Najciekawsze horrory 2021 roku, które warto nadrobić

Najciekawsze horrory 2021 roku, które warto nadrobić

Dawid Ilnicki | 02.01.2022, 16:00

Mijający właśnie rok był całkiem interesujący, jeśli chodzi o kino grozy. W kinach, na VOD i na festiwalach pojawiło się kilka ciekawych propozycji, które można nazwać klasycznymi horrorami. Przeróżne konwencje były również wykorzystywane przez ambitnych twórców, realizujących dzieła niezwykle odświeżające i oryginalne. 

Interesująco wygląda pewien podział, który zarysował się w ostatnim czasie. Z jednej strony bowiem coraz prężniej zaczyna działać Shudder, popularna platforma streamingowa, oferująca widzom dostęp do przeróżnych pozycji kina grozy, a także realizująca własne produkcje. Z drugiej zaś w ostatnich kilkunastu miesiącach mieliśmy do czynienia z grupą ambitnych twórców, którzy wykorzystując pewne, dobrze znane konwencje wyprodukowali dzieła niezwykle trudne do gatunkowego zaklasyfikowania. Swoje otrzymali zatem fani horroru, lubiący klasyczne opowieści, wykorzystujące dobrze znane motywy. Gatunek służy jednak ostatnio również do otwierania zupełnie innych perspektyw, nie podporządkowując się imperatywowi straszenia, a raczej starając się go przekroczyć, by pokazać coś nowego. Dotyczy to szczególnie dwóch propozycji brytyjskich, a także głośnego dzieła francuskiego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Horror to gatunek, w którym (obok science-fiction) tworzy się rocznie chyba najwięcej produkcji słabych, więc zanim przedstawię dziesiątkę wspomnę tylko o obrazach z potencjałem. Całkiem nieźle wypadły sequele znanych serii: “Ciche Miejsce 2”, a także “Nie oddychaj 2”. Zwłaszcza ten drugi jest niespodzianką, bo zapowiadał się na kompletną porażkę. Przeciętny restart zaliczyła za to seria “Resident Evil”, której zabrakło mocniejszego zarysowania głębi, bo widać w tej produkcji pewien pomysł, odmienny od wcześniejszych filmów. Zasłonę milczenia należy spuścić na “Obecność 3”, a także “Spiralę”. Nieco lepiej wypadło “Halloween Kills”, jeśli mam być jednak szczery to nadal nie wiem po co powrócił Michael Myers, więc nie potrafię się przekonać do tego cyklu.

Niestety totalnie zawiodło “Poroże” Scotta Coopera, mające potencjał na naprawdę dobry film, ginący jednak gdzieś w mnogości niepociągniętych do końca wątków. Osobiście podobał mi się “Candyman”, ale bronienie go w zestawieniu horrorów byłoby trudne, bo jako “straszak” niestety kompletnie nie przekonał. Podobnie mogę ocenić widziane na festiwalu “Strachy Sześćdziesiątej Pierwszej”, będące całkiem niezłym połączeniem kina giallo z mumblecorem, z dodatkiem teorii spiskowych. Interesujące jest pokazywane w Sundance “Coming home in the Dark”, stanowiące nietypowe podejście do psychologicznego horroru/thrillera, sam mam jednak co do niego poważne wątpliwości natury fabularnej. Kompletnie zawiódł horror ekologiczny, bo ani ładnie wyglądająca “Gaia”, ani straszące stroboskopami “In the Earth” Bena Wheatleya nie przekonało scenariuszowo. Fani komedio-horrorów powinni zwrócić uwagę na “Dziką frajdę (“Vicious Kill”), “Keeping Company” a także brytyjskie “When the Screaming Starts”. Wszystkie są przynajmniej pomysłowe, w zabawny sposób podchodząc do konwencji slashera.

Last Night in Soho  

Wytoczmy najcięższe działa na początku! Najnowszy film Edgara Wrighta nie raz spotkał się z zarzutem odnośnie jego gatunkowego przyporządkowania. I nie chodzi tu nawet o to, że obraz ten nie straszy, bo od czasu do czasu robi to bardzo dobrze, co raczej o jego przedziwną strukturę. Świat marzeń sennych zderza się tu bowiem z rzeczywistością, tworząc przedziwne uniwersum, jednocześnie przyciągające i odpychające. 

Brawa należą się tu przede wszystkim za interesujące podejście do święcącej na świecie triumfy nostalgii, tutaj pokazanej z zupełnie innej strony. Zdecydowanie największe jak dotąd dzieło Wrighta, film do wielokrotnego użytku, w którym Brytyjczyk pokazał zmysł do realizowania przedziwnych widowisk, jak widać po ocenach, także mocno kontrowersyjnych. 

Titane  

Sprowadzanie przedziwnego filmu Julii Ducournau, zwyciężczyni tegorocznego festiwalu w Cannes, wyłącznie do horroru jest naturalnie dużym uproszczeniem. Na dobrą sprawą jednak Francuzka kontynuuje w nim pewne wątki obecne we wcześniejszym, dobrze znanym filmie “Raw”, idzie jednak o kilka kroków dalej. Czy też raczej wsiada do samochodu i pędzi nim na łeb, na szyję! Historia morderczyni Alexii, od najmłodszych lat zafascynowanej samochodami stanowi ekstremalną jazdę bez trzymanki, co rusz powodującą kolejne zmarszczki na czole. 

Seans najlepiej działa w kinie, rzadko bowiem zdarza się, by film wywoływał tak wielkie emocje, które można poznać po wydawanych przez współ-oglądających dźwiękach. “Titane” to obraz nie dla wszystkich, wystawiający się na przeróżne ataki: od przeintelektualizowania po przesadną dziwność, czerpiący z dokonań body-horroru, przefiltrowanego przede wszystkim przez transhumanizm. Niezwykle jednak odświeżający. Jedno, czego z pewnością nie można mu odmówić to oryginalność.

Night House  

Najgorszą rzeczą przy opisywaniu tego filmu jest dokładne przyporządkowanie gatunkowe. Obraz Davida Brucknera wpisuje się bowiem w dość popularny w ostatnich latach nurt, ale wyjawienie, o który chodzi powiedziałoby o samej fabule zbyt dużo. Poprzestańmy zatem na tym, że bohaterką jest tu wdowa, która próbuje uporządkować swoje życie osobiste po niespodziewanej, samobójczej śmierci męża. 

Z dnia na dzień poznaje ona coraz więcej sekretów współmałżonka, które mogły doprowadzić do jego śmierci. Okultyzm miesza się tu z motywem opuszczonego domu na odludziu, co samo w sobie daje już duże pole manewru. Największym atutem obrazu jest jednak popisowa rola Rebecci Hall, która w znakomity, zniuansowany sposób przedstawia przeróżne strategie radzenia sobie z żałobą. Zdecydowanie jeden z najciekawszych obrazów gatunku w tym roku.

Censor  

Recenzowany przeze mnie debiutancki film Brytyjki Prano Bailey-Bond to rzecz nietuzinkowa, choćby ze względu na zakotwiczenie w bardzo konkretnej epoce. “Cenzor” bierze bowiem na tapet znany okres w historii kinematografii, czasy paniki moralnej wokół tzw. “video-nasties”, co daje możliwość - dość popularnego w ostatnim czasie - przyjrzenia się epoce “thatcheryzmu” w Wielkiej Brytanii, tym razem jednak z innej strony.

Świetna Niamh Algar odtwarza tu tytułową bohaterkę, skrupulatną służbistkę naznaczoną jednak osobistą tragedią, coraz mocniej zanurzającą się w świat zakazanej, VHS-owej przyjemności. Film, w rzadki dla dzisiejszych czasów sposób, łączy świetną stronę audiowizualną z fabularnym konkretem i jeśli rzeczywiście nieco rozczarowuje to tylko dlatego, że materiał wyjściowy obiecywał dzieło przełomowe. Otrzymaliśmy za to “tylko” produkcję bardzo dobrą.

Malignant  

Najnowsze dzieło Jamesa Wana w zasadzie powinno stać się podstawą rozważań na temat współczesnego horroru. Mamy tu bowiem do czynienia z rzadkim przypadkiem filmu, który nie tylko kompletnie podzielił widownię, ale jednocześnie jest chwalony i krytykowany dokładnie z tych samych powodów. Dla niektórych przegięte aktorstwo, mocno karkołomny koncept fabularny i liczne nawiązania do estetyki giallo i body horroru są wadą, podczas gdy inni widzą w nich świadomą grę twórcy, nieustannie puszczającego oko do świadomej części widowni. 

Recepcja tego filmu może się zatem stać przyczynkiem do dyskusji na temat elitarności współczesnego kina grozy, przeznaczonego obecnie niemal wyłącznie dla tych, którzy dokładnie rozpoznają pojawiające się w trakcie seansu nawiązania. Co zatem ma zrobić widz, który wcale nie chce śledzić kolejnych tropów, pozostawianych przez zakochanego w gatunku Australijczyka? Cóż, powinien przede wszystkim rozsiąść się w fotelu i napawać czystą akcją, a w tym wypadku im bliżej końca tym lepiej. Trup ściele się tu gęsto i wyjątkowo krwawo, co w pełni rekompensuje wcześniejsze dłużyzny, wypełnione dość specyficznymi, telenowelowymi dialogami, sprawiając że jest to prawdopodobnie najlepszy, mainstreamowy horror tego roku. 

Ale Miazga!  

Niepozorny horror, z ducha “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” spodobał się widowni gdańskiego Octopusa w tym roku najbardziej, wygrywając rywalizację m.in. z “Mandibules” Quentina Dupieux, co mimo wszystko stanowi spore zaskoczenie. Jest jednak w tym filmie kilka interesujących pomysłów, na czele z konstrukcją głównego bohatera, trafiającego do więzienia za czyn, który opinia publiczna ocenia w różny sposób. 

Traf (i to dosłownie!) sprawia, że ląduje on w domu wyjątkowo dziwacznej rodzinki o krwiożerczych żądzach. Obraz Alistaira Griersona to typowe ćwiczenie z opowiadania klasycznej historii rodem z kina grozy, do której wplatane są nietypowe rozwiązania. Na tle bardzo podobnych produkcji z ducha “Vicious Fun” czy “Keeping Company” obraz wyróżnia się solidnym aktorstwem.

The Sadness

Na pytanie jak ożywić niemal kompletnie już skostniały podgatunek kina zombie odpowiedzi jest co najmniej kilka. Z pomocą służy gatunek komedii, dający zwykle spore możliwości. Z drugiej strony można uczynić historię o ucieczce przed krwiożerczymi bestiami opowieścią o czasach współczesnych, jak zrobili twórcy choćby “Train to Busan”. Debiutujący w tym roku Kanadyjczyk Rob Jabbaz wybrał jednak bramkę numer trzy. Postanowił powalczyć w kategorii najbardziej obrzydliwego filmu w historii. 

Główną inspiracją tajwańskiego “Smutku” jest seria komiksowa Gartha Ennisa “Crossed”, uchodząca gdzieniegdzie za niefilmowalną, ze względu na ogromną dawkę obecnej w niej brutalności i zwyrodnialstwa. Pokazywany na tegorocznym Splacie obraz Jabbaza jest rzeczywiście wyjątkowo intensywny, przez co spodoba się pewnie nielicznym widzom, przyzwyczajonym do tego typu ekstremum. Pomysłowość w pokazywaniu kolejnych stadiów absolutnego bestialstwa jest tu tak duża, że rodzi się pytanie: “Jak taki zaczyna od tego typu produkcji, to gdzie kończy?”. 

Medium  

Jednym z największych problemów horrorów, w tym przede wszystkim obrazów z motywem opętania, jest konstrukcja pierwszego i drugiego aktu w taki sposób, by widz nie nudził się w oczekiwaniu na nadchodzącą kulminację. Za dzieło idealne uchodzi w tym kontekście klasyczny “Egzorcysta” Williama Friedkina, zawdzięczający jednak wiele literackiemu pierwowzorowi. Startująca w tym roku w oscarowej rywalizacji (niestety wiadomo, że już odrzucona przez Akademię) tajlandzka produkcja radzi sobie z tymi kłopotami całkiem nieźle. 

Dobrze służy jej formuła mockumentu, oglądamy tu bowiem kręcony przez filmowców dokument, mający opowiadać o lokalnych wierzeniach. Jego twórcy natrafiają na osobliwą historię: jedna z nastolatek zaczyna się zachowywać przedziwnie, a lokalni rozpoznają w jej działaniach obecność sił nieczystych, w postaci lokalnego bóstwa Ba Yan. Rozpoczynają się przygotowania do ceremonii, mającej na celu przegonienie złego ducha. “Medium” to obraz specyficzny, ale niewątpliwie pięknie nakręcony, mocno wątpliwy pod względem aktorskim, zwłaszcza w końcówce, ale jednocześnie niezwykle wciągający. 

Jakob’s Wife  

Najlepsze komedio-horrory to filmy, które zaczynają się śmiertelnie poważnie! Na początku obserwujemy tu nabożeństwo odprawiane przez pastora Jakoba, który prawi coś o powinnościach męża wobec żony. Wyraźnie widzimy jednak, że w jego związku nie za dobrze się dzieje, a grana przez Barbarę Crampton, Anne wyraźnie męczy się w zbyt ciasnym gorsecie społecznych oczekiwań. Okazją do wyrwania się z nudnej codzienności staje się wizyta dawnego kochanka, która jak się okazuje odmienia jej życie. Choć nie w taki sposób jak pierwotnie planowała!

 Im dalej w las tym robi się zabawniej, nie tylko ze względu na wyjątkowo tanie kostiumy, ale także na zmieniające się zachowanie Jakoba, który na przemian przeklina żonę i stara jej się pomóc w walce z siłami nieczystymi. Ostatecznie otrzymujemy tu przezabawną, krwawą opowiastkę z morałem, w której świetnie odnajdują się główni aktorzy. Okazuje się bowiem, że każdy związek da się uratować, jeśli tylko zacznie się ze sobą szczerze rozmawiać. A najlepsza terapia małżeńska odbywa się przy ciosaniu osinowych kołków!

The Empty Man  

Pełnometrażowy debiut Davida Priora, współpracownika Davida Finchera, oparty na serii komiksów Cullena Bunna, po wielu perypetiach debiutował w USA w końcówce 2020 roku, zaliczając spodziewaną klapę finansową. Przy budżecie 16 milionów dolarów zarobił bowiem niewiele ponad 4. Realizacja tego filmu od początku była jednak naznaczona sporymi kłopotami, a wpłynęło na nią przejęcie 20th Century Fox przez Disneya. Projekt przez jakiś czas utknął w produkcyjnym limbo, jego realizacja natrafiła na problemy, związane ze złą pogodą, a datę premiery wielokrotnie przekładano, zastanawiając się m.in nad długością filmu. 

Ogromne ambicje tej produkcji widać nie tylko w jej ostatecznym formacie (136 minut), ale także w osadzonych w Himalajach sekwencjach początkowych, tylko lekko powiązanych z główną fabułą. Ta bowiem koncentruje się wokół byłego policjanta, który natrafia na przedziwny kult, związany z istotą Pustego Człowieka, po tym jak w mieście ginie kilka osób. “The Empty Man” wygląda bardzo dobrze, świetnie do głównej roli pasuje James Badge Dale. Co ciekawe, od czasu nieudanego debiutu kinowego obraz zyskuje coraz lepsze oceny, tak krytyków, jak i widzów, rozpoznających w nim kultowy, niezrozumiany przez masy klasyk, który stał się jedną z ofiar pandemii. Nawet jeśli jest to gruba przesada, sam film zdecydowanie warto zobaczyć.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper