![Thunderbolts* (2025) – recenzja filmu [Disney]. Więc co, to jakiś Legion Samobójców?](https://pliki.ppe.pl/storage/be58646f32070a35fbe1/be58646f32070a35fbe1.jpg)
Thunderbolts* (2025) – recenzja, opinia o filmie [Disney]. Więc co, to jakiś Legion Samobójców?
Yelena i reszta najemników wynajętych do odwalania czarnej roboty Valentiny de Fontaine znajduje się w trudnej sytuacji, z której, prawdopodobnie, nie ma wyjścia. W dodatku zgarnęli po drodze „pasażera na gapę”, niejakiego Boba. Tylko współpracując uda im się ujść z życiem, lecz sytuacja nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Tajny projekt de Fontaine, jeśli wymknie się spod kontroli, może oznaczać koniec świata, jaki znamy.
Przyznam bez bicia, że do dziś nie nadrobiłem seansu ostatniego „Kapitana Ameryki”. Na pokaz poszedł Roger, więc ja już nie musiałem, a też nie za bardzo mi się chciało. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym nawet, że to możliwe, abym z tak wielką apatią patrzył na premiery kolejnych produkcji MCU, ale brak kierunku, słabe albo w najlepszym wypadku niezłe fabuły i przesyt spowodowany zbyt częstym wypluwaniem tych mało jakościowych produkcji, które z biegiem czasu zdają się być ze sobą coraz mniej powiązane, sprawiły, że na kolejne filmy i seriale czekam na zasadzie „się pewnie sprawdzi”, zamiast „jeszcze tylko trzy dni”. „Thunderbolts*” też miałem sprawdzić dopiero na D+, bo Roger zapowiedział, że przejdzie się na pokaz. Splot pewnych wydarzeń sprawił jednak, że i tak ja musiałem pofatygować się wczoraj do kina i napisać dzisiaj ten tekst. I wiesz co? Nie żałuję.
Nie będę krzyczał, że „Marvel powrócił!”, bo tak naprawdę przykrywanie wszystkich tych filmów jednym kocykiem, podpisanym „Marvel” nie ma za bardzo sensu. Przecież każdy jeden z tych filmów to inni reżyserzy, scenarzyści, kamerzyści, oświetleniowcy, producenci. Jasne, zawsze łączy ich postać Kevina Feige'ego, ale nawet on już zdaje się nie trzymać do końca ręki na pulsie. Jasne, zapowiedziano pewne zmiany, ale ich długofalowy rezultat zobaczymy dopiero za jakiś czas. Prawda jest taka, że każda z tych produkcji jest swoją własną bestią i to, że jeden film może mieć słaby scenariusz czy kiepskie efekty, nie oznacza, że to samo czeka nas w kolejnym. Nie liczyłem na zbyt wiele wybierając się na dzisiejszy film i być może właśnie dlatego reżyser, Jake Schreier, i jego ekipa dali radę mnie tak pozytywnie zaskoczyć. To jest po prostu solidne kino superbohaterskie! Choć swoje bolączki ma...




Thunderbolts* (2025) – recenzja, opinia o filmie [Disney]. Odrobina podcinającej skrzydła depresji skontrastowana z typowym dla studia humorem. I jakoś to działa!

Kiedy podpytywałem Rogera, jak tam podobał mu się film, powiedział mi, że w pozytywny sposób skojarzył mu się on z „The Boys” i „Legionem Samobójców” Jamesa Gunna i są to zdecydowanie dobre skojarzenia, choć warto dodać do nich również fakt, że wulgarny humor Gunna wymieszany został tu z bardziej klasycznym podejściem Marvela, co miejscami działa bardzo dobrze, zważywszy na bardziej poważny ton całej opowieści, innym razem zdaje się nieco psuć ten ton.
Motywem przewodnim „Thunderbolts*” jest depresja i walka z nią. Prócz bycia cynglami Valentiny, to właśnie kompletne wypalenie, brak poczucia celu, własnej wartości i chęci do życia jest tym, co łączy głównych bohaterów filmu. Prawie. Są tu dwie postacie, które zdają się nie do końca pasować do schematu, a są to Taskmaster (Olga Kurylenko) i Ghost (Hannah John-Kamen). O tej pierwszej w ogóle trudno cokolwiek powiedzieć – wygląda jakby Feige starał się przeprosić fanów za ten zwrot akcji, dając jej możliwie jak najmniej do roboty – ta druga natomiast jest ostatecznie tak nieistotna dla szerszej fabuły filmu, że gdyby zupełnie ją wyciąć, trzeba by zmienić raptem kilka detali scenariusza, a film działałby dokładnie tak samo. W sumie, o postaci Kurylenko można powiedzieć to samo. Trzeba było coś z nimi zrobić, to wrzucili je do filmu, ale ewidentnie nie mieli na to zbyt wielkiej ochoty. Zdecydowanie lepiej wypada Wyatt Russell jako John Walker czy też US Agent. To, co spotkało go w „Falcon and the Winter Soldier” kompletnie zrujnowało mu życie. Tutaj jest więc zgorzkniałym, raczej nerwowym facetem, tylko od czasu do czasu pokazującym swojego dawnego ducha. Widzowie zdają się mieć z nim z tego powodu problem, choć przyznam, że nie do końca rozumiem dlaczego. To przecież logiczne, że po tamtych wydarzeniach będzie zupełnie innym człowiekiem, ale dało to scenarzystom miejsce na przywrócenie mu honoru i dobrego imienia tutaj, więc nie rozumiem w czym problem. Przynajmniej czuć, że coś się z nim dzieje. Nie to, co ze wspomnianymi wcześniej paniami.
Sercem filmu są dwie relacje – Yeleny (Florence Pugh) i Boba (Lewis Pullman) oraz Red Guardiana (David Harbour) i Bucky'ego (Sebastian Stan). Ci pierwsi uosabiają najważniejsze przesłanie filmu, podczas gdy druga para... jest po prostu bardzo zabawna, nawet jeśli nie dzielą ze sobą przesadnie wielu scen. Przyjaźń tych pierwszych zaimponowała mi o tyle, że nie jest ona w żaden sposób podszyta romansem, co byłoby strasznie tanie i sztampowe. To po prostu dwójka bardzo zniszczonych przez okoliczności osób, które znajdują wspólny język i zależy im na tym drugim – ponieważ rozumieją ich ból, bo nie chcą aby musieli jeszcze bardziej cierpieć. Z drugiej strony zaś mamy Red Guardiana i Bucky'ego. I Jasne, Alexei również ma kilka chwytających za serce scen ze swoją córką, acz przede wszystkim jest to postać komediowa. Zalążek jego relacji z Zimowym Żołnierzem widzieliśmy już w trzecim sezonie „A gdyby...?”, gdzie ich specyficzna chemia natychmiast wywindowała poświęcony im odcinek na podium najlepszych epizodów tamtego sezonu. Tutaj scenarzyści po prostu ciągną temat dalej. Red Guardian czuje więź z Buckym, ponieważ obaj byli superżołnierzami na usługach konkurujących ze sobą agencji, pragnie mu zaimponować i jednocześnie udowodnić, że jest tak samo dobry, jak on. Wychodzi z tego masa zabawnych sytuacji, a później również i tematycznego spełnienia, kiedy mimo początkowej obojętności, pomiędzy chłopakami zawiązuje się swego rodzaju komitywa.
Thunderbolts* (2025) – recenzja, opinia o filmie [Disney]. Prawdziwy film, a nie tylko produkt

Osoby zaznajomione z poprzednim filmem mogą dziwić się, jak to możliwe, że Bucky ponownie działa jako Zimowy Żołnierz, skoro w poprzednim filmie został kongresmenem Stanów Zjednoczonych. Jest to przykład problemu, o którym wspominałem wcześniej – Feige zdaje się nie do końca kontrolować co i kiedy robią wszyscy bohaterowie. Ale nie jest to jedyny problem ze scenariuszem „Thunderbolts*”. W paru miejscach trudno nie zwrócić uwagi na dziury w logice czy odrobinę zbyt wygodne zbiegi okoliczności. Jasne, większość z nich DA SIĘ wytłumaczyć, ale uprawianie mentalnej gimnastyki nie powinno być jednym z obowiązków widza. Do tego, przynajmniej jeden element scenariusza związany z antagonistą filmu zdaje się w ogóle nie działać, jeśli wziąć pod uwagę to, co w związku z tym widzieliśmy wcześniej, ale można to na upartego wytłumaczyć jako wciąż dojrzewająca, jeszcze świeża moc. Jest ona też szalenie ciekawie zaprezentowana – filmowcy sugerowali się słynnymi cieniami z Hiroshimy, gdzie olbrzymia moc promieniowania pozostawiła po ofiarach wybuchu bomby „cienie” tam, gdzie stali. Jest to bardzo wymowny obraz, natychmiast wywołujący u widza grozę. Co prawda, mam wrażenie, że w kilku miejscach można było lepiej wkomponować je w otoczenie, ale efekt i tak jest bardzo zadowalający.
W ogóle większość akcji w filmie wygląda bardzo dobrze, ponieważ tam, gdzie się dało, starano się wykonywać triki kaskaderskie naprawdę, w oku kamery. Tak więc, kiedy Yelena skacze na początku filmu ze spadochronem z drugiego najwyższego budynku na świecie, naprawdę widzimy Florence Pugh bawiącą się w Toma Cruise'a. Podobnie w przypadku łapanej od góry bitki w ciemnym korytarzu, eksplozji ultra ekskluzywnej limuzyny Red Guardiana i wielu innych rzeczy. Oczywiście pewnych, typowych dla kina superbohaterskiego rzeczy nie dało się zrobić inaczej niż na potężnych stacjach graficznych, ale powiedziałbym, że większość efektów wizualnych wygląda zadowalająco. Może nie znajdziemy tu niczego, co na dłużej zostanie nam w pamięci, ale nie ma też powodów do wstydu. A nie, przepraszam! Jest jeden efekt, który zrealizowany został absolutnie pierwszorzędnie, ale ma związek z postacią, o której wolałbym się tu nie rozpisywać. Będziesz wiedział, o kogo mi chodzi.
„Thunderbolts*” to dobry film. Może nawet i bardzo dobry, a mógłby być wręcz świetny, gdyby nie kilka fabularnych niedociągnięć, i zbyt szybko zrobione zakończenie. Film ma swój temat, wokół którego napisane zostały kolejne wydarzenia i postacie. Efekty wizualne i sceny akcji robią dobre wrażenie. Kadry i kolorystykę dobrano z głową, aby wspierały główny przekaz. Florence Pugh jest absolutnie świetna jako Yelena, a Lewis Pullman zagrał jedną z najciekawszych, najbardziej złożonych postaci w całym MCU. I zrobił to pierwszorzędnie. Absolutnie warto wybrać się na film Schreiera do kina – pokazać, że właśnie takich filmów oczekujemy.
Atuty
- Tematycznie dojrzały i przemyślany;
- Świetni Florence Pugh i Lewis Pullman;
- Sporo praktycznych efektów wizualnych;
- Jeden z bardziej interesujących antagonistów w całym MCU;
- Intrygująco rozwija postać Johna Walkera;
- Satysfakcjonujące zakończenie konfliktu (minus dosłownie sam koniec filmu);
- W większości udane gagi.
Wady
- Kilka zbyt wygodnych albo trudnych do zrozumienia decyzji scenariuszowych;
- Ze dwa razy humor nie pasuje do poważnego tonu tego, co dzieje się dookoła;
- Mam wrażenie, że Valentina nie została w pełni wykorzystana.
„Thunderbolts*” kończy piątą fazę MCU z przytupem. Jest tu kilka typowych dla Marvela zagrań, które mogły już trochę przejeść się widzom, lecz poza tym jest to po prostu dobrze pomyślany i zrealizowany film. Warto dać mu szansę.
Przeczytaj również






Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych