Felieton: Poprawność polityczna zabija gry wideo

Felieton: Poprawność polityczna zabija gry wideo

Paweł Musiolik | 07.07.2014, 18:00

Tworząc ten tekst i doprawiając go akurat tym tytułem, zastanawiałem się ile wzbudzi kontrowersji. Postanowiłem jednak go dokończyć, po tym jak pomysł zaczął kiełkować w głowie, a nasiono kontrowersji zostało podlane ostatnimi historiami z Ubisoftem w roli głównej. Być może znajdą się osoby, które uznają, że czepiam się pierdół, ale te pierdoły zaczynają wkraczać w gry wideo coraz ostrzej i doprowadzają w nich do znacznych zmian. Niekoniecznie na lepsze i niekoniecznie z sensem.

, – to bohaterowie ostatnich doniesień z pola walki, na którym trwa przesadna konfrontacja z seksizmem, rasizmem i innymi -izmami, przypinanymi już praktycznie do wszystkiego. Do tematu francuskiej firmy wrócę ciut później.

Dalsza część tekstu pod wideo

Problemy poruszane przez zachodnie media przypomniały mi jedną z dziwniejszych spraw jakie czytałem, a w których główną rolę odgrywał ten nieszczęsny rasizm. I nie, nie jestem jego przeciwnikiem lub negatorem. Staję jednak okoniem, gdy ktoś nadużywa tego pojęcia do osiągnięcia swojego celu, nierzadko tylko dla zdobycia rozgłosu. Niestety poprawność polityczna tak przeżarła mózgi ludziom zachodniej cywilizacji, że nie można określić czarnoskórego słowem Murzyn, bo to jest już obraźliwe. I w podobnym tonie aferę wywołało , przez którą to produkcję Capcomu w 2007 roku, po zwiastunie pokazanym na targach E3, ówczesny redaktor Newsweeka – N'Gai Croal – podniósł larum o ohydny rasizm, jakim epatuje to wideo.

W tymże materiale, Chris Redfield – biały (to najważniejszy punkt problemu) członek BSAA gdzieś w zachodnioafrykańskiej wiosce zamieszkałej przez Kijuju, broni się przed atakami rozwścieczonej swołoczy zarażonej zmodyfikowaną wersją wirusa Progenistor. Zarzutem Croala był oczywiście wspomniany rasizm, którego zwiastun był ewidentnym przykładem. Otóż biały bohater zabija wyłącznie Murzynów. Afera gwarantowana. Nikt nie pomyślał, że wioska, w której dzieje się akcja, mieści się w głębokiej Afryce, gdzie „biały człowiek” nie jest tubylcem. Oczywiście w grze występowali biali ludzie i z reguły wyłącznie w negatywnych rolach – warto wspomnieć chociażby o Weskerze czy Irvingu. Ale przedstawiono ich w złym świetle nawiązując do tego, co dzieje się w prawdziwym świecie. Problem wykorzystywania kontynentu Afrykańskiego do różnorakich celów i podtrzymywanie jego biedoty powinien być przedmiotem dyskusji. Nie to, że w Afryce mieszkają Murzyni i strzela się do zarażonych wirusem nie-ludzi.

Capcom się jednak ugiął po kolejnych głosach protestu i choć Jun Takeuchi – reżyser gry – w 2008 roku zaprzeczył, by zmieniło się cokolwiek, to kolejne zwiastuny mówiły coś innego. Dziwnym trafem strzelaliśmy także do białych tubylców oraz, co dziwne, do... arabów, z twarzy przypominających Saddama Huseina. Ale to było dla zachodniego świata już w porządku. Bo arabów nikt przecież nie lubi, co nie?

Temat rasizmu wrócił jeszcze w 2009 roku, w którym Eurogamer „zmartwił się” tematyką poruszaną w grze. Piąty Resident ociekać miał kliszami na temat Czarnego Lądu, który jest niesamowicie niebezpieczny, prymitywny i wyjęty jakby z lat 20. ubiegłego wieku. Doczepiono się nawet tego, że obecność czarnoskórej Shevy jest próbą pudrowania problemu rasizmu. Jedyny głos rozsądku przyszedł ze strony Glena Bowmana – starszego antropologa z Uniwersytetu Kent w Canterbury. Bowman stwierdził wprost, że Resident Evil 5 nie jest rasistowski i porusza tematy neokolonializmu. Czyli to, co Capcom w zamyśle starał się przemycić w grze.

Przewińmy historię kilka lat do przodu. Mamy 2014 rok, osoby śledzące uważnie medialne doniesienia widzą czasami idiotyczne próby równania wszystkiego pod linijkę ze strony lewicowych środowisk, które swoją zaciekłą walką potrafią sprowadzić każdy problem do miana absurdu. Nie będę tutaj już wspominał o paradach równości, próbie narzucenia homotolerancji w każdej sferze życia czy zajadłych ataków na wartości chrześcijańskie, które, nie wiedzieć czemu, stały się łatwym celem.

Ubisoft zapowiada . Kontynuację swojego hitu, która w mechanice zmienia niewiele, ale znacząco rozwija nasze pole działań. Jako ich miejsce wybrano Himalaje. Nie ma tutaj Murzynów, stereotypowych Azjatów także brak. Problemem stała się okładka i zarazem pierwszy materiał promocyjny gry. Na nim widzimy Pagan Mina – dyktatora z sadystycznymi zapędami, który rozpętał wojnę domową w Kyracie. Fakt, posłużono się tutaj pewną kliszą użytą już w , jednak klisza ta nie ma nic wspólnego z problemem rasizmu, o którym rozpisano się na Twitterze. Wizerunek Pagana i jego poza ewidentnie miały pokazać jego charakter i podejście do ludzi. Kontrowersyjny, uwielbiający władzę i ze zwichrowanym, sadystycznym umysłem, który ludzi ma za nic. Warto do tego dołożyć fakt, że głównym bohaterem jest Ajay Ghale – pochodzący z Kyratu młodzian mający z Paganem wiele wspólnego. I gdy Ubisoft mógł odetchnąć z ulgą, gdy od odkleiła się łatka rasistowskiej gry, cios przyszedł z innej strony w kolejną grę.

zabiera nas w czasy rewolucji francuskiej jeśli jeszcze ktoś tego nie wie. Naszym bohaterem jest Arno Victor Dorian – obwiniająca się za śmierć ojca sierota. Nie wiem, jak wielkie znaczenie dla fabuły będzie miał ten szczegół, ale dla środowisk zajadle walczących z patriarchatem, problemem okazał się tryb współpracy dla czterech graczy. Otóż założenie Ubi jest proste – każdy gracz kieruje „własnym” Arno, podczas gdy inni widzą tę postać jako jednego z wielu asasynów. Ot, takie założenia działania Animusa. I przede wszystkim – założenia Ubisoftu. Niestety, tryb współpracy stał się punktem zapalnym. Powód? Brak kobiet. Nie wystarczyły tłumaczenia dewelopera dlaczego działa to tak, a nie inaczej. Nie wystarczyły tłumaczenia społeczności, że taka decyzja podyktowana jest także nakładem pracy, a co za tym idzie – finansami. Dla mnie wystarczyło, by Ubi powiedziało „jesteśmy deweloperem i wydawcą, taka jest nasza wizja, poczekajcie na pełną grę, wtedy zobaczycie większą rolę kobiet”. Niestety tak się nie stało i Alex Hutchinson jakiś czas temu przyznał, że cała firmą starają się w grze upchnąć jak najwięcej kobiet, tak, by docelowo stanowiły 50% postaci w grze, także w trybie współpracy. Sztuczne tworzenie parytetów kolejny raz zwyciężyło w walce z kompletnie bezsensownym problemem.

Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic do gier, w których kierujemy kobietami. Jest przecież Tomb Raider i nigdy nie słyszałem głosów ze strony męskiej części graczy, by zamienić Larę na Larry'ego, bo to godzi w mężczyzn. Mieliśmy , Velvet Assassin, jest starsza seria Dreamfall, jest nadchodzący . We wszystkich tych produkcjach deweloper wybrał kobietę w roli głównej bohaterki. Bo taki był plan. Nie wymuszony ruch przez postękiwanie wirtualnie uciśnionej grupy walczącej z nic nieznaczącymi problemami. I podobnie jak kiedyś nikt nie podnosił głosu o to, że w stereotypowy sposób przedstawia czarnoskórego człowieka i voodoo, tak teraz gra, mówiąc kolokwialnie, miała by przerąbane.

Rozdmuchane problemy ostatnimi czasy dotykają kolejnych gier. Histeria związana z , jaką wywołało Kotaku, była jedną z bardziej żenujących sytuacji. Nic z tego, że George Kamitani ma już taki, wzorowany na chociażby Conanie Barbarzyńcy, styl rysowania postaci. Karykaturalne i przerysowane bohaterki okazały się czymś, co uraziło Jasona Schreiera. Problemem okazał się jak zwykle seksizm. Gigantyczny biust czarodziejki był zły. Tak, jak wizerunek Amazonki, której umięśnione uda mogłyby miażdżyć głowy. O elfce nikt nie pisał, bo wyglądała przecież całkiem normalnie i nie pasowała do problemu. Tak, jak nikt nie zauważył, że faceci są przedstawieni stereotypowo. Barbarzyńca wyglądający jak przepompowana wersja Conana, do tego typowy krasnolud. Każdy z nich z ogromnymi mięśniami i klatą godną pozazdroszczenia. Czy faceci nie mogli poczuć się urażeni tym, że oglądają sylwetki dla wielu nieosiągalne? Mogli. Ale tego nie zrobili bo... po co tworzyć problem, gdzie go nie ma?

Ostatnio pojawił się także temat homoseksualizmu po tym, jak okazało się, że jeden z członków drużyny będzie „100% gejem”. Scenarzysta gry niestety tak niefortunnie go określił, że z miejsca pojawił się problem. Chodziło oczywiście o fakt, że nasz kompan będzie homo, nie biseksualistą. Tylko że problemem nie jest fakt jego orientacji. Problemem jest, że Bioware stara się kolejny raz w płytki sposób wykorzystać mniejszość seksualną do promocji gry. Ale ten temat nie jest tak nośny jak nienawiść ludzi przeciwko innej orientacji seksualnej, więc się to ignoruje. Podejrzewam, że nikt normalny nie miałby problemu z homobohaterem, jeśli jego historia byłaby dobrze napisana, a jego postać nie ociekała w klisze, tak jak przez wielu określany jako „pedalski wąsik” doklejony Dorianowi.

I właśnie to pokazuje, gdzie leży problem większości „rycerzy na białych koniach” z Zachodu. Afery skupiają się nie na tym, na czym powinny. Kierują się w stronę absurdalnych zarzutów, tworzenia zbędnych i nikomu niepotrzebnych problemów. Przenoszą na poletko gier świat, w którym aktualnie się obracamy. Świat, w którym rasizm czeka za rogiem, seksizm czyha na każdego. W którym oskarżyć kogoś nie jest trudno, a raz przypięta łatka zostaje na zawsze. Jeśli ktoś nie powie wreszcie „sprawdzam” i dalej media będą płynąć z prądem, to wszystkie gry kiedyś będą robione od linijki, by nie urazić kogokolwiek. A odwrócony rasizm będzie powszechny w grach, tak jak w prawdziwym świecie. Tego nie chciałbym dożyć mimo wszystko.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper