Kącik filmowy #17

Kącik filmowy #17

Łukasz Kucharski | 30.10.2012, 22:55

U nas zima, a Stanach huragan – grunt to się nie nudzić. Mając do wyboru te dwie opcje chyba lepiej odwiedzić kino. Minęło 50 lat od momentu, gdy usłyszeliśmy charakterystyczny motyw w Dr. No. Teraz czas zmierzyć się z 007 w Skyfall. Poza tym, odwiedziłem Internat – relacja w rozwinięciu. Zapraszam!

Wiadomości ze świata filmu

Dalsza część tekstu pod wideo


 

 

 

Ralph kontratakuje

 

 

 

 

Wysyp materiałów dotyczących najnowszej produkcji Disneya zaczyna przypominać sytuację jaka miała miejsce przed premierą Assassin's Creed III. Osobiście nie narzekam. Oby tylko do tych wszystkich reklam, zapowiedzi i materiałów zza kulis nie trafiły wyłącznie najlepsze momenty, bo w kinie przeżyjemy duże rozczarowanie.

 

 

 

 

 

 

***

 

 

TVP starsza od Bonda

 

 

 

 

Współcześnie telewizja stała się integralną częścią życia wielu ludzi, ale sześćdziesiąt lat temu – dokładnie 25 października - miało miejsce wielkie wydarzenie. Mianowicie, w Polsce po raz pierwszy nadano sygnał telewizyjny. Jak to bywa z wszelkimi nowinkami technicznymi, dostęp do tego okna na świat mieli tylko najbogatsi – pomyśleć, że dziś można sobie pooglądać to i owo na ekranie telefonu komórkowego. Wtedy telewizja była też bardziej... ekologiczna, bo programy nadawano tylko przez kilka godzin dziennie a nie na okrągło. Sześć dekad później systematycznie będziemy przełączani z telewizji analogowej na cyfrową, co na pewno jak i wtedy nie obejdzie się bez problemu. Tak czy siak, Szanowna TVP Wszystkiego Najlepszego!

 

 

***

 

 

Comic-Con Epizod IV: Fani kontratakują

 

 

 

 

Pan Super Size Me, czyli Morgan Spurlock, postanowił porzucić temat żywienia i skupić się na największym konwencie dotyczącym kultury popularnej. Od 1970 roku w San Diego spotykają się setki tysięcy pasjonatów przeróżnych produkcji. Kamera śledzi losy pięciu facetów, którzy mają różne cele, ale łączy ich miłość do tego wyjątkowego wydarzenia. Występ wielu gwiazd gwarantowany. Poniżej zapowiedź.

 

 

 

 

***

 

 

Robocop na dwóch kółkach

 

 

 

 

Stróż prawa z Detroit wzbudził niemałe kontrowersje swym nowym kostiumem – mnie odpowiada jedynie jego hełm, ale wierzę, że efekt końcowy nie będzie kompletnie zły. Teraz pojawił się materiał ukazujący jego nowy pojazd. Czarny dwukołowiec kojarzy mi się z futurystyczną wizją Kitta z Nieustraszonego, ale wbudowany moduł sztucznej inteligencji to pobożne życzenie. Komu bowiem byłby potrzebny roboglina, gdyby mieli gadający motocykl?

 

 

 

 

***

 

 

 

W rękach fanów

 

 

 

 

 

Lego: A Hobbit Halloween

 

 

 

 

Niepozorne klocki LEGO posiadają potencjał, który właściwie ogranicza jedynie nasza wyobraźnia. Pamiętam, że za smarkatych czasów, gdy Mikołaj dostarczył mi jakiś zestawik, najpierw układałem go wedle wytycznych, a potem tworzyłem własne projekty. Zanim zatopimy się w klockowatym Władcy Pierścieni, warto rzucić okiem na filmową produkcję umieszczoną w uniwersum Tolkiena w czasie Halloween.

 

 

 

 

***

 

Nintendohemian Rhapsody

 

 

 

 

Utwór Bohemian Rhapsody zespołu Queen to jeden z bardziej zakręconych kawałków w historii. Teraz dzięki grupce zapaleńców możecie zobaczyć i usłyszeć jak brzmi nowa wersja pt. Nintendohemian Rhapsody.

 

 

 

 

***

 

 

Assassin's Creed 3: Rebel Blades

 

 

 

 

Skoro premiera przygód Desmonda/Connora już jutro w Kąciku filmowym nie mogło zabraknąć jakiejś fanowskiej produkcji...choć właściwie to mogło, gdyby takowa nie powstała. Corrido Digital zaprasza na swą wizję asasyna.

 

 

 

 

***

 

 

Escape

 

 

 

 

Każdy z nas potrzebuje miejsca do którego może uciec od codzienności i wszystkich związanych z nią problemów. Przed Wami historia Danni, która azyl znajdzie w świecie Zeldy. Filmik zdobył główną nagrodę na Asian Festival of Dallas. Po napisach końcowych jest jeszcze jedna scena, więc nie spieszcie się z wyłączniem.

 

 

 

 

***

 

 

 

Kino Świat prezentuje...

 

 

 

"Dzik bez kości jest najlepszy!" - wywiad z Gerardem Depardieu

 

 

 

 

Słynni Galowie Asterix i Obelix powracają w najnowszej części cyklu noszącej podtytuł „W służbie Jej Królewskiej Mości”. Jedna z największych europejskich produkcji ostatnich lat zagości na ekranach kin 2 listopada. W oczekiwaniu na polską premierę filmu prezentujemy wywiad z odtwórcą roli Obelixa, zwycięzcą Złotego Globu i dwóch Cezarów, a prywatnie wielkim smakoszem dziczyzny - Gerardem Depardieu.

 

 

Wraz z określonym kostiumem Obelixa otrzymał Pan sprecyzowaną osobowość bohatera. Które jego cechy ceni pan najbardziej?

 

Uwielbiam jego osobowość. Obelix jest naiwny, prostolinijny jak dziecko, nie ma w nim żadnych złych intencji i myśli. Jeśli, przez przypadek, jednak pomyśli o czymś złym lub negatywnym, wpada w smutek totalny, w smutek, który nie ma kresu. To sprawia, że to niezwykle wzruszająca postać. Obelix nie ma ani jednej wady. To olbrzym o wnętrzu bezbronnego dziecka.

 

 

W czym Pan go przypomina?

 

Jak on potrafię być uparty i nieco upierdliwy. Potrafię się naprzykrzać, nie zdając sobie z tego sprawy. Tak naprawdę nie wiem, w czym go przypominam, bardziej chyba polega to na tym, że on tak mi się podoba, że chciałbym go przypominać. Na pewno nie zazdroszczę mu siły, natura obdarzyła mnie pewnymi atrybutami, które zapewniają mi posłuch. Chciałbym częściej widzieć pozytywną stronę życia jak on.

 

 

Obelix jest smakoszem jak Pan…

 

To prawda, ja też uwielbiam dziczyznę, choć preferuję w sosie, a nie pieczoną. Dzik bez kości jest wyśmienity, uważam się za znawcę tego tematu. Apetyt Obelixa mnie rozczula, jest wprost proporcjonalny do jego dobroduszności i wspaniałomyślności. Podobnie jest z miłością, wszystkiego wtedy chcemy za dużo. Nie jest to zbyt rozsądne, ale przez to piękne.

 

 

A posiada Pan magiczny napój, ambrozję, która dodaje życiu smaku?

 

Dla mnie samo życie jest niczym magiczny napój. Uwielbiam życie, które prowadzę, choć wiem, że może być ono męczące, onieśmielające dla ludzi wokół.

 

 

Wszyscy zgodnie przyznają, że żaden inny aktor nie wcieliłby się tak dobrze, z taką swadą i naturalnością, w Obelixa jak Pan. To dobrze być tak mocno kojarzonym z postacią?

 

To na pewno sympatyczne, choć może powinno mi się współczuć, że przypominam Obelixa, jak rozumiem chodzi też o gabaryty. Ale dzięki temu mogę sobie pozwolić na karykaturę, na autoironię.

 

 

Podobno miał Pan możliwość poznania jednego ze współautorów komiksu, René Goscinnego?

 

W latach 70. grałem w dwóch filmach Pierre’a Tchernii: „Dożywociu” i „Szczurach Paryża” - współautorem scenariuszy był właśnie Goscinny. Uwielbiałem gościa, był inteligentny, dobry, szlachetny, otwarty. Czuję jego osobowość w takich postaciach, jak Mikołajek, czy właśnie Asterix i Obelix. To jeden z nielicznych dorosłych ludzi, który wiedział jak obserwować dzieci. Patrzył na świat oczami dziecka, dlatego tak dobrze je rozumiał. Jakiś czas potem poznałem Uderza, który ma umysł analityczny, mniej w nim spontanicznych emocji.

 

 

Jak Pan się czuje, po raz kolejny wcielając w tę samą postać?

 

Nie jest to męczące, czy nudne. Wszystko zależy od tego, co chce uzyskać reżyser. Jeśli wykorzystuje sprawdzone patenty, to faktycznie, mogłoby to być rozczarowujące. Ale akurat przy tym filmie, choć trzymamy się sprawdzonego kanonu zachowań, poszukujemy cały czas nowych rozwiązań. Jeśli chodzi o Obelixa, jeszcze jedna rzecz sprawia, że rola stała się dla mnie wyzwaniem - nie mogę racjonalizować jego zachowań, tu nie ma miejsca na włączanie intelektu. I to jest czyste, cudowne, piękne, bo Obelix to uczciwa postać. Zazdroszczę mu tej uczciwości.

 

 

Jak układała się współpraca z Laurentem Tirardem, reżyserem filmu?

 

Wspaniale. Doskonale radzi z takimi mizantropami jak ja. Przebywanie z nim jest orzeźwiające. Dodatkowo Laurent jest bardzo elastyczny, potrafi zmienić zdanie, jeśli uzna czyjeś racje za słuszne. Ma świeże spojrzenie i poczucie humoru, które trafia do dzieciaków. Podoba mi się to, że unika akcentów sentymentalnych w swoich filmach, że nie idealizuje świata dzieci. W jednej chwili potrafi sprawić, by dorośli poczuli się znowu dziećmi. Myślę, że jego adaptacje są wierne pierwowzorom, pozostają proste jak komiksy, ale mają filmowość, operują w pełni językiem kina, wykorzystując wszystkie jego możliwości.

 

 

Jak podoba się Panu nowy film o przygodach Asterixa?

 

Moim zdaniem ostatnia część pt. „Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości” - odniesie sukces dzięki odwadze Laurenta, który zdecydował się zatrudnić Edouarda Baera do roli Asterixa. Lubię nowego Asterixa, jego styl, trochę na dandysa, uroczego aroganta - on symbolizuje Francję, nasze narodowe cechy.

 

 

A jak sprawdziła się Valérie Lemercier w roli pani Macintosh?

 

To niezwykle inteligentna kobieta. Sposób w jaki myśli i jej poczucie humoru wielokrotnie sprawiały, że turlałem się ze śmiechu. Dodatkowo jest piękna, ma niezwykłą grację. Valérie ma wielki talent komediowy, ale podobnie jest z Catherine Deneuve (wciela się w Królową Brytów) - jej osobowość, charyzma i humor sprawiają, że nie można przejść obok niej obojętnie. Jest piękna, wyzwolona, bije z niej wewnętrzne ciepło. Z kolei nasza mała Charlotte’a Lebon (Ofelia) jest urocza, świeża, pełna energii, co nas zawsze mobilizowało. Charlotte obok talentu ma duszę, ta dusza sprawia, że chcesz być blisko niej.

 

 

Proszę coś jeszcze powiedzieć na temat Vincenta Lacosty, który wcielił się w Skandalixa.

 

Jego udział jest wyjątkowy. On reprezentuje młodość, jest ucieleśnieniem całego pokolenia, z jego wadami, zaletami, aspiracjami, marzeniami, lękami. W odróżnieniu od generacji z 2000 roku, ta, której przedstawicielem jest Vincent, nie jest onieśmielona postępem techniki, rewolucja działa się razem z nimi, oni byli bezpośrednimi uczestnikami zmian, więc nie są poblokowani, czy zalęknieni, bo dorastali z fenomenem, jakim są technologiczne udogodnienia i wynalazki.

 

 

Mówiąc o postępie, co Pan sądzi o 3D?

 

Upraszczając, nie jestem potencjalnym odbiorcą kina 3D. To głównie kino gatunkowe, amerykańska fantastyka. „Batman” albo „Avatar” nie są dla mnie. Zresztą nie chodzę tak dużo do kina, zawsze wolałem czytać, z literatury gatunku najbardziej fascynowali mnie Asimov i Van Vogt. Ale muszę to przyznać, 3D doskonale sprawdziło się przy okazji naszej opowieści. Nadało nową oprawę znanej historii, wydaje mi się, że 3D sprawia, że przygody bohaterów są bardziej sugestywne, czy nawet ich codzienne życie w wiosce. Rzeczy i czynności proste stają się spektakularne.

 

 

Czuję Pan różnicę pracując nad filmem tradycyjnym, a takim w 3D?

 

Nie ma to znaczenia. To, że gram na tle zielonych przestrzeni, nie robi mi różnicy. Aktor tak czy owak musi wykorzystywać swoją wyobraźnię, musi umieć przenieść się do miejsc, stanów, emocji, które niekoniecznie są proste do przywołania.

 

 

A jakie są Pana najsilniejsze wspomnienia z pracy na planie?

 

Podobała mi się Irlandia. To piękne miejsce, z właściwym dla mnie klimatem, który bardzo mi odpowiada. Jest mi bliżej do miejsc, w których nie ma zawrotnych temperatur, wolę jak jest zimniej, mniej się męczę, pocę, sapię…

 

 

Co jest największym atutem tego filmu?

 

Jest to świetnie przełożona na język filmu komiksowa opowieść. Czerpie z komiksu to, co najlepsze i najważniejsze, ale ma nowoczesną filmową oprawę. Scenariusz jest wyśmienity, to już było czuć na etapie pierwszej lektury. Widać różnice między Brytyjczykami a Galami. Gdyby to Brytyjczycy wymyślili Asterixa i Obelixa, zostalibyśmy ukazani jako miłośnicy wina i pleśniowego sera, to byłyby nasze główne cechy. A przecież w tej historii jest o wiele, o wiele więcej. Różnice są subtelne, żeby użyć metafory: każdy z nas, w realnym życiu, ma specjalną miksturę, dzięki której widzi świat w odpowiednich dla niego barwach. Sukces filmu to też wynik bardzo dobrej obsady, Catherine Deneuve jest słodka jak cukierek, po prostu do schrupania, Valérie Lemercier jest piękna, Guillaume Gallienne - niezwykły. Uwielbiam też w filmie wizerunek Wikingów - to ludzie, którzy lubią stawiać czoła swoim lękom, imponuje mi to, oni szukają wyzwań, nie boją się odczuwać strachu, chcą się z nim mierzyć, to bardzo poetyckie. I to poczucie, towarzyszące mi przez cały czas trwania produkcji, że historia jest kwintesencją młodości. Oglądałem film razem z dziećmi, które śmiały się w sposób absolutnie beztroski i niepohamowany. To prościutki - można by nawet powiedzieć dziecinnie prosty - film jeśli chodzi o przesłanie, czy wymowę, ale właśnie przez to piękny.

 

 

***

 

 

„Taki film zdarza się raz w życiu" Halle Berry o superprodukcji ATLAS CHMUR

 

 

 

 

Dołączając do obsady „Atlasu chmur” wiedziałam, że u Wachowskich zagram dwie bohaterki. Jednak pewnego dnia zadzwonił telefon, a głos w słuchawce oznajmił, że na tym się nie skończy. Ale w jakie inne kobiety miałabym się wcielić, zapytałam. Odpowiedź była totalnym szokiem. Jedną z tych postaci będzie mężczyzna…

 

 

Dla Halle Berry, laureatki Oscara, byłej Miss USA i jednej z najpiękniejszych kobiet show-biznesu, występ w nowym filmie twórców „Matrix” okazał się przygodą życia: „Taki film zdarza się raz w życiu. Każdy godzina na planie przynosiła nowe niespodzianki i zaskoczenia. Jednego dnia grałam niemiecką Żydówkę, następnego mężczyznę z Azji. Wiem, że już nigdy nie będzie mi dane przeżyć czegoś podobnego.” – mówi aktorka. „Ta niesamowita zmienność, mnogość charakterów, inne epoki, epickie podróże w czasie, wszystko to prowadziło do prawdziwie kuriozalnych sytuacji. Pamiętam, że raz - przez pięć minut - rozmawiałam z Hugh Grantem, nie mając pojęcia, że to on. Był w pełnej charakteryzacji i nie poznałam go.” - wspomina Berry.

 

 

„Atlas chmur” to imponująca rozmachem (ponad 100 milionów dolarów budżetu, gigantyczne plany zdjęciowe na Balearach, w Edynburgu i Berlinie) ekranizacja światowego bestsellera Davida Mitchella, której podjęli się mistrzowie kina – Tom Tykwer („Pachnidło: Historia mordercy”) oraz Andy i Lana Wachowski (trylogia „Matrix”). Łączy ona europejską wrażliwość w ukazywaniu zmagań jednostki z niezgłębioną zagadką losu i życia z hollywoodzką sprawnością, najnowocześniejszymi efektami specjalnymi oraz przełomowymi, godnymi Oscara, osiągnięciami w charakteryzacji czołowych gwiazd współczesnego kina. W obsadzie laureaci Oscarów - Tom Hanks („Filadelfia”, „Forrest Gump”), Halle Berry („Czekając na wyrok”), Jim Broadbent („Iris”) i Susan Sarandon („Przed egzekucją”), a także największe aktorskie sławy Europy - Hugh Grant (Złoty Glob za „Cztery wesela i pogrzeb”), Jim Sturgess (gwiazda „Niepokonanych” Petera Weira), Ben Whishaw („Pachnidło”), Antypodów - Hugo Weaving (agent Smith w „Matriksie” i Elrond we „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona) oraz Azji - Doona Bae („Pan Zemsta”, „The Host. Potwór”).

 

 

W filmie śledzimy losy postaci z różnych epok i zakątków świata, których najbardziej błahe decyzje i czyny mają daleko idący wpływ na teraźniejszość, przyszłość, a nawet przeszłość naszej planety. „Atlas chmur” jest ucztą nie tylko dla wielbicieli zapierających dech w piersiach opowieści przygodowych, ale także spostrzegawczych miłośników X Muzy. Każda z gwiazd występuje w filmie w kilku nierozpoznawalnych na pierwszy rzut oka wcieleniach, dając popis wirtuozerskiej gry i ironicznego dystansu do swojego dotychczasowego wizerunku.

 

 

PREMIERA FILMU ULEGŁA ZMIANIE. AKTUALNY TERMIN TO 23 LISTOPADA.

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

W kinach...

 

Skyfall (2012)

 

 

 

 

 

 

 

 

Reżyseria: Sam Mendes

 

Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade

 

Produkcja: USA, Wielka Brytania

 

Czas trwania: 143 minuty

 

Obsada:

 

Daniel Craig - James Bond

Judi Dench - M

Javier Bardem - Silva

Ralph Fiennes - Gareth Mallory

 

 

Masz do niego słabość - Mallory

 

Przeszłość ma tę jedną zaletę, że miała już miejsce, gdy była teraźniejszością i nie wróci. A przynajmniej w teorii. O mylności takiego myślenia przekona się M, czyli szefowa najsłynniejszego agenta brytyjskich służb wywiadowczych. Błąd z przeszłości – pod postacią Javiera Bardema - da o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie i wystawi na próbę jej relacje 007.

 

Skyfall jest pierwszym filmem o Bondzie, za którego reżyserię odpowiada zdobywca Oskara. Sam Mendes, bo o nim mowa, ma na koncie wiele znakomitych produkcji – z American Beauty na czele. Pod jego batutą zobaczycie dwudziestą trzecią odsłonę przygód 007. Na życzenie fanów zdecydowano się wprowadzić charakterystyczne elementy bondowskiej tradycji, których zabrakło w poprzednich dwóch filmach. Jakie? Musicie zobaczyć sami, a tych mini hołdów jest bardzo wiele. Tak naprawdę Skyfall to takie trzy w jednym. Pierwsza cząstka stanowi urealnioną wizję Bonda, czyli to co ukazano w Casino Royale i Quantum of Solace. Druga, jest hołdem dla przed craigowskich filmów. A trzecia to zupełnie coś nowego. Całość stanowi doskonałe uzupełnienie legendy Agenta Jej Królewskiej Mości i godne uhonorowanie 50-lecia jego działalności na ekranach kin.

 

W przeciwieństwie do poprzednich odsłon zdecydowano się na bardziej lokalny konflikt. Do tej pory James walczył globalnie - głównie z państwami, organizacjami itp. Tym razem stanie naprzeciw Silvy, który pragnie tylko i wyłącznie zemścić się na M. Javier Bardem spisał się świetnie i sprezentował widzom najlepszego wroga 007 w ekranowej karierze Craiga. Rozczarowuje za to Ralph Fiennes, który wygląda jakby się oszczędzał, by nie przyćmić innych aktorów. Ma to swoje wytłumaczenie w fabule, ale nie chcę Wam tego zdradzić. Mimo to liczyłem na trochę więcej z jego strony.

 

Sceny akcji to klasyka, ale nie zabrakło miejsca na jeszcze większą porcję dynamiki - zwłaszcza w bójkach. Jak dobrze wiecie Bond zawsze zaburzał działanie praw fizyki. Mimo, że ostatnie dwa filmy były bardziej realne, w stylu przygód Jasona Bourne'a, możecie liczyć na pokaźną porcję przesadzonych sytuacji.

 

Jedynym czego kompletnie mi zabrakło w dziele Mendesa to chemii między Craigiem a kobietami. Nie liczę oczywiście jego związku z M, bo Judi Dench to tradycyjnie klasa sama w sobie. A ich wspólne sceny są niemal genialne. Jednak Eve oraz Severine po prostu są na ekranie. Wiem, że taką rolę pełniły kobiety w starych filmach, ale tutaj przydałoby się trochę więcej...ognia. Szkoda też, że Aston Martin nie dostarczył jakiegoś specjalnego modelu dla Jamesa, bo nie przystoi mu jazda Mercedesem klasy S.

 

Przez cały film toczy się również dodatkowa walka. Mianowicie młodość, którą najlepiej reprezentuje nowy Q, kontra starość. James nie jest już taki jak kiedyś, a ciężka praca dla wywiadu odcisnęła na nim niejedno piętno – nie wspominając o „przygodzie” z Vesper i Quantum. Po wydarzeniach z początku filmu zobaczycie dokładnie w jak kiepskim jest stanie. Wydawać by się mogło, że przez ten fakt Silva będzie miał ułatwione zadanie, ale w końcu to Bond...James Bond, a on nie umiera nigdy.

 

Przez Sama Mendesa, w minutę po premierze nabrałem ochoty na kupienie całej kolekcji przygód 007 na Blu-ray oraz obejrzenie 24 filmu, którego premierę zapowiedziano na koniec 2014 roku. Biegnijcie do kin czym prędzej, bo rzadko kiedy dwudziesta druga kontynuacja bywa tak dobra jak Skyfall – to najlepszy Bond w wykonaniu Daniela Craiga i trudno będzie mu pobić ten występ.

 

 

Ocena końcowa:

 

 

***

 

 

 

W kinach...

 

Internat / The Moth Diaries (2012)

 

 

 

 

 

 

Reżyseria: Mary Harron

 

Scenariusz: Mary Harron

 

Produkcja: Kanada, Irlandia

 

Czas trwania: 82 minuty

 

Obsada:

 

Lily Cole - Ernessa

Sarah Gadon - Lucie

Sarah Bolger - Rebecca

Scott Speedman - Pan Davies

 

 

Moment śmierci jest ekstatyczny – Ernessa

 

 

Szkolny okres to jeden z najlepszych momentów w życiu – zwłaszcza gdy spoglądamy na niego z perspektywy czasu. Potem pojawia się praca i inne pęta, które zajmują nam czas. Niestety dla niektórych osób pobyt w owym budynku to koszmar. Tak też będzie w przypadku Rebecci, która mieszka w tytułowym (w rodzimym tłumaczeniu) internacie.

 

Nastoletnia dziewczyna nie może się doczekać nowego roku szkolnego, ponieważ pragnie znaleźć się w gronie przyjaciół. Ma ku temu dobre powody. Ojciec popełnił samobójstwo, a matka nie może się z tym pogodzić. Zresztą sama Becca też nie jest w najlepszej formie psychicznej. Ratunku szuka w gronie swoich najbliższych koleżanek, a zwłaszcza Lucy. Problem pojawia się, gdy do murów internatu przybywa Ernessa. Ta wyglądająca jak z innej epoki dziewczyna skrywa morderczą tajemnicę, a przynajmniej tak się wydaje głównej bohaterce. Dodatkowo coraz częściej spędza czas z obiektem uwielbienia Rebecci.

 

W tym momencie pragnę ukazać Wam najlepszy element filmu, czyli możliwość odbioru całości. Jak dobrze wiecie większość filmów jest tworzona głównie według zasady „wykładamy kawę na ławę, aby widz się nie zgubił”. Takie produkcje też są potrzebne, ale od czasu do czasu dobrze jest zobaczyć dzieło, które pozostawia nam wybranie wyjaśnienia zaprezentowanej historii. Tak jest w przypadku Internatu. Atut ten zaczerpnięto – jak i całą historię – z książki autorstwa Rachel Klein wydanej w 2002 roku.

 

Problem w tym, że poza tym zabiegiem nie byłem w stanie znaleźć nic interesującego w tym filmie. Może poza jedną krwawą sceną w bibliotece, nasuwającą skojarzenia z Carrie. Być może to moja wina, bo nie jestem nastolatką, a to grupa docelowa dla tego filmu – zupełnie jak w przypadku Sagi Zmierzch. A może nie byłem nigdy związany tak silnie z koleżankami jak główna bohaterka. Istnieje też możliwość, że to po prostu słaby film, na który szkoda czasu. Zastanawia mnie też fakt po co wprowadzono postać Pana Daviesa, który jest jedynym facetem w szkole. Gdyby jeszcze miał romans z którąś z uczennic...a tak tylko kręci się po ekranie i nie sposób go polubić – tak jak i reszty bohaterów.

 

Po Internacie spodziewałem się czegoś w stylu hiszpańskich horrorów, a dostałem opowieść o wampirzycy, która nie umie pływać. Bynajmniej nie liczyłem na krwawą jatkę, a budowanie napięcia tradycyjnymi metodami, czyli wysokimi dźwiękami i wyskakującymi elementami. A tak zobaczyłem film z zerowym napięciem i kompletnie niewciągający.

 

 

Ocena końcowa:

 


***

 

 

W tym tygodniu to tyle. Obejrzycie Skyfall i uważajcie na drogach, na tych wszystkich wariatów, którzy jadą szybciej od Was i tych wszystkich kretynów poruszających się wolniej niż Wy. Do przeczytania!

Łukasz Kucharski Strona autora
cropper