Death Stranding - pięć powodów, dla których warto czekać jeszcze raz

Death Stranding - pięć powodów, dla których warto czekać jeszcze raz

Krzysztof Grabarczyk | 04.09.2021, 11:00

Wersje reżyserskie stały się alternatywnym odnośnikiem dla odświeżeń dawniej zdobionych przydomkiem "Remastered". Historia tego niezupełnie rzadkiego zjawiska w branży gier sięga dość odległych czasów. Jakich? Przeczytacie o tym w jednym z kolejnych naszych wpisów. Kojima-san znowu daje nam o sobie znać. Bazując na świeżym trendzie wydawniczym Sony, nadarzyła się wprost niepowtarzalna okazja ku przypomnieniu jednej z bardziej zjawiskowych gier ostatnich lat. 

Interaktywny mariaż emocjonalnych bohaterów, fantastycznej ścieżki audio (któż nie zakochał się w "Low Roar?) oraz uzależniającej rozgrywki. I właśnie, obserwując nowości szykowane z myślą o PlayStation 5 - dostrzegam jakby przychylność w stronę odwiecznych anty-kojimowskich opinii dotyczących ostatniego dzieła nowego/starego pokolenia KojiPro. W Death Stranding samo chodzenie jest przygodą. Powodującą czasem niezdrowe uzależnienie. Taki już urok symulacji kuriera w post-apokaliptycznym krajobrazie, urzekającym nawet w bazowym środowisku PlayStation 4. Czy wydanie z reżyserską pieczątką sprawi, że ponownie wpadnę w ten niesamowity świat? Mam taką nadzieję. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Boski pierwiastek

Death Stranding - pięć powodów, dla których warto czekać jeszcze raz

"Boska cząstka obecna we wszystkim co istnieje" - wypowiedzianej niezawodnym tonem Troya Bakera kwestii długo nie mogłem zapomnieć. Zupełnie jakby odnosiła się do całokształtu przesłania Death Stranding. Z jednej strony, reżyser obsypuje nas licznymi metaforami życia. Całe to "lajkowanie" jest oczywistą analogią do dzisiejszej rzeczywistości. Wraz z nowym wydaniem, potwierdzają się teorie niektórych obserwatorów. Death Stranding nawet w rodzinie PlayStation jest uważane za produkt tworzący unikalną niszę. Sony niezmiernie rzadko odnosiło się do faktycznej ilości sprzedanych egzemplarzy gry. Przy okazji reżyserskiego wydania Ghost of Tsushima, cena wywindowała niemal do maksymalnego pułapu ustanowionego przez Sony. Tymczasem, Death Stranding: Director's Cut nie zostało wycenione na tę kwotę. 

Czyżby ktoś spoza zespołu tworzącego grę zdawał sobie sprawę z jej niszy rynkowej? Ciężko jednoznacznie to stwierdzić. Dość powiedzieć, że oryginalne wydawnictwo całkiem szybko zeszło z ceny premierowej (listopad, 2019). Death Stranding to jeden z pierwszych, tak bardzo widocznych przejawów nowego zjawiska - przenikania niezależnej myśli deweloperskiej do klasy AAA. Jedni upatrywali w tym zwykły symulator kuriera/chodzenia, dla innych zaś ten projekt okazał się najważniejszym punktem minionej generacji PlayStation, jak również gier w ogóle. Czy należycie do grona "kojimistów" czy na przekór, w Death Stranding warto zagrać. Jest w tym świecie coś wcześniej niespotykanego. Oto kolejne, bogate w treść uniwersum producentów Metal Gear Solid. Ogarnięty powszechną pustką, napisany od podstaw świat oferuje aspekt społecznej integracji, budowę oraz odbudowę relacji. Spędziłem z grą przeszło 90 godzin cierpiących na syndrom "jeszcze jednej paczki". W prawilnych symulatorach poruszania się, większość czasu spędzamy na trzymaniu palcu analoga w górnym kierunku, z opcjonalną interakcją. Death Stranding to cały wachlarz zależnych względem siebie mechanizmów. 

Byle nierówność, milimetr podtopienia mają swoje oddziaływanie. W irracjonalnej rzeczywistości prawa fizyki zachowano jak w mało których wielkich tytułach. To kolejny, pozornie skromny lecz niebywale ogromny, techniczny sukces gry. Bo cała gra jest wielkim osiągnięciem. Chiralność, zderzenia światów żywych i umarłych. W tym mistycznym pejzażu zapożyczeń, Death Stranding tworzy własną mitologię. Dlatego jesteśmy zdania, że ten projekt zasługuje na drugą szansę. Premierowe wydanie nie do wszystkich dotarło przez pryzmat opiniotwórczego hejtu. Na przekór anty-kojimowskim malkontentom, nie ma tutaj absolutnie żadnej cząstki archaizmu. Wszystko przemyślane od zupełnych podstaw, z pewnym zachowaniem narracyjnej tradycji wprost z Metal Gear Solid. Wersja reżyserska pojawi się już za niecały miesiąc. Cieszy mnie to, chociaż z drugiej strony jestem sceptyczny w pewnej, bardzo ważnej kwestii. 

Integralny content

Death Stranding - pięć powodów, dla których warto czekać jeszcze raz

Kilka dni wstecz pojawił się konkretny podgląd na zawartość rozbudowanej edycji. Moją skromną uwagę przykuły misje skradankowo - strzeleckie, generowane niezależnie od przebiegu właściwej rozgrywki. Momentalnie wróciły osobiste wspomnienia związane z innym, podobnym pakietem zawartości z dawien dawna. Pamiętacie Metal Gear Solid: VR Missions/Integral? Oddzielny pakiet setek specyficznych zadań umiejscowionych w pikselowej, wirtualnej rzeczywistości. Jakimś cudem, udało mi się w to zagrać. Stąd zainteresował mnie ten pakiet nowego contentu. Przywróci wspomnienia oraz zapewni dodatkowy czas. Z kolei nie bardzo podoba mi się opcja wielu nowych, znacznie ułatwiających przemieszczanie się gadżetów. Siłą Death Stranding jest samodzielne pokonywanie znacznych odległości. Sam bardzo rzadko korzystałem z wszelakich trojek. Czerpałem 100% frajdy z chodzenia, ponieważ aspekt sterowania postacią dopracowano tutaj do maksimum. Czyżby to pewien haczyk dla ludzi znudzonych mozolnym przebijaniem się przez teren, dbaniem o ładunek, z koniecznością planowania i obliczania trasy? Bo właśnie o tym jest ta gra. O zarządzaniu i  logistyce. 

Wymaga to jednak odpowiedniego podejścia i przede wszystkim, czasu. Należę do wielkich miłośników gry. Każdy wpis zawarty w wiadomościach e-mail czytałem z iście młodzieńczą ciekawością. Nie mam nic przeciw biegającym botom, jetpackom czy skokami nad przepaścią. Najpewniej nie skorzystam z tych udogodnień napawając się pięknem rdzennej mechaniki gry. Z mojej perspektywy, to trochę wygląda na ułatwiacze, dla wcześniej niezainteresowanych grą, lub niezdecydowanych do zakupu. Cena proponowana za reżyserskie wydanie nie kłuje w oczy aż tak bardzo, jak edycja Cuszimy. Tam jednak mamy również totalnie nową mapę, o której niedawno wspominaliśmy. Death Stranding: Director's Cut to w zasadzie niezbędna, techniczna kosmetyka. Plus garść dodatkowych atrakcji. Nie mamy tutaj raczej żadnego, konkretniejszego fabularnego rozwidlenia. 

Czasem się zastanawiam, czy edycja pod okiem reżyserskim stanowi bardziej próbę kolejnej atrakcji dla fanatyków Kojimy i twórczości jego zespołu? Zapewne tak. Z drugiej strony, liczne "przyspieszacze" w ramach przemieszczania się to zachęta dla nowych graczy. Począwszy od Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots, styl ujęcia zwiastunów jest niemal identyczny, wprost kinowy. Nie inaczej okazało się w przypadku ostatnich materiałów z ulepszonej edycji gry. To jest właśnie ten unikalny, niepowtarzalny reżyserki kunszt wielopokoleniowego doświadczenia Hideo, niedoszłego kowala filmowej kliszy. Jest masa ludzi przeciwna japońskiemu twórcy, lecz nie zapominajmy, że jego determinacja i kreatywność doprowadziły do miejsca, w którym teraz jesteśmy - dzisiejszego wpisu. I to bez technicznego doświadczenia. Początki jego kariery w Konami to batalia projektanckich umysłów naprzeciw programistycznej rzeczywistości. Każde, wyjątkowe dzieło to sztuka wielkich i większych kompromisów. Wersja reżyserka na pewno będzie odpowiednim powodem do kolejnej, wielkiej próby interpretacji majestatu śmierci oraz budowania węzłów ku zjednoczeniu amerykańskiego snu o potędze. A Hideo przecież kocha Amerykę, nie widać? 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper