Black Mirror - recenzja 4. serii. Najlepszy dotąd sezon tej antologii sci-fi od Netflixa

Black Mirror - recenzja 4. serii. Najlepszy dotąd sezon tej antologii sci-fi od Netflixa

3man | 14.01.2018, 20:00

Ciężko jest recenzować antologię. W skrajnych przypadkach choćby i jeden fatalny odcinek potrafi zaniżyć średnią całości. Oczywiście można też zignorować słabe epizody i wystawić ocenę na podstawie tych lepszych. Trzeba jakoś kombinować, bo ocenić tego jak normalny serial nie sposób. Na szczęście nie miałem tego typu dylematów, bo 4. seria Black Mirror jest najlepszą i najbardziej wyważoną z dotychczasowych, choć poziom wzrósł niestety tylko minimalnie.

Czarne Lustro to antologia sci-fi, w której głównym motywem jest niedaleka przyszłość i wpływ jej technologii na człowieka i kontakty międzyludzkie oraz współżycie w społeczeństwie, a także, a może nawet przede wszystkim, jak istota ludzka potrafi perfidnie ją wykorzystać. Twórcy nie mają złudzeń co do natury homo sapiens i akcentują to tak mocno, że ich dzieło niejednokrotnie potrafi wpędzić w doła, zaś większość odcinków kończy się źle. Na szczęście czwarty sezon odchodzi trochę od złowróżbnego klimatu poprzedników i zdarzają się nawet zakończenia, które można by podciągnąć pod kategorię happy endu. Niestety tym co się nie zmieniło jest jakość – co prawda jest ona teraz i tak wyższa i nawet dwa odcinki wyróżniają się na tyle, że można by je wstawić do innych antologii (o tym za chwilę), ale całościowo Black Mirror to wciąż ubogi krewny takich legendarnych antologii jak np. Twilight Zone albo The Outer Limits, zaś jego popularność wynika najbardziej z faktu, że jest produkcją Netflixa, który ma ogromną bazę użytkowników, często-gęsto ludzi, którzy wcześniej nie mieli wiele wspólnego z serialami, co skutkuje tym, że pierwszą widzianą w swym życiu antologię, w tym przypadku Black Mirror, wynoszą do rangi czegoś wspaniałego, podczas gry Czarne Lustro to przetworzenie wyświechtanych już motywów, dawno przerobionych przez innych. Co ciekawe, autorzy potrafią nawet „pożyczać”… swoje własne idee z poprzednich sezonów, a to już mówi wiele o ich zdolnościach twórczych.

Dalsza część tekstu pod wideo

W każdym razie ten sezon zaczyna się świetnie, bo najlepszym odcinkiem nie tylko w tej serii, ale i prawdopodobnie w całym serialu. „USS Callister” to z jednej strony specyficzny hołd dla Star Treka, z drugiej świetna gratka dla graczy, choć i wszyscy inni będą się wybornie bawić. Ten niesamowicie mocny epizod spokojnie mógłby się załapać do każdej innej antologii sci-fi i może nawet także tam miałby szansę zabłyszczeć. Nic tedy dziwnego, że po jego obejrzeniu uznałem, że oto w Black Mirror nastała prawdziwa rewolucja i serial wzniesie się na nieosiągalny dotychczas dla jego twórców pułap. Nie bez powodu wybrano ten epizod jako pierwszy, bo robi świetną reklamę całemu sezonowi. I choć drugi odcinek ("Arkangel") jest już zauważalnie słabszy, to i tak lepszy niż większość trzeciego sezonu (chyba najgorszego). Prawdziwe rozczarowanie nastąpiło więc przy trzeciej opowieści pt. „Krokodyl”. To być może najsłabszy epizod w całym serialu.

Na szczęście kolejna historia, „Hang the DJ”, przywróciła moja wiarę w ten sezon. To ciekawa i niestroniąca od scen erotycznych opowieść o byciu kojarzonym w pary przez system komputerowy. Kolejne dwa odcinki to znacznie wyższy poziom. Epizod „Twardogłowy” to podobnie jak „USS Callister” hołd, tylko tym razem dla postapokalipsy. Zarówno jego forma, jak i treść to jedno z ciekawszych dokonań w tego typu konwencji, zwłaszcza zważywszy na relatywną krótkość tego epizodu (41 minut). W tym odcinku ludzie muszą zmierzyć się z czymś, przy czym zombiaki to bajeczka dla grzecznych dzieci. Sezon zamyka opowieść pt. „Czarne Muzeum”. Nazwa bardzo adekwatna na wielu płaszczyznach. To również bardzo dobra historia, już nie tak mocna jak „USS Callister” czy „Twardogłowy”, ale i tak chyba mogąca aspirować do udziału w którejś z legendarnych antologii.

Czwarta seria Black Mirror jest zdecydowanie najlepsza ze wszystkich, wyróżnia się zwłaszcza na tle trzeciego sezonu, którego połowa była w gruncie rzeczy porażką. Cieszy fakt, że autorzy coraz bardziej zaczynają iść w kierunku czegoś bardziej skomplikowanego niż poprowadzenie fabuły od punktu A do Z – w odcinkach „USS Callister” i „Czarne Muzeum” mamy do czynienia z prowadzeniem narracji na kilku poziomach. Zachwyca odcinek „Twardogłowy”, gdzie nawet abstrahując od świetnej tematyki post-apo trudno nie zwrócić uwagi na wyśmienitą zabawę formą – epizod jest czarnobiały i niemal pozbawiony dialogów, a ogląda się go z zapartym tchem. Coraz częściej stawia się też na twisty fabularne, vide epizody „Hang the DJ” i znów „Czarne Muzeum”. W kontekście przyszłych sezonów niepokoi jednak fakt, że twórcy za często sięgają po pewne motywy, i to takie, które już wykorzystali wcześniej – tu szczególnie kłania się zdigitalizowana świadomość ludzka. Z drugiej strony cieszy fakt, że serial nie wpędza już tak w depresję i, jak rzekłem na samym początku, niektóre zakończenia podchodzą nawet pod happy end w dobrym tego zwrotu znaczeniu. Krótko podsumowując: zdecydowanie najlepszy jak dotąd sezon, którego dwa epizody „USS Callister” i „Twardogłowy” spokojnie weszłyby także do innych, bardziej znanych i lepszych antologii.

Źródło: własne

Atuty

  • Odcinek "USS Callister"
  • Epizod "Twardogłowy"
  • Trzy inne opowieści to ogólnie wyższy poziom niż poprzednie serie
  • Ten sezon już tak nie wpędza w depresję...
  • ... a niektóre zakończenia to niemal happy end
  • "Eksperymenty" z formą i narracją

Wady

  • Słaby odcinek "Krokodyl" jakością będący na poziomie wielu epizodów z wcześniejszych sezonów
  • Powtarzające się wątki i pomysły
  • Do poziomu legendarnych antologii mimo wszystko dużo brakuje

Najlepszy sezon tej ciekawej, ale i nie do końca udanej antologii sci-fi. Do epizodów "USS Callister" i "Twardogłowy" pewnie tak jak ja będziecie wracać i one podbijają ocenę, ale cała reszta już tak nie zachwyca, ale i tak warto.

7,0
cropper