Strażnicy Galaktyki Vol. 3

Strażnicy Galaktyki 3 to idealny przykład tego, jak domknąć trylogię. Prawda czy fałsz? 

Kajetan Węsierski | 23.05.2023, 21:30

Od dłuższego czasu można słuchać i czytać o tym, że Kinowe Uniwersum Marvela w pewnym sensie podupada. Nie, że już leży na glebie i ledwie dyszy, ale po prostu zalicza równię pochyłą, z której, niczym ze zjeżdżalni, zjeżdżają kolejne pozycje nie trzymające jakości oferowanej jeszcze przed „Końcem gry”. Tym, który paradoksalnie okazał się dla wielu swoistą granicą między tym, co dobre, a tym co tworzone dla kasy. 

Ot, standardowa oś „życia” jakiejkolwiek marki w popkulturze. Najpierw jest zachwyt, potem obniżka formy, a następnie kontrowersje i zarzucanie, że wszystko idzie w stronę zabrania ze statku cennych rzeczy, wyskoczenia i pozwolenia mu zatonąć. Są to oczywiście zbyt ostre słowa w kontekście Marvel Cinematic Universe. Ale coś jest na rzeczy. Skoro nawet można posuwać się do takich porównań, to gdzieś tam jest to niebezpieczne ziarenko prawdy. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Jakby bowiem nie spojrzeć, od pokonania Thanosa (wierzę, że nie jest to już dla nikogo spoilerem), minęło kilka rzeczywistych lat, a dobre i znakomicie oceniane pełnometrażowe produkcje nie zajmą nam nawet palców jednej ręki. Co więcej - nawet pewniaki nie trzymają poziomu. Przecież Taika Waititi w czwartej części Thora to cień tego, co widzieliśmy w Ragnaroku. A jednak jest jeszcze bastion jakości. Można odnieść wrażenie, że jednoosobowy. Pod kryptonimem James Gunn! 

Strażnicy Galaktyki vol. 3

Piszę ten tekst, będąc jeszcze stosunkowo świeżo po wyjściu z kina. Emocje wciąż do końca nie zeszły, wrażenia są spore, więc wybaczcie mi swoistą emocjonalność, w kontekście samego filmu. Sami wiecie, jak to jest, gdy wychodzi się z sali kinowej, a ścieżka dźwiękowa cały czas odbija się jeszcze między uszami. Niemniej, tak, obejrzałem trzecią część Strażników Galaktyki - tę, która miała być dopełnieniem trylogii Jamesa Gunna

Pierwsza część była prawdziwie przełomowym hitem, druga w pewnym sensie powieleniem schematu i lekko powtarzalnym dziełem. Niemniej - wciąż trzymającym wysoki poziom, który już lata temu, w okresie świetności Kinowego Uniwersum Marvela, wyróżniał się pomysłem na siebie, fabułą oraz rozwiązaniami. Na trzecią pozycję z serii musieliśmy nieco poczekać, ale pokuszę się o stwierdzenie, że było warto. 

Nie chcę, aby była to recenzja, więc na nakreślenie fabuły poświęcę zaledwie dwa akapity. Ponownie spotykamy naszych ulubionych „zbawców kosmosu”, choć wymęczonych ostatnimi wydarzeniami. Rocket pochłonięty melancholijnymi rozmyślaniami, Star Lord pijący, by zapomnieć, Nebula z wiecznie nadepniętym odciskiem, Mantis zdystansowana, a Drax i Groot… Cóż, oni niezmiennie weseli

W pewnym momencie przybywa złoczyńca - Warlock - który okazuje się najemnikiem z zadaniem schwytania Rocketa, aby dla jeszcze większego złoczyńcy - High Evolutionary - dostarczyć go i umożliwić eksperymenty. Szopa nie udaje się porwać, ale zostaje on na skutek starć śmiertelnie ranny. Przyjaciele chcą go uratować, ale mogą to zrobić dopiero po dotarciu do wyżej wspomnianego „złola”. I tu zaczyna się misja ratunkowa/akcja/typowa przygoda Strażników. 

W rytm Redbone 

Myślę, że można śmiało napisać, iż sama atmosfera, która cały czas panuje wokół filmu, jest znacznie cięższa, niż miało to miejsce wcześniej. Jasne, tym razem wszystko rozgrywa się o przyszłość jednej postaci, a nie całego kosmosu, ale jest to istota bliższa nam - oczywiście z punktu widzenia wczucia się w film. Wiecie, jak dylemat wagonika - prędzej uratujemy dobrego znajomego, niż 10 nieznajomych. I tak samo działa to przy emocjonalnym podejściu

Wydaje się natomiast, że James Gunn doskonale wiedział, co robi. Odstawiając nawet nasze emocje na bok, mogliśmy zobaczyć, jak wszyscy przyjaciele, którzy zżyli się z Rocketem, reagują na tę sytuację. I każdy radzi sobie na swój sposób. A dokładając do tego problemy, które trawią ich z inne strony i rozpoczęły się jeszcze przed pierwszą sceną filmu (jak utęsknienie Quilla do uśmierconej Gamory), jest naprawdę gęsto. 

I nawet pomimo faktu, że co jakiś czas wszystko przełamywany jest humorem typowo Draxowym, albo niezrozumiałymi wstawkami Groota, a dodatkowo obsypane szczyptą klasycznej muzyki rozrywkowej z ubiegłego wieku, wciąż można tu nieźle spocić oczy. Niejako wynika to oczywiście z tanich zagrywek (jak eksperymenty na zwierzętach), a niekiedy z dużo bardziej przemyślanych ruchów (jak momenty słabości pozornie silnych postaci). 

Tak czy inaczej, w kontekście domknięcia pewnej historii działa to idealnie. Choć wszystko kręci się wokół bohatera, który w gruncie rzeczy przez większość historii nie jest nawet przytomny, to każdy ze Strażników Galaktyki dostaje swój własny czas antenowy i szansę, aby dać się zapamiętać. Film sprawia, że nawet jeśli nie pałaliśmy do kogoś sympatią, to teraz każdy stał się nam jakby bliższy. Nawet kosmici pokazali swoją ludzką stronę. 

Prawda czy ułuda? 

Pozostaje nam więc chyba już tylko i wyłącznie formalność - czy jest to idealnie domknięcie trylogii. Mam krótką odpowiedź - dla mnie, jak najbardziej. Oglądając „Strażników Galaktyki 3”, da się odnieść wrażenie, że nie było to na siłę dorzucone do dwóch poprzednich filmów. Nic tych rzeczy - całość się zazębia i wypada tak, jakby od początku do końca James Gunn miał na to konkretny pomysł. 

Nawet pomimo faktu, że część z tych postaci zapewne jeszcze powróci - może nie jako Guardians of the Galaxy - to każdy dostał odpowiednie pożegnanie. Wszyscy wygrali z własnymi demonami i pokonali potężnego wroga, raz jeszcze walcząc jako drużyna. Nie jest to napewno idealna produkcja, ale zdecydowanie - obok „Spider-Man: No Way Home” - najlepsza po pokonaniu Thanosa. 

Wyszło świetnie i oby więcej tego typu dzieł w Kinowym Uniwersum Marvela. Jeśli bowiem tak będzie, to nie ma mowy o obawach w kontekście jego upadku, a pierwszy akapit tego tekstu będzie można włożyć najwyżej między bajki. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper