Until Dawn (2025) – recenzja filmu [UIP]. Inaczej nie znaczy lepiej

Until Dawn (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Inaczej nie znaczy lepiej

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 21:00

Grupa młodych ludzi jedzie do lasu w poszukiwaniu zaginionej przyjaciółki. Natrafiają na jej ślad w opuszczonym hotelu w środku lasu, który z jakiegoś powodu nie daje się zmoczyć padającemu wszędzie deszczowi. Jednak, zamiast natychmiast uciekać, postanawiają rozejrzeć się i dać przeschnąć ubraniom, co sprawia, że absolutnie nie jest mi ich szkoda, kiedy zaczynają zostać zabijani przez cały przegląd klasycznych, horrorowych postaci.

„Until Dawn” w postaci oryginalnej gry Supermassive Games było zasadniczo interaktywnym filmem rozpisanym na jakieś 8-10 godzin. Ludzie od lat mówią, że byłby to świetny materiał do przełożenia na język kina. Osobiście nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Gdyby spróbować upchnąć tych dziesięć godzin wątków i zwrotów akcji w dwugodzinnym filmie, wyszedłby kompletny chaos, zerowy rozwój postaci i generalnie nikt nie byłby zadowolony z efektu końcowego. Dlatego uważam, że pomysł zrobienia czegoś zupełnie nowego, jedynie inspirując się oryginałem, był z grubsza właściwy. To realizacja tego pomysłu jest problemem. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Scenariusz Blair Butler i Gary'ego Daubermana kojarzy mi się trochę z podejściem do adaptacji wyznawanym przez twórców filmowych „Resident Evil” z Milą Jovovich – bierzemy coś wizualnie kojarzącego się z grą i wpychamy do naszego filmu bez ładu i składu. Przecież tyle wystarczy, żeby fani byli zadowoleni, prawda? W którejś części filmu nagle, w środku miasta, pojawił się kat z „Resident Evil 5”, bo gra była wtedy czymś świeżym i na topie. Wyglądał absurdalnie, jego pojawienie się nie miało żadnego sensu i chwilę później już go nie było. Na tej samej zasadzie w filmie Davida F. Sandberga zobaczymy choćby zamaskowanego mordercę i wendigo z gry, ale nie mają oni NIC wspólnego z tamtą fabułą. Nie oznacza to jednak, że fabuła z automatu musi być zła. Prawda?

Until Dawn (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Trudno przebrnąć przez tę historię bez załamywania rąk

Clover
resize icon

Jaki motyw najmocniej kojarzy ci się z „Until Dawn”? Dla mnie będzie to z całą pewnością efekt motyla i związane z nim wizje przyszłości, która może, ale nie musi nadejść. Jak zostały one przepiane w filmie? Wcale. Zamiast tego, „growym” motorem napędowym fabuły jest powtarzalność wydarzeń – za każdym razem, kiedy wszyscy bohaterowie zostają zamordowani, czas cofa się, a oni mogą spróbować jeszcze raz. Rzeczywiście kojarzy się to z naturą gier video. Tyle że, wiesz... nie tej konkretnej, co jest całkiem istotnym jej elementem. Kompletnie bez sensu.

„Najbardziej główną” bohaterką filmu jest Clover (Ella Rubin). To właśnie jej siostra zaginęła rok wcześniej w tej okolicy i to ona namówiła swoich przyjaciół, żeby pojechali z nią jej szukać. Wśród nich znajdziemy jej byłego chłopaka, Maxa (Michael Cimino), przyjaciółkę, Megan (Ji-Young Yoo) oraz parę, Ninę i Abe'a (Odessa A'zion i Belmont Cameli). Niestety, w porównaniu z bohaterami gry, którzy mieli sporo czasu, aby można było ich dobrze poznać i polubić, ci tutaj są tak bajecznie generyczni, że trudno w ogóle cokolwiek o nich powiedzieć. Abe jest tchórzem, Nina totalną psychopatką i... to tyle. O wszystkich da się jeszcze powiedzieć, że są niesamowicie głupi, popełniają raz za razem kretyńskie błędy i nie uczą się z nich. Krótko mówiąc: fabuła filmu nie jest jego mocną stroną. Łącznie z rozwiązaniem całej zagadki.

Until Dawn (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Ale wygląda dobrze

Wendigo
resize icon

Trzeba natomiast przyznać reżyserowi, że film wygląda całkiem solidnie. Zajazd, w którym rozgrywa się większość fabuły jest odpowiednio niepokojący, z dużą ilością kurzu, leżących wszędzie gratów, cieni i bardzo żółtego, klimatycznego oświetlenia. Pozwala to naprawdę wczuć się w klimat, kiedy nasi bohaterowie są ścigani przez mordercę lub nawiedzani przez stare wiedźmy. Zbyt wielu tego typu momentów w filmie jednak nie uświadczymy. Zwiastun sugeruje, że będzie ich całkiem sporo, ale w samym filmie okazuje się to również być tylko sprytnie wkomponowany w fabułę montaż tego, co wydarzyło się pomiędzy początkiem, a końcem koszmaru. Z trzynastu „powtórek” my jako widzowie widzimy tylko około pięciu, może sześciu. 

„Until dawn” jest również raczej krwawym i brutalnym filmem. Twórcy nie szczypali się z niską kategorią wiekową, pozwalając sobie na wierne odtworzenie i inspirację oryginalnymi scenami gore. Mamy więc ostrza przebijające ciała, zgniatanie, odcinanie, dziury w ciele, a nawet – co akurat wydało mi się w trakcie seansu niesamowicie zabawne – eksplozje całej postaci. Sandberg tam, gdzie się da, pracuje z praktycznymi efektami wizualnymi, czemu ciężko się dziwić – to przecież dzięki swojemu niezwykle skutecznemu krótkiemu filmowi, „Who's there”, opartemu wyłącznie na budowaniu klimatu i jednej, piekielnie zapadającej w pamięć masce, rozpoczął swoją światową karierę. Jeśli ktoś nie pamięta, to jest on dostępny do sprawdzenia na YouTube. W każdym razie, i tutaj tyle ile się dało, zrealizowano praktycznie, dzięki czemu spora część scen przemocy robi całkiem solidne wrażenie. Szkoda jedynie, że są one tak bezsensowne w szerszym kontekście całego filmu.

Koniec końców, „Until dawn” jest kiepskim filmem. To miło, że producenci starali się zrobić coś nowego, ale kompletnie im to nie wyszło. Koncepcja fabuły jest niedopracowana, niedopowiedziana i nijako zrealizowana, postaciom brakuje wyrazu, wątki z gry mają jedynie łapać fanów na nostalgię, bo ich umiejscowienie nie ma żadnego sensu i tak naprawdę jedynie kilka ładnych obrazków i brutalnych scen śmierci jakkolwiek ratuje seans przed byciem kompletną katastrofą. Zdecydowanie nie warto wybierać się do kina.

Atuty

  • Klimatyczne zdjęcia;
  • Kilka mocnych scen śmierci;
  • Peter Stormare jako zupełnie inny, ale wciąż skuteczny Hill.

Wady

  • Postacie z kartonu;
  • Bezsensowna, źle poprowadzona i słabo zakończona fabuła;
  • Dziwne skoki logiczne;
  • Bardzo powierzchowne odniesienia do gry;
  • Tak naprawdę jest to bezczelne żerowanie na znanej marce, a nie jej adaptacja.

Mam wrażenie, że im gra jest, według fanów, łatwiejsza do zaadaptowania, tym większe wychodzi z niej nieporozumienie. „Until dawn” już było udanym, mieszającym różne podgatunki horrorem na konsoli. Twórcy filmu wzięli sobie z niego tytuł, kilka podobających im się obrazków i jednego aktora, po czym zrobili z nimi coś kompletnie innego, nieprzemyślanego i po prostu słabego. Szkoda.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper