One Piece Netflix

One Piece od Netflixa wyszło znakomicie! Okiem wieloletniego fana oryginału

Kajetan Węsierski | 24.09.2023, 13:00

Wiecie, co najbardziej przeraża fanów japońskiej popkultury? To samo, co do pewnego czasu wielbicieli gier wideo. Nie chodzi o długie oczekiwanie na kontynuację, ani nawet o ich brak. Nie chodzi bynajmniej o ceny publikacji, czy opłaty subskrypcyjne. Największym problemem nie jest ograniczona dostępność czy limity. Zmorą obu tych grupy są próby podbijania kolejnych sfer kultury poprzez aktorskie adaptacje w formie filmów i seriali. 

Chodzi oczywiście o bardzo popularne live-action! Zresztą, wystarczy prześlizgnąć się po przeszłości anime i mangi, by przekonać się, jak wiele razy mieliśmy do czynienia nie tylko z pogwałceniem świetności konkretnych tytułów, ale niemal bezczeszczeniem ich kultowości. Wymieniać można bardzo długo i na pewno nie skończylibyśmy na palcach jednej ręki… „Death Note”, „Dragon Ball: Ewolucja”, „Bleach”… 

Dalsza część tekstu pod wideo

Zdarzały się oczywiście pojedyncze przykłady takich, które można było określić jako poprawne (jak Kenshin), ale daleko temu było do wysokiego poziomu. Wśród adaptacji gier wideo musieliśmy trochę poczekać, ale w końcu udało się odwrócić złą passę. W świecie mangi i anime przyszło nam czekać nieco dłużej, ale być może jesteśmy na początku dobrej drogi. A to za sprawą wydanego niedawno „One Piece” od Netflixa. 

One Piece 

Jestem ogromnym fanem dzieła pana Eiichiro Ody. I choć nie śledziłem go od początku (wszak pierwszy rozdział mangi pojawił się niemal równe dwa miesiące przed moimi narodzinami), to po jakimś czasie wskoczyłem do tego pociągu i dziś mija już kilkanaście dobrych lat, odkąd jestem w miarę na bieżąco - zarówno z mangą, jak i anime. W obu przypadkach mamy do czynienia z liczbą rozdziałów/odcinków liczonych w tysiącach. Nieźle, prawda? 

A jednak „One Piece” ma w sobie coś szczególnego. Coś, co sprawia, że mimo ponad 25 lat na rynku, wciąż cieszy się ogromną popularnością. Wiele innych tasiemców (jak potocznie określa się anime z liczbą epizodów liczonych w setkach) zalicza swoje wzloty i upadki, a koniec końców przejada się do tego stopnia, że fani mają dość i pozostają przy konkretnych dziełach już głównie z przyzwyczajenia. 

W tym przypadku, jak wspomniałem, jest inaczej. To wyjątek na skalę globalną i historyczną. Cały czas śledzimy niemal tych samych bohaterów (oczywiście pojawiają się okresowo nowi), wciąż są stosunkowo daleko odkrycia tytułowego One Piece, a mangaka rokrocznie powtarza, że jest już blisko końca. Wciąż nie ma jednak zmęczenia! Powiem więcej, znam osoby, które serwują sobie już trzeci raz odświeżenie od początku!

Ja mogę napisać tylko jedno - to genialna seria. Bez znaczenia, w jakiej formie ją chłoniecie (manga czy anime), mamy do czynienia z najwyższym możliwym poziomem. Zarówno pod względem kreacji postaci, jak i świata. Podobnież pod względem wymyślania przygód, scen walki, czy motywacji i zwrotów akcji. Wszystko tam funkcjonuje niemal idealnie i… Choćby z tego względu byłem pewien, że nie da się tego przekłuć w serial aktorski. 

Live-Action

W końcu wystarczy spojrzeć na to, jak wyglądają postacie z One Piece! Alvida to jeszcze tzw. „małe piwo”, ale Buggy, Big Momma, Don Flamingo, czy Arlong to zupełnie inny wymiar. Co więcej, moce niektórych Diabelskich Owoców również nie byłby łatwe do przedstawienia, bez sięgania po nienaturalne możliwości technologii CGI. Bardzo długo tkwiłem w takim przekonaniu. W końcu Dragon Ball się nie udał, a Bleach okazał się wizualną klapą. 

Pierwszy zwiastun serialu od Netflixa był jednak przekonujący. Drugi, trzeci i każdy kolejny… Wszystkie sprawiały, że zaczynałem wierzyć. Czekałem z coraz większa ekscytacją, ale jednocześnie ze sporym lękiem delikatnie pulsującym przy potylicy. W końcu nikt nie lubi, gdy robi się bagno na bazie czegoś, co darzy się pewnym uczuciem. Choćby nostalgią… 

Dziś jestem jednak po seansie pierwszego sezonu. Wiem też, że będzie drugi. I mogę napisać, że… Cholera jasna, wyszło znakomicie! Oglądałem całość, będąc wyczulonym nawet na najmniejsze detale, ale naprawdę trudno się do czegoś przyczepić. Mam wrażenie, że niczym w oryginale, wszystko tu zagrało. Skondensowanie akcji zadziałało, delikatne zmiany w tempie i kolejności wydarzeń również nie wpłynęły negatywnie na odbiór. 

Jasne, pomniejsze rzeczy nie do końca mi odpowiadały… Shanks średnio pasuje mi do Shanksa z mangi. Podobnie jest z Garpem. Nami zdaje się mieć nieco inny charakter, a pewne kwestie Luffy’ego, o ile w anime robiły wrażenie, o tyle tu robią się w pewnym momencie nieco komiczne (choć nie do końca chyba powinny). Są to jednak zaledwie szczegóły, które nie psują frajdy z obcowania z serialem. 

Reasumując… 

Mogę napisać jedynie… Chapeau Bas! Po ostatnich działaniach Netflixa, byłem przekonany, że postanowią namieszać w scenariuszu. Ominą ważne wątki, a stracimy kilka odcinków na takie, które będą „spoko dla niektórych odbiorców”, ale bez poparcia w mandze (niczym w Wiedźminie). Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w tym przypadku, gdy twórcy mówili, że szanują pierwowzór… Rzeczywiście mieli to na myśli! 

Trochę boję się oczywiście liczby sezonów, aby dojść do końca i tego, że w pewnym momencie błędy mogą się zdarzać, ale obecnie patrzę w przyszłość z dużym optymizmem. Aktorzy zostali dobrani naprawdę dobrze, widać po nich, że wiedzą, w czym grają. Co więcej, CGI nie kłuje na ten moment w oczy, a charakter postaci nie został specjalnie ugrzeczniony czy - jakby to określić - „zamerykanizowany”. 

One Piece w wersji live-action jest dokładnie tym, czego oczekiwałbym po dobrej adaptacji anime. Pokazuje, że gdy skorzysta się z odpowiedniego budżetu i podejdzie do tematu ze zrozumieniem klimatu oraz wartości, jakie ma przekazywać, to da się odnieść sukces. Jak wspomniałem, nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale na ten moment polecam serial każdemu. 

-

Na sam koniec dodam tylko, że już kilka osób spytało mnie - będąc zachwyconymi serialem - czy warto sięgnąć po anime… Odpowiedź nie będzie jednoznaczna, ale pozwolę sobie zostawić ją także tutaj. Otóż, jeśli chodzi o sam początek, dużo łatwiejsza do strawienia będzie manga - w przypadku adaptacji, animacja i kreska są poniekąd archaiczne. Od pewnego momentu robi się nowocześniej, ale trzeba w pewnym sensie „przeboleć” start. 

Tak czy inaczej, po prostu warto poznać samą historię. Jeśli chcecie poznać dalsze losy Luffy’ego i przyjaciół to macie przyjemności na najbliższe miesiące, albo i lata. Ale to czysta frajda. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper