Turbulencje (2018) – recenzja drugiego sezonu serialu [HBO]. Czy leci z nami pilot?

Turbulencje (2018) – recenzja drugiego sezonu serialu [HBO]. Czy leci z nami pilot?

Piotrek Kamiński | 17.09.2020, 21:00

Blisko rok temu pisałem, że pierwszy sezon Turbulencji cierpi z powodu braku typowo sezonowej struktury, przesadnie teatralnego aktorstwa i takich sobie efektów specjalnych. Ale sama historia miała potencjał i ciekawiło mnie jak zostanie rozwinięta. Na HBO GO wylądował (żart niezamierzony) ostatnio drugi sezon serialu i... jest lepiej! Zapraszam.

Robert Zemeckis. Jedno z bardziej uznanych nazwisk Hollywoodu. Człowiek, który dał nam komediowe oraz techniczne majstersztyki w postaci "Kto Wrobił Królika Rogera", "Powrót do Przyszłości", "Ze Śmiercią Jej do Twarzy". Fan i pionier wielu efektów specjalnych, który nie stroni też od makabreski. Wyprodukował kilka niezłych horrorów i serial "Opowieści z Krypty". Ale zdarzyło mu się też zaliczyć kilka potknięć. Jednym z nich był "Dom Woskowych Ciał" z Paris Hilton, drugim pierwszy sezon omawianych dzisiaj Turbulencji. Lecz wystarczy spojrzeć na jego dorobek aby stwierdzić, że Turbulencje nie zostały jeszcze skazane na porażkę. Grozi im ona, jasne, ale ostatecznie zawarta w serialu historia ma jeszcze szansę się obronić. Byleby pan producent, Zemeckis, jak najrzadziej rozmawiał z J.J. Abramsem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Turbulencje (2018) – recenzja drugiego sezonu serialu [HBO]. Czy leci z nami pilot?

Turbulencje (2018) – recenzja drugiego sezonu serialu [HBO]. Historia nabiera tempa

Fabuła wita nas dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiła nas rok temu. Jared i Zeke siłują się, walcząc o broń. Sytuacji przygląda się przerażona Michaela. Nagle broń wypala. Nie rozumiem po co było kończyć sezon takim cliffhangerem, skoro już przedpremierowe materiały promocyjne pokazywały całą trójkę bohaterów wciąż całych i zdrowych. Napięcie ulotniło się jeszcze przed emisją pierwszego odcinka. Brawo. Tak, czy siak, to Michaela ostatecznie była tą, która przyjęła nabój, co daje początek ciągnącej się cały sezon sprzeczki między nią, a Jaredem. I kiedy w połowie sezonu myślałem już, że nic ciekawego z tego nie wyjdzie i scenarzyści jadą najbardziej utartymi, najprostszymi możliwymi ścieżkami, nastąpił zwrot. Nie był to może jakoś specjalnie odkrywczy twist, godny mistrzów gatunku, ale na bezrybiu i rak ryba, więc poczułem się naprawdę mile zaskoczony. Okazało się, że fabuła drugiego sezonu, w przeciwieństwie do pierwszych szesnastu odcinków z zeszłego roku (u nas zeszłego, bo pierwotnie serial ukazał się jeszcze w 2018) ma na siebie pomysł. Spójny pomysł, który zamyka część wątków rozgrzebanych jeszcze w pierwszym sezonie. Tak samo historie szukającej lekarstwa pani doktor Saanvi i ganiającego za odpowiedziami Bena Stone'a . Część pytań znajduje swoje odpowiedzi, ale, jak przystało na serial z wielką tajemnicą w tle, stawia przed widzami drugie tyle zupełnie nowych zagadek.

Podążając za Michaelą i Zeke'iem dowiemy się więcej o "iksowcach" - bojówkarzach starających się uprzykrzać życie (a czasami nawet mu zagrażać) osobom ocalałym z lotu 828. Zobaczymy jak daleko sięgają macki tajnej organizacji, na czele której stoi tajemnicza pani Major, która do kompletu ulokowała się w roli psychoterapeutki Saanvi. Śledząc ją z kolei przekonamy się, czy możliwe jest wynalezienie leku, który sprawiłby, że nasi bohaterowie przestaną słyszeć mówiące im co mają robić głosy. Dostaniemy również odpowiedź dlaczego rząd robił badania na pasażerach. Wątek prywatnego śledztwa na temat lotu 828 i co dokładnie się wtedy wydarzyło, które prowadzi Ben, również przyniesie kilka odpowiedzi, chociaż w ostatecznym rozrachunku zostawi nas z jeszcze większą ilością pytań, niż rok temu. Natomiast ostatnia scena drugiego sezonu wprowadzi do całej intrygi bombę, która może wywrócić fabułę trzeciego sezonu dosłownie do góry nogami. Dzieje się. Jest tylko jeden problem...

Turbulencje (2018) – recenzja drugiego sezonu serialu [HBO]. Wciąż te same problemy

Szersza fabuła całego serialu zaczyna nabierać rumieńców, ale poszczególne odcinki nadal borykają się z tym samym problemem - zagadki, które główni bohaterowie muszą rozwiązywać w każdym odcinku zwyczajnie nie są ciekawe. Schemat wiecznie jest taki sam. Któreś z głównych bohaterów słyszy w swojej głowie głos karzący jej coś zrobić. Z początku nie wiadomo dokładnie o co chodzi, więc dobra połowa odcinka schodzi na zamartwianiu się, intensywnych spojrzeniach i ganianiu bez celu z miejsca w miejsce, aż w końcu nadchodzi realizacja - nasz bohater przypomina sobie jakieś wydarzenie z przeszłości, które pozwala mu natychmiast rozwiązać problem. Udaje się we właściwe miejsce, ratuje kogoś, koniec. Podobnie jak u Sherlocka Holmesa, widz jest tu tylko biernym pasażerem, ponieważ nie posiada takich samych informacji jak bohaterowie, a przecież nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze zagadki to te, które można rozwiązywać razem z bohaterami. Ale, żeby nie było, znajdą się w Turbulencjach i takie sytuacje! Tylko tu znowu problem jest tej natury, że ich rozwiązania są tak banalnie oczywiste, że widzowie lubiący przeżywać fabułę, analizować ją, domyślać się, co stanie się dalej, nie będą mogli wręcz uwierzyć, jak bohaterowie serialu mogą mieć z nimi aż taki problem. Z tym, że, jak mówię, to już zależy od tego jakim jesteś typem widza. Mój przyjaciel na przykład lubi po prostu dać się ponieść emocjom i nie analizuje w trakcie tego co ogląda. Myślę, że dla niego podejście Turbulencji do prowadzenia fabuły mogłoby być ok. Mnie wybijało z klimatu.

Drugim powracającym problemem jest  aktorstwo. Przynajmniej częściowo. Bo tak jak J.R. Ramirez, czyli serialowy Jared spisuje się naprawdę dobrze praktycznie od początku trwania serialu, a Matt Long w roli Zeke'a bez problemów sprzedaje mi, że ma problemy z uzależnieniem i cierpi fizycznie z tego i innych powodów, tak już Josh Dallas, czyli Ben Stone wciąż niesamowicie bawi mnie swoją teatralnością. Facet jest tak intensywny we wszystkim co robi! Jego ruchy zdają się być pomyślane do ostatniego milimetra, przez co wypadają bardzo sztucznie. Ale tym co najbardziej wyciąga mnie ze świata przedstawionego jest jego mina - wiecznie zmarszczone czoło, ściśnięte brwi, spojrzenie, które mogłoby przebijać ściany. Taka to postać -rozumiem - ale istnieje coś takiego jak subtelność i jemu jej zdecydowanie brakuje. Do teatru szekspirowskiego pasuje jak znalazł i nie wątpię, że tam wypada świetnie, ale kino i telewizja rządzą się jednak trochę innymi prawami. Reszta obsady wypada raczej w porządku. Melissa Roxburgh jako Michaela nie wybija się niczym specjalnym, ale swoją rolę gra kompetentnie. Tak samo i reszta obsady, ale jedna osoba zasługuje, moim zdaniem, na specjalne wyróżnienie. Grający Cala Stone'a Jack Messina wciąż nie zalicza się do grona najlepszych młodych aktorów w historii, ale w drugim sezonie radzi sobie zdecydowanie lepiej, niż w pierwszym. Jak tak dalej pójdzie to w trzecim sezonie może nawet go polubię.

Nie liczyłem na zbyt wiele, kiedy kilka dni temu włączyliśmy sobie z żoną drugi sezon Turbulencji i z początku dokładnie to dostałem. Nijakie pierwsze odcinki skutecznie odstraszyły moją drugą połówkę, ale ja brnąłem dalej. I całe szczęście, bo scenarzystom tym razem udało się to, co tak po macoszemu potraktowali za pierwszym razem - zbudowali rozpisaną na cały sezon historię, która znalazła na koniec całkiem satysfakcjonujące zakończenie. Jeśli przymknąć oko na mało ciekawe, jednoodcinkowe historyjki i trochę specyficzne aktorstwo, okaże się, że fabuła Turbulencji wciąż jeszcze może pokazać pazur. Martwię się tylko, że scenarzyści trochę za bardzo zapatrzyli się na "Lost" i jego twórcę, J.J. Abramsa. Sam Abrams od zawsze potrafił tworzyć ciekawe zagadki - pokazać widzowi coś, co ma go zaintrygować, ale nie spieszyć się z odpowiedziami (te jego słynne 'mystery boxes'). Sęk w tym, że sam pan Abrams zazwyczaj tworząc tajemnicę nie ma jeszcze w głowie jej rozwiązania. Proponuje fajne okładki, a nad zawartością pomyśli się później. Wystarczy spojrzeć z jak wieloma nijakimi odpowiedziami (albo ich brakiem) zostawili nas "Zagubieni", kim okazała się być Rey, kogo grał Benedict Cumberbatch w "Star Trek Into Darkness", czym była królicza łapka w "Mission Impossible 3". Na szczęście nad fabułą Turbulencji czuwa kto inny, więc może nie będzie tak źle, a skojarzenia z Abramsem są bezpodstawne. Oby to wszystko do czegoś zmierzało. Ja czekam co dalej. Tym razem naprawdę czekam.

Źródło: własne

Atuty

  • Lepiej poprowadzony główny wątek;
  • Bohaterowie ewoluują w ciekawy sposób;
  • Trzeci sezon zapowiada się interesująco

Wady

  • Miejscami aktorstwo;
  • Fabuła poszczególnych odcinków wciąż mało ciekawa w porównaniu z szerszą historią;
  • Bohaterowie nadal są bardzo niedomyślni

Drugi sezon Turbulencji poprawia część błędów swojego poprzednika. Jest ciekawiej i bardziej składnie. Oby następny sezon utrzymał kurs.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper