Uncharted

Fenomen Uncharted. Jak Naughty Dog sięgnęło po wszystkie skarby świata 

Kajetan Węsierski | 19.04.2022, 22:00

Kilka dni temu postanowiłem wrócić do Uncharted. A żeby być dokładniejszym - sięgnąłem po Uncharted: Kolekcja Dziedzictwo Złodziei na PlayStation 5, aby na własnej skórze móc przekonać się, jak marka wypada w dwóch kwestiach. Po pierwsze, czy udało się wszystko odświeżyć, aby działało lepiej na nowej generacji od Sony. Po drugie, czy ten tytuł - choć już stosunkowo leciwy - wciąż wypada bardzo świeżo. 

Jak się pewnie domyślacie, recenzje, na które możemy natknąć się w Internecie, bynajmniej nie kłamią. W obu tych zdaniach odpowiedziałbym twierdząco. I to machając przy tym energicznie głową, na znak, iż jestem zachwycony. Bo jestem zachwycony, nie zamierzam tego ukrywać. Najlepszym dowodem niech będzie to, że czytacie obecnie tekst, który stanowi właściwie laurkę dla Naughty Dog oraz tego, co udało im się osiągnąć. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Faktem jest bowiem, że fenomen nie rozpoczął się w roku 2016 przy okazji premiery Uncharted 4: Kres Złodzieja. Aby zrozumieć, co w tym tak wspaniałego, wypada cofnąć się jeszcze przynajmniej blisko dekadę wcześniej - do 2007, a następnie spojrzeć szerzej na całą serię. Od pierwszej części, aż po ostatnio. Wszystko tu trzymało się kupy.

Poszukajmy przygód

Postawmy sprawę jasno - Naughty Dog nie wymyśliło koła na nowo. W Uncharted bardzo mocno posiłkują się tym, co już wcześniej mieliśmy. W gruncie rzeczy pierwsze odsłony, jeśli chodzi o sam klimat i ten zew przygody, którego poszukujemy, wchodząc do gry, nie wyróżniają się z zewnątrz niczym specjalnym. Ot, podobne akcje mogliśmy obserwować przecież w serii Tomb Raider, która ma za sobą naprawdę wiele znakomitych odsłon.

Uncharted: Legacy of Thieves Collectio

Podobnież będzie, jeśli spojrzymy w kierunku kina - tam mamy kultowego już Indiana Jonesa, który przecież, niczym nasz Nathan Drake, potrafił wyjść absolutnie z każdej sytuacji. Zwiedzał zaginione miejsca, docierał tam, gdzie inni nie mieli odwagi i całe swoje życie podporządkował poszukiwaniu bogactw i skarbów. Co ważne, niekoniecznie w celach pieniężnych. To się po prostu czuje. 

Sama muzyka w serii Uncharted przywodziła na myśl wspomniane wyżej tytuły, a podobnie było z budową przygód i próbą grania emocjami gracza, aby ten mógł przeżywać wszystkie wydarzenia razem z bohaterami, których widzimy na ekranie - tymi sterowanymi oraz postaciami pobocznymi. Kwintesencją są tu przecież „przygody”, więc nie ma sensu doszukiwać się innej głębi czy mieszanek gatunków. Nie o to chodzi. 

Nathan Drake

Tym natomiast, co bez dwóch zdań zapewni serii nieśmiertelność, jest… Cóż - nie „co”, a „kto”. Mowa o Nathanie Drake’u, a więc głównym bohaterze każdej z odsłon (prócz ostatniego spin-offa). Ten jest zupełnie inny od Lary Croft (w różnych inkarnacjach) i bardzo mocno różni się od Indiany Jonesa, który grany był przez Harrisona Forda. To charakter, który zdaje się bardzo nietypowy, jeśli spojrzymy na ten gatunek gier. 

Uncharted - Nathan

Jasne - dziś wydaje się to naturalne, ale przed rokiem 2007 nie było to tak oczywiste. Wielka przygoda, strzelanie do wrogów, zabójstwa na wysokościach i masa akcji. To przywodzi raczej na myśl Ethana Cartera, aniżeli faceta, którego typ humoru bardzo przypomina Spider-Mana. Z traumatycznymi i stresującymi sytuacjami radzi sobie przy pomocy rzucania sucharami i krótkimi żarcikami. Cóż, najwidoczniej mu to pomaga. 

Czasami mam wrażenie, że mamy do czynienia dosłownie z lżejszą wersją Deadpoola. Komizm sytuacyjny, komizm językowy, komizm postaci… Twórcy rzucili tu nam naprawdę cały wachlarz elementów dobrej komedii, a przecież nie tworzą nawet gry, gdzie fundamentem mają być śmieszne sytuacje. Oni po prostu w bardzo interesujący sposób równoważą ciężki klimat wydarzeń, przełamując go charakterem Nathana. 

Dla nowych osób może się on jawić jako trochę wyjęty z innej gry. Wiecie, niepasujący element, który na tle czarno-białych pejzaży jest jedynym kolorowym fragmentem. I choć pozornie, biorąc pod uwagę książkowe zasady tworzenia, nie ma to racji bytu, to tu okazało się strzałem w dziesiątkę. Dążę w tym wszystkim do tego, że tym, co wyróżnia Uncharted od innych podobnych dzieł, jest właśnie Nathan Drake. 

Moc detali

Oczywiście, bez podstaw nie miałoby to racji bytu. Gdyby nie fenomenalna optymalizacja, czarująca warstwa graficzna, świetne udźwiękowienie i znakomity pomysł na postaci pobocze oraz same historie, Nate by nie wystarczył. Rzućcie wszak okiem na napomknięty kilka akapitów wcześniej spin-off. Wypadł przecież naprawdę dobrze, a nie było tam Drake’a. Bawiłem się świetnie, choć mi go brakowało. 

Uncharted - Nate i Sully

On jest bowiem tym detalem, który wszystko spaja, a jednocześnie rozkręca. Od pierwszej części zdaje się być taki sam, a choć w niektórych momentach twórcy próbują nam jawić jego przemianę, to ten koniec końców - jak w „Kres Złodzieja” - wraca do bycia sobą. To dzięki niemu zwykła przygodowa gra akcji (nawet bardzo dobra - jak Zaginione Dziedzictwo), pozostaje „tylko” na takim poziomie. 

Przebicie się na półkę fenomenu wymagało właśnie jakiegoś przełamania, pewnego detalu, który w ogólnym rozrachunku mógłby zaważyć. Zresztą, wystarczy spojrzeć na filmowe „Uncharted”. Produkcja okazała się lepsza, niż wielu początkowo sądziło. Dlaczego? Moja teoria jest taka, że Sony po prostu dobrze oddało ducha samego Nathana Drake’a. Tom Holland, choć pod kątem aparycji wypada inaczej, odwalił kawał dobrej roboty.

Fenomen serii to - zmierzając do konkluzji - idealne połączenie maksymalnie oszlifowanych elementów gry wideo, świetnego zrozumienia gatunku produkcji przygodowych, a przy tym wykreowanie znakomitego świeżego bohatera. Postaci, która dziś jest marką nie tylko cyklu, ale także całego PlayStation. Choć Nate niekoniecznie zawsze sięga po największe skarby świata, to Sony się to udało - właśnie dzięki niemu. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper