ma związek z losem Pustyni Mojave? Odpowiedź na te pytania (i wiele innych) uzyskamy w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin. Cywilizacja, wiele lat po tragicznej w skutkach wojnie, ponownie daje o sobie znać: ludzie opuszczają bezpieczne krypty i wychodzą na powierzchnię starając się wieść normalne życie, uprawiają ziemię, zanika kanibalizm, a niebo znów stało się błękitne. Świat, choć nieco mniejszy niż ten z Fallout'a 3, jest o wiele bardziej interesujący niż okolice Waszyngtonu.

 

 

 

Teren oddany Nam do dyspozycji zachwyca olbrzymią wręcz ilością ciekawych miejscówek, tylko czekających na spenetrowanie przez gracza. Przygodę rozpoczynamy w Goodsprings – mieścinie, choć niewielkiej, to jednak borykającej się z dużymi problemami. Szybko trafimy jednak do innych niepowtarzalnych miejsc, takich jak miasto o swojsko brzmiącej nazwe Novac, zbudowane wokół olbrzymiej statuy... dinozaura, olbrzymia tama Hoovera czy też zdemolowane - przez nieustające walki pomiędzy frakcjami – Primm. Po kilkunastu (w moim przypadku 18) godzinach gry trafimy do New Vegas – raju dla hazardzistów, prawdziwej latarni pustkowii, której światła widać nawet z kilku/nastu kilometrów. Chcąc odpocząć od trudów podróży, możemy skorzystać tu z usług domów publicznych czy też zagrać w jedną z dostępnych minigier (ruletka, blackjack, jednoręki bandyta). Tak naprawdę właśnie w tym momencie rozpoczyna się właściwa gra – questami jesteśmy dosłownie bombardowani ze wszystkich stron, co sprawia, że początkowo nie wiadomo za co się zabrać. Warto nadmienić, że ponownie, nie jesteśmy skazani na samotną wędrówkę – na naszej drodze stanie kilku chętnych do przyłączenia się do Nas towarzyszy, którzy nie dość, że stanowią solidne wsparcie w trudniejszych pojedynkach i potrafią udźwignąć sporo użytecznego ekwipunku, to jeszcze zlecają Nam ciekawe i rozbudowane questy. Co ważne, usprawniono system wydawania im poleceń – kółko z opcjami taktycznymi przypominające wyglądem ekwipunek z RDR sprawuje się znacznie lepiej, aniżeli żmudne przekopywanie się przez opcje dialogowe.

 

 

 

Zanim opowiem o zadaniach, przedstawię po krótce główne frakcje walczące o dominację nad możliwie największym skrawkiem pustkowii. Pierwszą z nich jest NCR – Republika Nowej Kalifornii – oficjalnie priorytetem jest dla nich zaprowadzenie powszechnego pokoju, sprawiedliwości i dostatku. W grę wchodzą jednak inne czynniki – ludność znajdująca się w ich strefie wpływów zmuszona jest płacić wysokie podatki (utrzymanie żołnierzy kosztuje). Drugą jest tzw. Legion Cezara – krótko mówiąc: bandyci, mordercy, sadyści, organizatorzy licznych łapanek. Niemniej jednak, na podbitych terenach ustanawiają rygorystyczne prawo i dyscyplinę, blokując rozwój przestępczości (innej niż ich własna ma się rozumieć). Trzecia frakcja zarządzania jest przez tajemniczego Mr. House'a – założyciela wielkiego New Vegas. Wiadomo, stawiając sobie tak ambitny cel, zmuszony był do robienia rzeczy nie do końca zgodnych z prawem/zasadami moralnymi, ale co by nie mówić – efekt tych działań jest imponujący. Oprócz tych trzech kolosów, będziemy mieli okazję poznać bliżej inne organizacje, takie jak np. Geat Khans czy Bractwo Stali, które mimo iż odsunięte na nieco dalszy plan, zdają się mieć równie szlachetne cele i prawo którego przestrzegają.

 

Główną bolączką trzeciego Fallout'a była według mnie TRAGICZNIE wręcz mała ilość zadań pobocznych, co sprawiło, że 80% z nich wraz z wątkiem głównym miałem ukończone po niespełna 40 godzinach gry. Choć nie było ich zbyt wiele, przyznać trzeba, że były dość mocno rozbudowane, a niektóre potrafiły ciągnąć się nawet przez kilka godzin. Ekipa Obsidian zastosowała zasadę „złotego środka” - napotkamy zarówno proste questy, które nawet nie trafiają do dziennika, jak i rozbudowane i interesujące zadania, w trakcie których przyjdzie Nam zwiedzić starą fabrykę rakiet zamieszkaną przez Ghoule (jeden z najlepszych wątków jakie napotkałem w cRPGach) czy też doprowadzić do użytku pewną elektrownię słoneczną. Cieszy fakt, że niemal każde z nich można rozwiązać na kilka sposobów, więc nikt (od bezmózgiego osiłka, przez świetnie wyszkolonego złodzieja, po naukowca będącego specjalistą od włamywania się do komputerów) nie powinien czuć się pokrzywdzony. Wielokrotnie przyjdzie Wam też stanąć przed trudnymi wyborami moralnymi, które, co warto zaznaczyć, wcale nie są czarno białe. Nie jeden raz odłożycie pada, by poważnie zastanowić się nad tym jakie stanowisko zająć w danej sprawie.

 

 

 

Za niemal każdą interakcję ze światem gry (wykonanie zadania, zabicie przeciwnika, udana próba perswazji/otwarcia zamka/kradzieży) otrzymujemy punkty doświadczenia. Po zdobyciu odpowiedniej ilości awansujemy na wyższy poziom (te wpadają znacznie wolniej aniżeli w grze Bethesdy). Dostajemy wtedy kilkanaście punktów do rozdysponowania między interesującymi nas cechami, a raz na kilka leveli dostajemy specjalny Perk (większe obrażenia zadawane bronią białą, lepsza celność, czy nawet natychmiastowy awans na kolejny poziom). Warto nadmienić, że tym razem statystyki mają realne odzwierciedlenie w dostępnych opcjach dialogowych (próbujemy przekonać kogoś, że sprawnie posługujemy się ładunkami wybuchowymi? Tekstem „Podpalasz, rzucasz i BUM” raczej Nam się to nie uda). Cały interfejs (mapa, statystyki, ekwipunek) wyświetlany jest na Pipboy'u – urządzeniu przypominającemu „przerośnięty” zegarek, które otrzymuje każdy mieszkaniec krypt – schronów, w których ludzie znaleźli ratunek przed wojną. Pora przejść do jednego z najważniejszych elementów gry. No więc, jak się w nowym Falloucie strzela? Ano, jak w zwyczajnym FPSie – gra nie bierze pod uwagę naszych statystyk, a jedynie kondycję i rozrzut broni. Efekt ten potęguje fakt, że tym razem mamy też możliwość postrzelania „z muszki”. Czy to źle? Ocenę pozostawiam Wam. Tym jednak, co odróżnia walkę F:NV od pospolitych „strzelanek” jest tak zwany V.A.T.S. - system celowania, mający stanowić odpowiednik walki turowej z pierwszych Fallout'ów. Dopiero tutaj, olbrzymią rolę odgrywają współczynniki Guns i Energy Weapons (w zależności od tego, jakiej broni używamy). Zaznaczamy konkretne kończyny przeciwnika (wbrew pozorom, strzały w „czerep” nie zawsze rządzą), po czym uruchamiamy krwawą scenkę, w której możemy podziwiać jak wrogowie pozbawiani są rąk, nóg czy nawet głów. Podobnie jak w trójce, brutalność w New Vegas stoi na bardzo wysokim poziomie, momentami ocierając się wręcz o groteskę. Niemniej, dodaje to grze swoistego uroku ;).

 

 

 

Skoro o strzelaniu mowa, warto powiedzieć coś o przeciwnikach – Ci nie są zbyt inteligentni, zazwyczaj biegną Nam prosto pod lufę. I choć wydaje się to niezrozumiałe w przypadku słabszych z nich (bandyci, gecko'es, szczury), to jednak nieraz staniemy oko w oko z bydlakiem (supermutant, nightkin, deathclaw) na którym nawet kilka celnych serii z karabinu nie zrobi większego wrażenia – szczególnie do tych ostatnich radzę podchodzić z dystansem – są diabelnie szybkie, silne i wytrzymałe, więc jeśli już takowego spotkamy, ucieczka nie ma sensu – i tak dopadnie Nas po kilku krokach. Co z dostępnym w grze ekwipunkiem? Podobnie jak w przypadku świata, jego różnorodność zadowoli nawet największych malkontentów – znajdziemy tu wszystko, od lekkich strojów dla snajperów dających bonusy do skradania, po ciężkie pancerze wspomagane, które w połączeniu z minigunem/miotaczem ognia/wyrzutnią rakiet, zrobią z naszego bohatera „Robocopa pustkowii”. Dodatkowo, jeśli tylko ktoś ma na to ochotę, nic nie stoi na przeszkodzie by zwiedzać pustkowia z mieczem/drutem zbrojeniowym/kluczem do kół w ręku czy nawet w rękawicach bokserskich. Walka wręcz, choć mocno uproszczona, także znalazła tu swoje miejsce. Pora przejść do ostatniego elementu rozgrywki, jakim jest szumnie zapowiadany przed premierą tryb Hardcore. W trybie tym nasza postać robi się głodna, musi co jakiś czas się czegoś napić i od czasu do czasu przespać, co wymusza na Nas planowanie każdej dalszej wyprawy w najdrobniejszych szczegółach (wziąć więcej wody czy amunicji? A może jednak zwiększyć zapas jedzenia?). Dodatkowo, Stimpacki zaczynają działać dopiero po chwili, a uszkodzone kończyny możemy leczyć tylko u lekarzy bądź za pomocą Doctor's Bag (bardzo trudny do znalezienia przedmiot). Muszę powiedzieć, że nie jest to jakiś szczególnie upierdliwy element gry. Wystarczy sprawdzać regularnie statystyki (np. co pół godziny) a nasza postać na pewno nie umrze z głodu/pragnienia/przemęczenia na środku pustyni. Przyznam się bez bicia, że dopiero kiedy gramy w ten sposób, F:NV nabiera rumieńców, a sformułowanie "walka o przetrwanie" zyskuje całkowicie nowe znaczenie. Moim zdaniem, jeśli nie wszystkie cRPGi, to na pewno wszystkie gry, których akcja osadzona jest w postapokaliptycznym świecie powinny zawierać taki element. Grafika jaka jest, każdy widzi – silnik Fallout 3 przez te 2 lata postarzał się niemiłosiernie; szczególnie rzucają się w oczy kiepskie animacje postaci (bohater porusza się jakby połknął kij) i mimika twarzy, pamiętające jeszcze czasy Obliviona. I choć miasto New Vegas jakością tekstur przywodzi na myśl poprzednią generację konsol, to z kolei samym pustkowiom nie mam nic do zarzucenia (uwagę potrafi przykuć na przykład spękany asfalt). W ogólnym rozrachunku – grafika wypada... po prostu średnio. Mam szczerą nadzieję, że kolejna część serii będzie oparta na silniku Id Tech 5 (RAGE) – Id Software i Bethesda działają pod jednym szyldem Zenimax Media Company, więc myślę, że wystarczyłaby do tego jedynie odrobina dobrych chęci.

 

 

 

Nie mogę za to przyczepić się do warstwy dźwiękowej – ambientowe brzmienia skomponowane przez Inona Zura (Fallout 3, Dragon Age: Origins) robią piorunujące wrażenie (to już w zasadzie norma). Szkoda tylko, że nowe kawałki zdecydowano się wymieszać z tymi z F3, co ostatecznie psuje nieco efekt. Jako, że nie przepadam za muzyką lat 60', na temat piosenek, które można usłyszeć w stacjach radiowych powiem niewiele – budują klimat, to wszystko ;). Na równie wysokim poziomie stoją również pozostałe efekty – wybuchy, wystrzały czy głosy postaci nie charakteryzują się niczym szczególnym, ale z drugiej strony nie mam im nic do zarzucenia. Sporo graczy wygłasza teorie, jakoby tytuł był tak zabugowany, że rozmaite błędy uniemożliwiają rozgrywkę. W praktyce nie jest aż tak źle – gra potrafi zawiesić się co kilka godzin, ale szybki reset konsoli załatwia sprawę. Ponadto postaciom zdarza się czasami zapaść pod ziemię (dosłownie) i... to w zasadzie wszystko. Tytuł jak na dzisiejsze standardy jest wręcz przeogromny – w chwili gdy pisze te słowa, mam na liczniku 51 godzin, ukończone kilkadziesiąt zadań pobocznych i ledwie draśnięty wątek główny, a wciąż mam ochotę na dalsze zwiedzanie pustkowii. Potrzeba lepszej rekomendacji? Podsumowując, jeśli poszukujesz długiej i ciekawej gry cRPG i wiesz czego się po nowym Falloucie spodziewać, nie masz się nad czym zastanawiać – Fallout: New Vegas warte jest każdych pieniędzy.

 

zalety: --Ciekawy i rozbudowany świat - Masa zadań do wykonania - Wolność w dokonywaniu wyborów - Warstwa Dźwiękowa - Całkiem długa jak na dzisiejsze standardy

 

wady: - Grafika - Błędy

 

ocena: 8+

Źródło: własne
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper