![28 tygodni później (2007) - retro recenzja filmu [Netflix]. Ameryka przybywa na ratunek](https://pliki.ppe.pl/storage/a0007f6a8d1ae05725b5/a0007f6a8d1ae05725b5.jpg)
28 tygodni później (2007) - retro recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Ameryka przybywa na ratunek
28 tygodni po wybuchu epidemii wirusa powodującego agresję, sytuacja została opanowana. Wielu ludzi straciło życie, lecz świat ostatecznie nie popadł w ruinę. Przynajmniej dopóki dwójka gówniarzy nie zdecyduje się złamać wszelkich możliwych reguł pół sekundy po tym, jak zostaną spuszczone ze smyczy...
Oryginalne "28 dni" do dzisiaj ma swój urok, choć przez wzgląd na to, że większość filmu nakręcono cyfrowymi kamerami, w dodatku przy niewielkim budżecie, wygląda on dzisiaj trochę jak tani pirat z przełomu wieków, nagrywany prosto z kina. Pod pewnymi względami dodaje mu to jednak uroku. Można wręcz odnieść wrażenie, że nie ogląda się filmu, a zmontowany zapis prawdziwych wydarzeń. Kameralność filmu działała na jego korzyść. Warto pamiętać, że nawet jego główna gwiazda, Cilian Murphy, nie był wtedy jeszcze znanym i cenionym aktorem, zdobywcą Oscara, a jedynie jakimś tam młodym chłopakiem z Irlandii, niezbyt kojarzonym przez szerszą widownię.
Druga część jest znacznie bardziej... "Światowa", w tym sensie, że wygląda jak typowy film z końcówki pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Czytaj: wygląda jak prawdziwy film, prócz znanych i lubianych brytyjskich aktorów zobaczymy w nim też gwiazdy, jak choćby Jeremy'ego Rennera (chociaż, aby nie być niesprawiedliwym, on też był wtedy jeszcze przed wybuchem swojej kariery), Rose Byrne czy Idris Elba, a każda jedna scena akcji wypełniona jest nieskończenie irytującym shaky camem. Podobnie jak w przypadku pierwszego filmu jednak, jest w tym jakaś nostalgiczna wartość - pod warunkiem, że wychowywałeś się w tamtych latach, bo bez tego ten film to trochę... Kaszanka. Ale hej, za moment do kin wchodzi kontynuacja, ponownie spod ręki duetu Boyle & Garland, więc stwierdziłem, że warto przypomnieć sobie, co było wcześniej.




28 tygodni później (2007) - retro recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Nie ma komu kibicować

Głównymi bohaterami filmu jest rodzina Doma (Robert Carlyle) - on sam, jego żona, Alice (Catherine McCormick) oraz ich dzieci, Tammy i Andy (Imogen Poots i Mackintosh Muggleton). Cała historia zaczyna się od walki o przetrwanie rodziców, krótko po wybuchu epidemii. Dzieją się rzeczy w skutek których tylko jedno z rodziców wraca do swoich dzieci, a już chwilę po tym opanowana z pomocą amerykańskich wojsk (oczywiście) epidemia ponownie wymyka się spod kontroli. Od tego momentu oglądamy już w zasadzie wyłącznie akcję. Od czasu do czasu ktoś wrzuci naszym bohaterom jakiś kij w szprychy, żeby wymusić zmianę kierunku, ale zasadniczo "28 dni później" to po prostu non stop akcja, uciekanie, krew i flaki.
Tak jak w najszerszych pociągnięciach pędzla historia regularnie stawia bohaterów w bardzo trudnych sytuacjach, grając na ich emocjach, wymuszając podejmowanie ekstremalnie trudnych decyzji, tak w detalu, widzowi raczej trudno jest się w te wydarzenia wczuć, bo my nie znamy tych ludzi, nie czujemy z nimi żadnej więzi. Chyba najlepiej zrealizowaną postacią w całym filmie jest sierżant Doyle (Renner), a to też głównie przez to, że zmienia się z lubiącego podglądać ludzi śmieszka w zdeterminowanego obrońcę życia po swoim pierwszym kontakcie z tutejszymi "zombie". Ale o nim tak naprawdę też nic nie wiemy. To nie są zrealizowane postacie - bardziej ich szablony. Jasne, kiedy któreś z nich umiera, jest mi na jakiś tam poziomie przykro, bo to "jeden z moich", ale tak naprawdę nie czuję niczego więcej w głębi duszy, bo i po kim.
28 tygodni później (2007) - retro recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Zombiaki na speedzie

Jeśli chodzi o atmosferę grozy to jest ona tutaj, ale w tym takim specyficznym, frenetycznym wydaniu, gdzie jedyne chwile ciszy to te kilka sekund przed wpadnięciem wściekłego ziemniaka na ekran. Niby czujemy zagrożenie, ale nie jest to ten typ strachu, w którym czujemy narastające napięcie, boimy się nieznanego, bo reżyser powoli buduje scenę, dozując napięcie, czekając na odpowiedni moment. To bardziej "Świt żywych trupów" Snydera, gdzie przede wszystkim dużo się dzieje - za dużo, aby widz mógł złapać oddech i w ogóle przemyśleć całą sytuację. No i na pewno nie pomaga też wspomniana już wyżej, nieustannie trzęsąca się kamera. Rozumiem, że dzięki temu łatwiej jest nakręcić sceny kontaktowe, bo widz i tak nic nie widzi i musi posiłkować się wyobraźnią, ale jest to szalenie wręcz irytujące z dzisiejszej perspektywy.
"28 tygodni później" to zdecydowanie produkt swoich czasów. Każdy jeden element tego filmu zdaje się krzyczeć, że pochodzi on z tego swojego 2007 roku (plus/minus). Jest to zdecydowanie produkcja bardziej mainstreamowa niż oryginał, ale nie jestem przekonany, czy to zaleta czy może jednak wada. Autorzy pierwszej części nie mieli z kontynuacją nic wspólnego i tak samo ten film nie ma nic wspólnego z jedynką. Tak naprawdę mogłaby to być zupełnie inna produkcja, którą ktoś retroaktywnie przemianował na kontynuację kultowego klasyka - podobnie jak miało to miejsce z kontynuacjami "Cloverfield". Da się to oglądać, nawet i dzisiaj, ale przyznam, że kiedy miałem dwadzieścia lat podobał mi się znacznie bardziej niż dzisiaj.
Atuty
- Akcja potrafi podnieść ciśnienie;
- Postać Jeremy'ego Rennera da się lubić;
- Kilka mocnych, trudnych emocjonalnie i etycznie scen.
Wady
- Szczątkowa, naciągana fabuła;
- Nijakie postacie;
- Irytujący shakycam.
"28 lat później" wchodzi do kin już w najbliższy weekend, ale ponoć ma to być kontynuacja części pierwszej, więc ten tekst jest równie niepotrzebny, jak cały film, o którym opowiada. Poetycznie.
Przeczytaj również






Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych