![Mission Impossible: the Final Reckoning (2025) - recenzja filmu [UIP]. Pożegnanie z serią](https://pliki.ppe.pl/storage/336f506c9ee9ec7670a3/336f506c9ee9ec7670a3.jpg)
Mission Impossible: the Final Reckoning (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Pożegnanie z serią
Po wydarzeniach poprzedniego filmu, Ethan i jego drużyna polują na tajemniczego Gabriela, ich jedyny trop prowadzący do potężnej sztucznej inteligencji zwanej Bytem, która już wkrótce obróci w popiół cały świat, jeśli nikt jej nie powstrzyma. Pytanie, jak powstrzymać coś, co jest równocześnie wszędzie i nigdzie? Tym razem misja rzeczywiście może okazać się być niemożliwa do wykonania...
Tom Cruise od dawna ma przypiętą łatkę świra i raczej nie do końca świetnego człowieka. Bycie jedną z głów "kościoła" scjentologicznego i kompletne odcięcie się od córeczki po rozwodzie z jej matką może prowokować takie komentarze ze strony tłumów, jasne. To aż trochę niesamowite, bo widząc go udzielającego wywiadów, w talk show czy materiałach zakulisowych jego filmów, można odnieść wrażenie, że to bardzo sympatyczna, pozytywnie nastawiona do ludzi osoba. Jaki jest więc prawdziwy Tom Cruise? Trochę cholera wie. Nie to jest tu jednak najważniejsze.
Idąc do kina, nie idę oglądać Toma, a wykreowane przez niego postacie. I jasne, w kwestii złożoności i różnorodności jego bohaterów można się trochę przyczepić do faktu, że od bardzo dawna już gra w kółko wariacje na temat tej samej postaci i raczej nie próbuje niczego nowego, ale wiadomo, że każdorazowo przychodzi na plan zdeterminowany aby dać z siebie wszystko, aby stworzyć jak najlepszą rozrywkę, którą widz będzie chciał oglądać. Tego odebrać mu nie można. Tom z każdym kolejnym projektem pragnie zaskakiwać czymś nowym, czego jeszcze nie widzieliśmy, a ponieważ wiemy, jak ważne dla niego jest, aby popisy kaskaderskie kręcić "naprawdę", a nie z użyciem cyfrowych dublerów w cyfrowym środowisku, znacznie mocniej przeżywamy, kiedy Ethan trzyma się skrzydła próbującego zrzucić go samolotu czy lawiruje między unoszącymi się w wodzie, starymi torpedami - bo widzimy to z grubsza tak, jak to zostało nakręcone, z prawdziwym narażeniem zdrowia i życia.




Mission Impossible: the Final Reckoning (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Koniec pewnej epoki

Ostatni (podobno) film z serii o Ethanie Huncie (Cruise) początkowo miał nazywać się "Dead Reckoning part 2", ale choć tytuł zmieniono na "the Final Reckoning", w dalszym ciągu jest to bezpośrednia kontynuacja i dokończenie intrygi rozpoczętej w filmie z 2023 roku i nie zalecam raczej seansu, jeśli poprzednią część się ominęło. McQuarrie wali w nas gigantyczną baterią informacji i przypominajek, żeby niczego, broń boże, nie pomylić, ale nowe postacie, relacje między nimi i wątki, do których fabuła tego filmu będzie się odnosić, pozostaną zagadką dla nowych widzów, co raczej negatywnie wpłynie na frajdę z oglądania. Mało tego! Chyba po raz pierwszy powiedziałbym, że aby móc naprawdę w pełni cieszyć się filmem, dobrze byłoby znać wszystkie poprzednie części. Scenarzyści sięgają po wątki i postacie z części pierwszej, z trójki. Ktoś stwierdził, że skoro robimy zwieńczenie całej serii, to trzeba z tego faktu skorzystać. Niektóre z nich jednak wydały mi się być wciśnięte trochę na siłę. W szczególności wątek dotyczący Briggsa (Shea Whigham).
Początek filmu nie nastroił mnie zbyt pozytywnie. Rozpoczynamy od montażu różnych scen akcji z całej serii, żeby pobudzić nostalgię widza. Później natomiast następuje... Gigantyczny wysyp informacji, bo trzeba z jednej strony przypomnieć widzom, o czym był poprzedni film, z drugiej przygotować grunt pod tutejszą fabułę. A że poprzednim razem polecieli, robiąc czarny charakter ze sztucznej inteligencji, to teraz trzeba było jakoś wymyślić, jak faktycznie z nią wygrać. Sami sobie nawarzyli tego piwa. Efektem jest powolny i szczerze mówiąc trochę nudny początek filmu. Akcja co i raz skacze z miejsca w miejsce z minimalną ilością materiału usprawiedliwiającego te skoki, tempo jest jednocześnie gigantyczne i nieistniejące. Ale po tym przydługim preludium dostajemy jeszcze pełnoprawny, trwający dobre dwie godziny film, więc nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać.
Mission Impossible: the Final Reckoning (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Zacznie się w końcu?!

Sercem tych filmów zawsze były wielkie, rozplanowane w najdrobniejszym detalu akcje, gdzie Ethan musiał coś wykraść, gdzieś się dostać i tak dalej. Przyznam, że przez jakiś czas myślałem, że tym razem po prostu zmienili formułę, lecz nie. Druga połowa filmu oferuje kilka świetnie zrealizowanych i ciekawie zmontowanych sekwencji, podczas oglądania których siedzimy jak na szpilkach, mimo że z tyłu głowy dobrze wiemy, że głównemu bohaterowi nic się przecież nie stanie w połowie filmu. McQuarrie i Cruise świetnie budują napięcie i trzymają je przez naprawdę długi czas. Jasne, to wciąż przede wszystkim proste kino popcornowe, więc możesz mieć pewność, że świat zostanie uratowany w ostatniej możliwej sekundzie i tak dalej, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Taka to konwencja tego typu filmów. Grunt, że po blisko trzech godzinach w kinowym fotelu nawet nie za bardzo czułem cały ten czas w pośladkach - a to naprawdę rzadkość w dzisiejszych czasach.
Na ekran powraca praktycznie cała obsada poprzedniego filmu plus kilka twarzy z przeszłości i ze dwie zupełnie nowe postacie. To z jednej strony bardzo dobrze, bo jak schodzić ze sceny, to celebrując historię serii, z drugiej zaś oznacza, że jakikolwiek rozwój bohaterów, jakikolwiek wątek skupiony na ludziach, a nie wydarzeniach, można sobie najwyżej wyobrazić. Chyba najciekawszą postacią w całym filmie była osoba powracająca z pierwszego filmu, ponieważ faktycznie miała coś do powiedzenia i pokazania się - po tylu latach nieobecności. Nie oczekuję od "Mission Impossible" jakichś wielkich, ludzkich dramatów ani nic takiego, ale wspomnieli w poprzednim filmie, jak istotną dla całej historii Ethana postacią jest grany przez Esaia Moralesa Gabriel, więc naprawdę oczekiwałem, że dowiemy się o tym coś więcej, że będzie między nimi jakaś bardziej osobista animozja, że dostaniemy cokolwiek. Bo ostatecznie nie dostaliśmy nic i Gabriel wciąż pozostaje jednym z najgorszych, najmodniejszych antagonistów serii.
"Mission Impossible: the Final Reckoning" nie jest złym zwieńczeniem serii. Dużo w nim nostalgii i wspominek, lekko ckliwych tekstów i wynoszenia głównego bohatera do poziomu zbawiciela świata (brakowało tylko sceny, w której wisiałby na krzyżu), ale akcja, kiedy już się wreszcie zacznie, trzyma uwagę widza aż do samych napisów końcowych, popisy kaskaderskie w wykonaniu Cruise'a robią świetne wrażenie, a zakończenie jest zaskakująco składne, jak na bajzel, którym zakończyła się poprzednia część. Prawdopodobnie bardziej uczciwie byłoby wystawić maksymalnie 6.5/10, ale naciągam lekko ocenę, bo nie umiem nie docenić ogromu pracy, jaki cała ekipa musiała włożyć w przygotowanie tego spektaklu.
Atuty
- Cruise znowu ryzykuje życie dla naszej rozrywki i robi to bardzo skutecznie;
- Nawiązania do poprzednich filmów są jak u Kojimy - wszystko wiąże się ze wszystkim;
- Humoru nie ma tu zbyt dużo, ale to co jest, działa jak należy;
- Po przydługim wstępie reszta filmu zlatuje w mgnieniu oka;
- Piękne zdjęcia różnych zakątków świata.
Wady
- Ethana już tylko krok dzieli od zostania istotą doskonałą, zbawcą świata;
- Nie wykorzystuje potencjału kilku wątków;
- Pierwszych 45 minut potrafi wręcz znudzić;
- Część odniesień do przeszłości serii wciśnięto bardzo na siłę;
- Gabriel wciąż jest miernie zrealizowaną postacią.
"Mission Impossible: the Final Reckoning" trochę za często korzysta z nostalgii widzów aby zamaskować niedociągnięcia scenariusza. Film jest za długi i rozkręca się całą wieczność, ale jak już wchodzi na wyższy bieg, to nie odpuszcza aż do napisów końcowych. Głupie, ale jakże emocjonujące kino akcji.
Przeczytaj również






Komentarze (19)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych