Recenzja komiksu Star Wars: Karmazynowe Imperium. Poznaj wiernych strażników Imperatora

Recenzja komiksu Star Wars: Karmazynowe Imperium. Poznaj wiernych strażników Imperatora

SoQ | 24.07.2016, 18:30

"Karmazynowe Imperium" śmiało może nosić miano jednego z najpopularniejszych komiksów ze świata Gwiezdnych Wojen. Oryginał doczekał się dwóch kontynuacji i właśnie trafił do Polski w ramach serii Legendy Star Wars. I mimo prawie 20 lat na karku, to nadal kawałek sprawiającej frajdę lektury. Choć mający poważną wadę.

Zakuci w czerwone zbroje członkowie Gwardii Imperialnej w oryginalnej trylogii pojawiają się na ekranie na moment i dopiero w "Powrocie Jedi". Dlatego już fakt, że komiks ze scenariuszem Mike'a Richardsona i Randy'ego Stradley'a przybliża skrawek uniwersum, o którym po obejrzeniu filmu tak naprawdę nie wiemy niemal nic, czyni go łakomym kąsek dla fanów chcących poszerzyć wiedzę. Bohaterem historii jest Kir Kanos - zdradzony przez swoich, wierny sługa Imperatora. A raczej już w tym momencie klonów owego, bo całość rozgrywa się po wydarzeniach z "Mrocznego Imperium", który recenzowaliśmy wcześniej. Jego lektura będzie więc pomocna przez rozpoczęciem tej, choć niekonieczna. Bo tak naprawdę fabuła jest prosta – opowiada o chęci zemsty, odwiecznej w Gwiezdnych Wojnach walce dobra ze złem i starciu przyjaciół wynikającym z owego galaktycznego konfliktu. Nemezis naszego herosa to Carnor Jax, z którym wspólnie przeszli morderczy i wyniszczający psychicznie trening na członków elitarnej jednostki. Mimo wspólnie przebytej drogi, panowie pragną się nawzajem pozabijać z honorowych pobudek, co napędza całą oś fabularną. Zbudowana ze standardowych klocków, ale poprowadzoną sprawnie i zgrabnie wpisują się w dalsze losy świata Star Wars, mające miejsce po filmowym epizodzie VI.

Dalsza część tekstu pod wideo

Poważna wada? Obrazki. Jak stworzone na taśmie, bez sznytu, pazura i charakteru. Ot, takie jak w setkach innych przeciętnych komiksów. Twarze aktorów tej opowieści są proste i bez wyrazu, a scenką walki niby nie brakuje dynamiki, ale rodzynki pokroju niemal przerysowanego z poprzedniej bitki kadru (z innymi walczącymi, ale jednak), ukazującego kopnięcie, nie pozwalają ocenić finalnego efektu pozytywnie. Naturalnie należy brać poprawkę na fakt, że sześcioodcinkową serię rozpoczęto w 1997 roku. Jednak lata wcześniej Jim Lee cudownie ilustrował X-Menów, a Todd McFarlane narysował por raz pierwszy Spawna. I wiem, że mówię o tuzach, do których Paula Gulacy'ego trudno porównywać, ale nie zmienia to faktu, że przez to komiks czyta się po prostu z mniejszą przyjemnością. Zresztą sam rysownik nie zagrzał długo miejsca w Marvelu – stworzył kilka zeszytów X-Men na przełomie lat 80-tych i 90-tych oraz 16 odcinków Catwoman w latach 2004 i 2005 i zwłaszcza te drugie również delikatnie mówiąc kreską nie powalają) – co też o czymś świadczy. Paradoksem natomiast jest fakt iż okładki poszczególnych zeszytów "Karmazynowego Imperium" zdobią naprawdę solidnie i klimatycznie prezentujące się prace innego ilustratora. Mimo wszystko warto, bo choć na wizualny aspekt komiksu trudno przymknąć oko, to "Karmazynowe Imperium" potrafi się obronić. 

  • Karmazynowe Imperium
  • Scenariusz: Mike Richardson, Randy Stradley
  • Rysunki: Paul Gulacy
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Liczba stron: 156
  • Cena z okładki: 49,99 zł
  • Data ukazania się: lipiec 2016
Źródło: własne

Atuty

  • Poszerza wiedzę fana
  • Sprawna fabuła z bohaterem mającym potencjał

Wady

  • Przeciętne do bólu obrazki

Wartka lektura odrywająca nowe karty z historii uniwersum.

7,0
cropper