Wychował mnie Dragon Ball i… Nie mogłem mieć większego szczęścia! 

Wychował mnie Dragon Ball i… Nie mogłem mieć większego szczęścia! 

Kajetan Węsierski | 26.12.2021, 12:07

Rzutem na taśmę, ale załapałem się na fenomen Dragon Balla w polskiej telewizji. I do dziś jest to dla mnie powód ogromnej radości, albowiem anime to bardzo mnie ukształtowało. 

Kolejny dzień okresu świątecznego i kolejny moment na przyjemne wspominki sprzed lat. Nie wiem, skąd się to u mnie bierze, ale ten czas po prostu podświadomie zachęca mnie do nostalgicznych podróży i wracania do momentów, które wywołują ciepło na serduchu. Gdzieś warto te refleksje przelewać. Czemu? Cóż, jestem pewien, że u wielu z Was również wywoła to uśmiech na twarzy. A o to przecież chodzi, prawda? 

Dalsza część tekstu pod wideo

Dziś cofnę się do moich najmłodszych lat i czasów, gdzie moim jedynym źródłem popkultury dla młodzieży (choć sam wtedy nawet się do tego grona nie zaliczałem) były polskie i niemieckie kanały w TV - oczywiście zawsze z dubbingiem/lektorem. Oglądałem wtedy masę produkcji - Pokemony, Power Rangers (pierwsza, kultowa seria), Inuyasha, Ranma 1/2… No i oczywiście Dragon Ball

Moje pierwsze anime, pierwsza styczność z japońską popkulturą i pierwsza produkcja, która wywoływała u mnie tak wiele emocji. Choć pierwszą styczność z nią miałem jeszcze w przedszkolu (wtedy wstawałem wcześnie rano - jakoś o 6 - aby oglądać powtórki z poprzedniego dnia), to do dziś potrafię przypomnieć sobie niektóre z momentów, gdy w bardzo młody wieku oglądałem te wydarzenia. Prawdopodobnie dlatego, że budziły we mnie ogromne emocje. 

Po Smocze Kule! 

Nie chcę tu opisywać całej fabuły Dragon Balla, bo nie o to chodzi. Jeśli już wszedłeś w ten tekst, Drogi Czytelniku, na 99% wiesz, o czym tu mówimy. Z dziennikarskiego obowiązku napiszę jednak, iż jest to manga stworzona przez Akirę Toriyamę, która została zekranizowana przez studio Toei Animation. I z wyłączeniem Dragon Ball Super, które emitowane było w latach 2015-2018, trzy główne serie - Dragon Ball, Dragon Ball Z i Dragon Ball GT (nieoparty na komiksowym pierwowzorze) - ukazywały się w latach 1986-1997. 

W Polsce mogliśmy poznawać przygody głównego bohatera, Son Goku, oraz jego przyjaciół za pośrednictwem stacji RTL 7, która w pewnym momencie przemianowana została na TVN Siedem. Jeśli ktoś miał dostęp do tego kanału (a zdecydowana większość miała), to od 1999 do 2003 roku prawdopodobnie spędzał sporo czasu, myśląc o Smoczych Kulach i próbując zmaterializować Ka-Me-Ha-Me-Ha w swoich dłoniach. 

To właśnie w okresie tych czterech lat w polskiej telewizji emitowany był Dragon Ball. Z napisami? Rodzimym dubbingiem? Nie! Z lektorem, który nałożony był na francuski dubbing. Coś, co dziś jest nie do pomyślenia, dla nas - fanów tamtych seansów - stanowi wyraz kultu i ikonę. Kilka wideo, którymi przeplatam ten tekst, na pewno zaserwuje Wam niezły powrót do przeszłości. Same czołówki i głosy rozgrzewają serducho. 

„Jeszcze się spotkamy…”

Niestety wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Z perspektywy czasu wiemy, że tyczyło się to wyłącznie Dragon Balla w polskim wydaniu, a nie w znaczeniu ogólnym - na szczęście. W tym drugim przypadku seria „Super” i kolejne filmy kinowe pokazują, że do finiszu jeszcze długa droga, a autorzy mają niezliczone pomysły na dalszy rozwój całego uniwersum oraz tego, co tam się dzieje (a dzieje się dużo). 

Wracając jednak do polskiej wersji - byłem jedną z tych osób, które miały przyjemność oglądać ostatni odcinek Dragon Ball GT „na żywo”. I była to taka przejażdżka emocjonalna, że… Po pierwsze do dziś doskonale pamiętam te uczucia. Po drugie każde kolejne odpalenie wideo, które podrzucam poniżej, wywołuje u mnie gęsią skórkę i sprawia, że oczy zaczynają mi się lekko pocić. Jest to niczym niezmącona radość, bo dziś już wiem, że Son Goku dotrzymał obietnicy związanej z ponownym spotkaniem. 

Co więcej, dla dzieciaka, jakim byłem, nie był to oczywiście koniec. Pamiętam, że fenomen Dragon Balla funkcjonował w Polsce jeszcze długo po 2003 roku. Wszystko to za sprawą siły rozpędu, jaką udało się wygenerować emisją anime przez cztery lata. Dostawaliśmy tomy mangi, które cieszyły się ogromną popularnością, liczne licencjonowane zabawki i podrabiane figurki, a nawet filmy pełnometrażowe w kinach i na płytach DVD (dwie mam dalej u siebie). 

Choć więc historia zdawała się zakończona, wciąż mogłem nią żyć. Dalej umacniałem moje wewnętrzne ciągoty do tego uniwersum i się nim uzależniałem. Później zaczęły pojawiać się gry wideo, które znów rozbudzały dawne uczucia i tak właściwie jest do dziś. Każdy kolejny film, każda gra i każdy rozdział mangi - wszystko to sprawia, że doceniam, jak wiele dały mi swego czasu przygody Son Goku. 

Nie mogłem mieć większego szczęścia! 

Pora przejść do tego, co napisałem w samym tytule. Lata z Dragon Ballem (a każdą serię potrafiłem oglądać później kilkukrotnie) bardzo mocno ukształtowały to, jakim typem osoby jestem dzisiaj. Zbudowały nie tylko miłość do jednego z moich największych hobby, ale także niejako podejście do życia. Co więcej, nauki, które stamtąd wyciągnąłem, motywowały wiele moich decyzji - tych mniej i bardziej kluczowych. 

Bohaterowie, których tam poznaliśmy, choć tak sztampowi, to jednak przekazali naprawdę wiele. Zdaję sobie sprawę, że zajadę teraz troszkę przesadnie podniosłym klimatem, ale… Son Goku pokazał, że nigdy nie wolno się poddawać. Son Gohan, że można połączyć trening i naukę. Vegeta, że każdy może się zmienić, a czyny z przeszłości nie powinny definiować człowieka. Kuririn, że nawet jeśli mamy jakiekolwiek ograniczenia, nic nie stoi na przeszkodzie, by dalej się rozwijać. I tak dalej.

To proste i wyświechtane hasła, ale być może właśnie ten banał działał tak dobrze na młodego odbiorcę? Nie musiałem doszukiwać się drugiego dna, głębi postaci i ukrytych motywów, które schowane są na kilka pokoleń wstecz. Miałem wyłożone jak na tacy to, co powinienem przyswoić. Dziś by to nie przeszło, jestem na 99% pewien. Wtedy działało idealnie i sprawiało, że nawet dzieciak mógł wyciągać lekcje. 

Nie wiem, czy byłbym w stanie polecić Dragon Balla pokoleniu, które jest nawet młodsze ode mnie. Śmiem twierdzić, że procent, któremu spodobałby się ten styl przekazu, byłby stosunkowo niski. Przez minione dekady zdążyło się sporo pozmieniać, ale trudno wróżyć z fusów. Jeśli więc mogę Wam dziś coś polecić, napiszę krótko. Mieliście okazję obcować z Dragon Ballem przed laty? Zaserwujcie sobie powtórkę. Podziękujecie później. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper