Lista śmierci (2022)

Lista śmierci (2022) - recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Kolejny bezwzględny wojskowy szuka sprawiedliwości

Piotrek Kamiński | 07.07.2022, 21:00

James Reece jest utytułowanym majorem Navy SEALs. Jego jednostka dostała właśnie nowe zadanie - trafiła się okazja, na którą czekali od dawna. Niestety, wszystko idzie nie tak, a z całego zespołu z życiem uchodzą tylko Reece i jeszcze jeden człowiek. Reece podejrzewa, że ktoś ich zdradził, ale nasilające się bóle głowy, problemy z pamięcią i majaki sprawiają, że dowództwo wątpi w jego teorię.

Tak właśnie powinien rozpoczynać się każdy serial - solidną bombą na dzień dobry, żeby zachęcić do oglądania. A później jeszcze poprawić ostatnią sceną. Kiedy ludzie Reece'a (Chris Pratt) zostają wycięci w pień, trudno jest nie zastanawiać się dlaczego tak się stało i kto za to odpowiada. Nikt nie wierzy w teorię o zaplanowanej likwidacji jednostki, ale sytuacja musi zmienić się po tym, jak główny bohater zostaje zaatakowany w szpitalu i udaje mu się zdjąć jednego z napastników, prawda? Problem w tym, że w całym pomieszczeniu, w którym odbyła się walka nie znaleziono ani kropelki krwi, nie mówiąc już nawet o zwłokach. Czy to możliwe, że Reece ma zwidy?

Dalsza część tekstu pod wideo

Lista śmierci 2022 recenzja serialu - Powolna, metodyczna praca

James Reece poluje na swojego napastnika

Wielka szkoda, że serial Davida DiGilio tak szybko rozwiewa wszelkie wątpliwości w tym temacie. Po niesamowicie dobrym pierwszym odcinku cała akcja zwalnia do ślimaczego wręcz tempa i dewoluuje w proste kino akcji. Chris Pratt całkiem nieźle sprawdza się w roli zniszczonego wojskowego, który nie ma już absolutnie nic do stracenia. Wciąż czuć w nim to naturalnie sympatyczne usposobienie aktora, które tłumione jest przez żądzę zemsty. Większa część jego roli sprowadza się do mordowania ludzi w bardzo sprawny sposób, lecz to momenty takie jak finał pierwszego odcinka sprawiają, że warto było zainwestować w aktora, który potrafi grać i samymi oczami. Łatwo o tym zapomnieć po rolach takich jak ta z "Jurassic world", ale Pratt bez problemu dźwignąłby i bardziej dramatyczną rolę. Szkoda więc, że tu przez większość serialu po prostu chodzi od celu, do celu i skreśla kolejne osoby ze swojej listy.

Sam proces szukania informacji, gubienia ogona, zacierania za sobą śladów przedstawiony został bardzo dokładnie, w czym zasługa doświadczenia autora książki na podstawie której nakręcono serial, Jacka Carra, byłego snajpera SEALs, a więc osoby znającej temat od podszewki. Problem w tym, że scen skupiających się na dokładnym pokazaniu jak działa Reece jest trochę za dużo, a intryga nie posuwa się w międzyczasie naprzód w satysfakcjonującym tempie. Choć podejrzewam, że znajdą się i tacy, dla których będzie to zaleta. Szybko dowiadujemy się wielu istotnych detali, które pozwalają ułożyć sobie w głowie jakiś tam obraz sytuacji, po czym akcja stoi, bo Reece musi znaleźć ludzi, których my już znamy i się nimi zająć. Oczywiście scenariusz ma w zanadrzu kilka niespodzianek, z którymi czeka do finału, lecz nie jest to żadna bomba, wywracająca wszystko do góry nogami. Do kompletu wiele zwrotów jest mocno przewidywalnych, a ten ostatni wymyśliłem sobie jako żart, oglądając serial z żoną.

Lista śmierci 2022 recenzja serialu - Kto zgasił śwatło?!

Jai Courtney urodził się do grania buraków

Poza Prattem na ekranie zobaczymy jeszcze kilka znanych nazwisk. Taylor Kitsch gra Bena Edwardsa, byłego wojskowego i przyjaciela Reece'a, który pomaga mu znaleźć ludzi odpowiedzialnych za finał pierwszego odcinka. Kitschowi również wróżono kiedyś karierę wielkiej gwiazdy i choć nic z niej ostatecznie nie wyszło, to ma on w sobie dostatecznie dużo charyzmy i prezencji, aby zagrać byłego badassa. Książkowa reporterka Katie była blond łaską z bloku wschodniego, więc w serialu obsadzono w tej roli... Constance Wu. Nie jestem fanem serii Carra, więc nie zrobiło mi to większej różnicy. Grunt, że zagrana została sprawnie, a jej "pojedynek" na słowa zrobił dla mnie finałowy odcinek. Strzelanie i mordowanie nie robią już wrażenia, kiedy ogląda się je przez siedem godzin ciurkiem, więc oparcie ciężaru ostatniego odcinka na bitwie umysłów było strzałem w dziesiątkę.

W mniejszych rolach przewijają się również jak zawsze łasicowaty Sean Gunn, komicznie przerysowany Jai Courtney (do tego typu ról facet nadaje się idealnie), a na chwilę wpada także obecny szwagier Pratta, Patrick Schwarzenegger. Ciekawą rolę gra również znany z serialu "Mayans M.C" JD Pardo. Jego agent Layon jest jedną z niewielu osób, które wątpią w proponowaną przez władze wersję wydarzeń i szukają prawdy.

Sceny akcji nakręcono sprawnie i bez pardonu. Kule przeszywają ciała na wylot, ostrze noża tnie głęboko. Jest krwawo, a miejscami również całkiem pomysłowo. Niestety, ktoś wpadł na genialny pomysł aby cały serial utrzymać w kolorystyce odpowiedniej do tematu - mrocznej. Bardzo mrocznej. Nawet oglądając sceny akcji na dobrym ekranie, w ciemnym pomieszczeniu, w środku nocy ciężko jest czasami dojrzeć co właściwie się dzieje. Czerń miesza się z granatem, brązami, ciemną zielenią. To naprawdę wielka szkoda, bo sceny takie jak zawierucha w szpitalu z pierwszego odcinka, kiedy scena oświetlona jest przynajmniej minimalnie, pokazują, że był potencjał na dobre sceny akcji. Niestety, przez akcję cierpi często logika. Z początku tego nie widać, lecz kiedy wszystkie karty rozstaną już ujawnione, spojrzenie krytycznie na te wydarzenia ujawni, że nie miały zbyt wiele sensu. Szkoda.

"Lista śmierci" jest niesamowicie nierównym serialem. Z jednej strony aktorsko porządnym - choć bohaterowie to w zasadzie chodzące stereotypy - nieźle przygotowanym technicznie. Z drugiej wszechobecny mrok i rozciągnięty środek sprawiają, że ogląda się go umiarkowanie przyjemnie. Może gdyby skrócić go do sześciu odcinków, całość sprawiałaby lepsze wrażenie? Świetny początek i solidny finał pokazują, że w marce drzemie potencjał. Być może twórcom uda się rozwinąć szerzej skrzydła, jeśli dostaną drugi sezon. Jest w końcu co adaptować.

Atuty

  • Przywiązanie do detali w kwestii działań operacyjnych;
  • Solidne sceny akcji;
  • Obsada dobrze bawi się w swoich rolach;
  • Pierwszy i ostatni odcinek po prostu świetne.

Wady

  • Ktoś zapomniał włączyć światła na planie;
  • Środkowa część serialu trochę się ciągnie;
  • Nie do końca wykorzystany Chris Pratt;
  • Sztampowa, przewidywalna intryga.

Dla fanatyków wojska i taktyki serial z Chrisem Prattem będzie ciekawą propozycją. Reszta może poczuć się zawiedziona sztampową, przewidywalną fabułą, nijakim głównym bohateren i przesadnie ciemnymi ujęciami na których ledwo co widać. "Reacher" był znacznie bardziej przystępny.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper