Recenzja gry: Zombie Army Trilogy

Recenzja gry: Zombie Army Trilogy

Michał Włodarczyk | 08.03.2015, 20:03

W czasach, gdy wydawcy zapowiadają swoje produkcje mniej więcej rok przed premierą, zaczynając od planszy z tytułem, a kończąc bombardowaniem licznymi materiałami z rozgrywki, tzw. gry znikąd zdarzają się niezwykle rzadko. 

Trochę inaczej wygląda to w przypadku niezależnych twórców oraz żyjącego we własnym świecie Nintendo, niemniej ciężko jest znaleźć tytuł pudełkowej gry wyciosanej z myślą o PS4 i XOne, która pojawiła się na rynku trzy miesiące od momentu zapowiedzi. Zombie Army Trilogy w takich właśnie okolicznościach wylądowało na sklepowych półkach.
Dalsza część tekstu pod wideo
 
„Co to w ogóle za gra?” - zapytał mnie Roger, podrzucając kod z wersją recenzencką. Jego niewiedza wcale mnie nie dziwi, gdyż jeszcze kilka tygodni temu sam nie miałem pojęcia, co kryje się za tym intrygującym tytułem. Podejrzewam, że większość z Was również może mieć problem, by zdefiniować to wydawnictwo, czas więc rzucić nieco światła na sprawę.
 

„Drei kiełbaski proszę!”

 
Kojarzycie brytyjskie studio Rebellion, specjalizujące się w drugoligowych grach akcji? Deweloper ten wydziergał m.in. serię Sniper Elite, której ostatnia odsłona, o podtytule Afrika, zadebiutowała w połowie zeszłego roku na prawie wszystkich liczących się platformach. Zanim jednak growy światek przywitał całkiem niezłą „trójkę”, dla posidaczy PC producent przygotował dwa samodzielne rozszerzenia do nieoficjalnej części drugiej (2012), pt. Nazi Zombie Army oraz Nazi Zombie Army 2 (2013). Dwa lata później, wzorem największych wydawców, Brytyjczycy zdecydowali się wydać składankę, w której zamieścili nie tylko dwa zremasterowane dodatki do Sniper Elite V2, ale również nowy, trzeci epizod. Każda zombiacza kampania składa się z pięciu misji, co przekłada się na ok. piętnaście godzin szarpania. Ponadto dorzucono tryb Horda, a za całość wydawca zażyczył sobie mniej więcej 2/3 ceny „normalnej” nowości. Akcja Zombie Army Trilogy rozgrywa się pod koniec II wojny światowej, gdy kryjący się w bunkrze Adolf Hitler w akcje desperacji rozkazuje wcielić w życie Plan Z, który polega na włączeniu do walki... demonów oraz poległych niemieckich żołnierzy w stanie rozkładu. Historyjka nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia i podporządkowana została rozgrywce.
 
Mimo że „Trylogia o Armii Zombie” powstała na gameplay’owych fundamentach Sniper Elite III: Afrika, charakter zabawy jest zupełnie inny niż w krwawych przygodach Karla Fairburne’a. Akcję ponownie obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, naszą bronią nr 1 jest karabin snajperski, a interfejs do złudzenia przypomina ten z afrykańskiego epizodu serii, jednak tym razem taktyczne podchody mają marginalne znaczenie, a elementy stealth nie występują w ogóle. W zamian autorzy przygotowali intensywną sieczkę na stosunkowo długich i wąskich poziomach, z prostymi zadaniami do wykonania (znajdź klucz, otwórz bramę), schronami z amunicją (checkpointy) oraz naciskiem na współpracę w drużynie (od dwóch do czterach graczy) - inspiracje zapomnianym nieco Left 4 Dead są oczywiste. Każda z piętnastu podobnych do siebie misji odblokowana jest już na starcie, a do nas należy decyzja, którą odpalimy oraz jak zagramy - samotnie lub online w towarzystwie maksymalnie trzech innych graczy. Gdy cioramy w pojedynkę, możemy zdecydować, ilu przeciwników stanie nam na drodze, wybierając np. „zestaw” dla czterech (hardkor!), lecz niemal w każdym momencie gra będzie nam przypominać, że została zaprojektowana z myślą o zabawie w ekipie.
 
 
 
 
Samotne wypady na terytorium wroga nie są nawet w połowie tak rajcujące jak kooperacyjne szaleństwa, bywają za to znacznie trudniejsze i frustrujące, nawet na średnim poziomie trudności. Jak już wspomniałem, w przeciwieństwie do częściowo otwartych lokacji w Sniper Elite 3, poziomy w Zombie Army to najczęściej wąskie ścieżki, z występującymi okazjonalnie większymi miejscówkami. Gdy zastępy zgniłków nacierają z trzech stron jednocześnie, a pojedyncze przeszkadzajki odradzają się za naszymi plecami, obecność partnera zupełnie zmienia podejście do zabawy i zamiast biegać w kółko możemy podzielić się zadaniami, np. rozdzielając pomiędzy sobą konkretne punkty zapalne na mapie. Szkoda zatem, że jedyną formą interakcji między postaciami graczy jest możliwość podleczenia rannego kompana (mamy na to niecałą minutę), zapomnijcie także o podziale na klasy, unikatowych pukawkach czy wskakiwaniu na wyższy poziom doświadczenia. Oznacza to również, że prawdopodobieństwo, iż trafi nam się w teamie żółtodziób, jest wysokie. Na szczęście chętnych do wspólnej zabawy w Sieci nie brakuje, więc w każdej chwili można opuścić misję i poszukać szczęścia w innych zadaniach. Obrazu całość dopełnia nastawiona na współpracę Horda, jednak tutaj autorzy poszli na łatwiznę, udostępniając zaledwie pięć map wyciętych z kampanii i przemodelowanych na potrzeby tego trybu.
 
My, trzy pukawki, garść wybuchowych „żołędzi” i kolejne fale zgniłków - rozgrywka w tytule Rebellion do skomplikowanych nie należy, co można uznać zarówno za jej najmocniejszy punkt, jak i największy minus. Jeśli liczycie na fachową „reżyserię” każdego zadania, gdzie oprócz prucia ołowiem autorzy proponują także okazyjne skoki w bok, np. w postaci sekcji na czterech kółkach albo „celowniczka na szynach”, to trafiliście pod zły adres. Schemat za każdym razem wygląda podobnie: trafiamy do nowej lokacji (od zrujnowanego Berlina, przez upiorny las, po fabrykę) i rozpoczynamy sprzątanie chylącej się ku upadkowi III Rzeszy z zombie, szkieletów i tym podobnych przyjemniaczków, pałętających się dosłownie wszędzie. Wydawać by się mogło, że w takich realiach snajperka na niewiele się przydaje, tymczasem Anglikom udało się skonstruować rozgrywkę w taki sposób, by grający instynktownie chwytał za długą lufę. Mięso armatnie ginie od strzałów w głowę w ilościach hurtowych (jeśli nie trafiamy w łepetynę, kontynuują natarcie), lecz na bliskim dystansie nawet zwykli szeregowcy szybko odsyłają nas w zaświaty, dlatego najlepiej rozprawiać się z nimi z bezpiecznej odległości. Dorzućmy do tego szalenie efektowne Kill-Cam (zbliżenia na przeciwników, ukazujące spustoszenie, jakie wyrządzają w ich ciałach nasze kule), a okazuje się, że jeśli chodzi o narzędzie mordu, snajperka to zawsze nasz wybór nr 1.
 

Starość nie radość

 


 
Nie ma się co czarować - składanka Rebellion pod względem oprawy przypomina grę z budżetowego koszyka. Pozytywne wrażenie robią ogromne ilości przeciwników na ekranie oraz płynna, zapylająca w sześćdziesięciu klatkach na sekundę animacja (nie zwalnia nawet podczas najbardziej intensywnej zadymy), jednak wszystko inne zdradza swój past-genowy rodowód. Każda z ośmiu postaci to kukiełka (po raz pierwszy w serii można zagrać kobietą), od prymitywnej geometrii obiektów bolą oczy, lepsze tekstury widzieliście w dziesiątkach tytułów z PS3 i X360, a zniszczyć możemy co najwyżej czerwone beczki oraz... łańcuchy na bramach. Warto zaznaczyć, że trzecia kampania, napisana specjalnie na potrzeby tej edycji, prezentuje się znacznie lepiej niż dwie starsze siostry, jednak w dalszym ciągu nie ma mowy o zaszczytnej „szóstce” za grafikę, i to pomimo faktu, że na całość można nałożyć klimatyczny filtr. Projekty adwersarzy wykonano od gatunkowej linijki, choć na widok opancerzonego bydlaka z piłą łańcuchową fani Resident Evil 4 i The Evil Within uśmiechną się od ucha do ucha. Trochę lepiej wypada warstwa audio, wczuwkę podbijają szczególnie demoniczne głosy wydobywające się z głośniczka w Dual Shocku 4.
 
Na papierze Zombie Army Trilogy wygląda jak prymitywna strzelanka z zombiakami, pod kątem oprawy zupełnie nieprzystająca do standardów PlayStation 4 oraz Xboksa One. Jeżeli jednak uwielbiasz trzecioosobowe „rąbanki”, które najlepiej smakują w towarzystwie innych graczy, istnieje szansa, że pokochasz dziecko Rebellion jak swoje. Mimo że brzydkie to i trochę ułomne.
Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Zombie Army Trilogy

Atuty

  • sporo grania
  • zabawa w kooperacji
  • snajperka rządzi
  • mistrzowskie Kill-Cam
  • niska cena

Wady

  • oprawa graficzna
  • wykastrowana Horda
  • misje opracowane na jedno kopyto
  • dla niektórych - dość płytka rozgrywka

Słaba grafa, gameplay okej. Jeśli zabawa w kooperacji to Twoje klimaty, łykaj śmiało.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper