O toksycznej relacji twórców filmowych z aktorami

O toksycznej relacji twórców filmowych z aktorami

Dawid Ilnicki | 24.04.2021, 14:00

Ostatnie afery, związane ze świadectwami wielu odtwórców na temat złego traktowania przez nauczycieli i reżyserów, które wybuchły także w Polsce, nie są niczym nowym. Obserwatorzy historii kina znają bowiem podobne przypadki z przeszłości, dotyczące uznanych nazwisk. Wydaje się jednak, że obserwujemy obecnie serię wydarzeń, mających na celu przemianę mocno już skostniałej relacji aktor-reżyser.

Czytając relacje polskich aktorów, którzy postanowili podzielić się z opinią publiczną swoimi doświadczeniami ze szkół teatralnych, nie sposób nie wrócić do zakończenia słynnego filmu “Whiplash” Damiena Chazella, w którym oglądamy moment ostatecznego porozumienia, pomiędzy apodyktycznym nauczycielem a młodym uczniem, zrealizowany w apogeum wspaniałego wykonania utworu muzycznego. Znakomitość tego filmu zasadza się na tym, że niezwykle łatwo zobaczyć tu happy end, pozwalający zapomnieć o tym co obserwowaliśmy w tym filmie wcześniej i co zapewne dla większości widzów było absolutnie odpychające w postaci granego przez J.K. Simmonsa, Terence’a Fletchera. Ta świadomość pozwala nam przez moment zastanowić się nad trafnością słynnego powiedzenia o celu uświęcającym środki, co bardzo łatwo odnieść także do świata filmu i teatru. 

Dalsza część tekstu pod wideo

W bardzo podobny sposób, jak toksyczna więź Neimanna i Fletchera, może bowiem funkcjonować również relacja twórca - aktor, która wydaje się właśnie na naszych oczach przechodzić spore przeobrażenie. Jeszcze kilka dekad temu pozycja reżysera wydawała się niepodważalna i o ile oczywiście nie mógł on sobie pozwolić na absolutnie wszystko, wszelkie starcia z odtwórcami były po prostu tłumaczone realizacją artystycznej wizji. Aktor był w tej relacji zdecydowanie słabszy, co wyrażało się w sławetnym na polskim gruncie, powtarzanym nadal wśród reżyserów czy samych odtwórców (choć obecnie przede wszystkim jako prezentację dawnej mentalności) cytatem, przypisywanym reżyserowi teatralnemu Kazimierzowi Dejmkowi: “Aktor jest od grania jak dupa od srania”.

Ugruntowywaniu tego typu nierównowagi sprzyjało to, że obrazy, o których później pisano w kontekście niezwykle trudnej realizacji, podczas której dochodziło do wielu nadużyć, ostatecznie okazywały się często dziełami niezwykle udanymi, tak pod względem kasowym, jak i artystycznym, co niewątpliwie sprzyjało kontynuacji złych praktyk. Chyba najbardziej znanym przykładem jest “Ostatnie Tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego, w którym twórca do spółki z głównym aktorem w okrutny sposób wykorzystali Marię Schneider. Ostatnio również za sprawą głośnej autobiografii Sharon Stone (również mającej podobne doświadczenia z planu “Nagiego Instynktu”) “The Beauty of Living Twice” na światło dzienne zaczynają wychodzić przeróżne fakty dotyczące producentów i twórców. O wielu dobrze już znanych opowieściach warto w tym momencie przypomnieć.

Horror, także na planie

O toksycznej relacji twórców filmowych z aktorami

Spora część komentujących ostatnie doniesienia, na temat skarg na kolejnych reżyserów twierdzi, że obecna sytuacja, w której twórca może - za każdą niemal kłótnię czy niewłaściwe zachowanie - zostać skrytykowanym w mediach społecznościowych, wpłynie na to jakie produkcje będziemy oglądać za kilka lat. Według nich czeka nas zalew obrazów gładkich i niekontrowersyjnych. Podyktowanych przede wszystkim interesem odtwórców, którzy nie będą chcieli konfrontować się z trudnymi tematami. Tego typu hipotezy nie biorą jednak pod uwagę tego, że nadal w przemyśle filmowym funkcjonują reżyserzy specjalizujący się w szokowaniu widza, tacy jak choćby Gaspar Noe czy też Lars von Trier, którzy jednocześnie mają dobre relacje ze swymi aktorami. Poza tym należy również pamiętać, że aktor może być twórcą sceny, którą gra, często wybierając sposób jej realizacji, z jednej strony nie dotykający go jako człowieka, a z drugiej szokujący dla widza.  

Niezwykle interesująca w tym kontekście jest anegdota opowiedziana w jednej z cotygodniowych odsłon podcastu “Talking Sopranos”, którego gościem był Peter Riegert. Aktor o ogromnym dorobku, zarówno filmowym, jak i serialowym, w “Rodzinie Soprano” wcielił się w rolę Ronalda Zellmana, skorumpowanego urzędnika miejskiego, robiącego interesy z głównym bohaterem. W jednym z odcinków Zellman przyznaje się Tony’emu, że spotyka się z jego byłą kochanką. Choć szef mafii w New Jersey początkowo nie ma z tym żadnych problemów, już w momencie ich rozmowy widz dobrze wie, że scenariusz zmierza do wyjątkowo jednostronnej konfrontacji pomiędzy nimi. Po latach okazało się, że miała być ona jeszcze brutalniejsza, niż to co ostatecznie pokazano w rzeczonym epizodzie.

Gdy Riegert otrzymał scenariusz tego odcinka był zszokowany. W scenopisie bowiem Tony nie tylko go pobił, ale również zdarł z niego bieliznę, totalnie go upokarzając. Aktor od początku nie chciał zagrać swej postaci w taki sposób, szybko też otrzymał wsparcie od grającego Tony’ego, Jamesa Gandolfiniego. Razem postanowili spotkać się z twórcą serii, Davidem Chase’m. Ten był jednak nieugięty tłumacząc, że wymyślił ten fragment właśnie tak. Riegert odpowiedział szefowi, że absolutnie nie widzi możliwości odtworzenia tej sceny, ale jednocześnie znajdzie wyjście, aby zrobić to inaczej, tak by widzowie byli usatysfakcjonowani. Sam jednak po latach wyznał, że w tym momencie nie był pewny czy przypadkiem nie zostanie natychmiast zwolniony. Ponownie po jego stronie stanął jednak Gandolfini, potwierdzając iż jakakolwiek będzie jego decyzja on go wesprze.

Zastanawiając się nad tym w jaki sposób zagrać tę rolę, Riegert zapytał o pasek od spodni jednego z asystentów na planie. Poprosił zdjęcie go, a następnie uderzenie go nim kilkukrotnie. Choć zapewne wyglądało to dość osobliwie, ostatecznie stało się podstawą opisywanej sceny, którą odtwórca przećwiczył później także z Gandolfinim. W rezultacie powstała sekwencja niezwykle intensywna dla widza, z której zagraniem nie miał problemu również sam aktor. 

Sytuacja ta pokazuje, że da się znaleźć równowagę pomiędzy oczekiwaniami twórców a interesem aktorów, a także to, że danie wolnej ręki odtwórcom często kończy się realizacją znakomitych scen, doskonale wpisujących się w charakter dzieła. Powinna być również odbierana jako przykład przemiany znanej wcześniej relacji twórca - aktor na bardziej partnerski stosunek. Taki, w którym obie strony zastanawiają się w jaki sposób zrealizować daną sekwencję, z korzyścią zarówno dla nich, jak i dla widza.  

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper