Red Dead Redenption - za co uwielbiam historię Johna Marstona

Red Dead Redenption - za co uwielbiam historię Johna Marstona

Krzysztof Grabarczyk | 20.11.2021, 10:00

Western rzadko mnie porywał do stopnia fascynacji. W nastoletnim życiu preferowałem ikony kina science-fiction niż "Młode Strzelby" czy inną siódemkę wspaniałych. Wyjątkiem okazała się trzecia część kultowego Powrotu do przyszłości, lecz to z racji ogólnej sympatii do kinowego przeboju. 

Sam uważam film za najsłabsze ogniwo cyklu. Abstrahując od klasycznej filmoteki nie inaczej wyglądało moje podejście do gier. Red Dead Revolver w niczym mnie nie ujęło, być może z uwagi na zbyt uderzające podobieństwo do Grand Theft Auto tuż po 2001 roku. Ten świat nie angażował zmysłów tak jak sześć lat potem. Czym jest dla bogatej historii Rockstar spisane milionem linijek kodu Red Dead Redemption? Prawdopodobnie tym samym co The Last of Us wobec Naughty Dog. Dowodem, że studio odnajdzie się w niemal każdym settingu, bez jakiejkolwiek pomyłki. Projekt życia Rockstar San Diego spowodował, że inaczej spojrzałem na westernową tematykę. 

Dalsza część tekstu pod wideo

To prawdziwa sztuka przekonać za pośrednictwem świata przedstawionego, będącego najlepszą ze scen festiwalu postaci do jakiego przyzwyczajał nas Rockstar począwszy od Vice City. Bez krzty ironii związanej ze stanem faktycznym współczesnego odświeżenia. Scenariusz ulokowany na chwilę przed końcem czasów Dzikiego Zachodu to tysiące przemierzonych kilometrów, prawdopodobnie przy opracowaniu najlepszego modelu jazdy konno w dziejach. Nigdy nie powiedziałbym, że mieliśmy do czynienia z "klonem GTA" polegającym wyłącznie na pojedynkach rewolwerowców. Dla Johna Marstona stanowiły jedynie ciekawy dodatek wpisany w żywot łowcy nagród próbującego naprawić przyszłość kosztem nie tak świetlanej przeszłości. 

Historia prawdziwa

Red Dead Redenption - za co uwielbiam historię Johna Marstona

Rockstar San Diego dowiodło technicznych ambicji już w odległej przeszłości. Zanim jeszcze oficjalnie powstało pod tą nazwą. Część starszego już dzisiaj zespołu działała pod szyldem Angel Studios. Założone w 1984 roku odpowiada za jeden z najbardziej imponujących portów znanej gry w historii. Padło na ryzykowną wersję niezapomnianego Resident Evil 2 dla Nintendo 64. Jak zmieścić prawie 1 gigabajt danych na kartridżu o kilkukrotnie mniejszej pojemności? Kluczem do sukcesu okazały się bardzo liczne kompromisy w jakości oraz mocna kompresja. Ilość użytych sztuczek do dzisiaj robi wrażenie biorąc pod uwagę datę realizacji tego przeniesienia. Liczył się efekt końcowy. Udało się zmieścić sekwencje FMV co w standardach N64 było teoretycznie niemożliwe. Eksperci do dziś wskazują wersję dla konsoli Nintendo jako drogowskaz skutecznego portowania gier między platformami. 

Firma dołączyła w 2002 roku do Rockstara właśnie jako oddział San Diego. Nie spodziewaliśmy, że niemal dekadę później będzie nam dane zagrać w podejmujący zmierzch Dzikiego Zachodu tytuł, który często mylnie określany jest mianem westernowego odpowiednika wielkiej grandy aut. To coś może nie tyle lepszego, co mocniejszego. To scenariusz pisany ciągłą potrzebą zmiany oraz naprawy błędów przeszłości. Historia skupiona wokół byłego członka gangu Williamsona, Johna Marstona dowiodła, że od tego nie da się uciec. Stąd wydaje się bardzo autentyczna, niemal prawdziwa. Dzisiaj komercyjny dorobek braci Houserów jest pod ostrzałem z uwagi na jedno potknięcie związane z odświeżoną trylogią Grand Theft Auto. Szydercza natura graczy nie szczędzi nikogo, nieważne jakie zasługi przypisywano danej firmie w przeszłości. Rockstar nadal pozostaje developerem z natychmiastowym kredytem zaufania. Nie winniśmy postrzegać zwykłego odświeżenia mianem ujmy na całym honorze firmy. Nawet najlepszym czasem zdarzają się małe wpadki. Red Dead Redemption miałem przyjemność sprawdzić jeszcze na PlayStation 3.

Ponownie studio zdecydowało się przestawić narracyjne tory w dojrzalszym kierunku. Sytuacja analogiczna do Gran Theft Auto IV opisującej mit amerykańskiego snu o potędze z udziałem Nico Bellica. Do dzisiaj podtrzymuję stanowisko, wedle którego jest to gra lepsza niż drukująca wciąż banknoty, bardziej koloryzowana piąta odsłona. Tymczasem wybierzmy się wspomnieniami gdzieś do 1910 roku, kiedy postępująca industrializacja Ameryki zaczęła zbierać pierwsze żniwa. Koncerny przemysłowe chciały bezwzględnie przejmować ziemie mieszkańców, rdzenni Amerykanie toczyli boje o swoje prawa ostatkiem sił, natomiast zachód słońca wzdłuż prerii zwiastował ostatnie dni epoki, na kanwie której nakręcony niejeden kinowy hit. Red Dead Redemption z kolei spowodował u mnie nagłe zainteresowanie westernem. A to już sztuka sama w sobie. 

Stare obyczaje, inna rzeczywistość 

Red Dead Redenption - za co uwielbiam historię Johna Marstona

Przyzwyczajonym do gangsterskiej przejażdzki ulicami Liberty City czy też Los Santos, słuchającym rozmaitych stacji radiowych mogła zaskoczyć nowa gra. Miejskie, bardziej współczesne środowisko zastąpiono echami przeszłości, czasem wyobcowania w świecie pełnym nieznanego. Watahy dzikich zwierząt biegających po drogach, bandyckie zgraje czyhające za rogiem czy małomiasteczkowe waśnie. To jedynie część pięknego i stuprocentowo angażującego świata Red Dead Redemption. Choć sam jestem miłośnikiem trzeciego Wiedźmina, tak model jazdy konnej to wizytówka życiowego dzieła Rockstar San Diego. Nigdy potem nie osiągnięto równie imponującego poziomu. Na wierzchowcu odznaczał się każdy pracujący mięsień, zatem wierzcie mi jaka była reakcja publiczności w 2010 roku. Dziki Gon nie zbliżył się do tego nawet połowicznie. W sumie, mało której grze się to udaje, jedynie oczywistemu sequelowi sprzed trzech lat, który nadal stanowi przykład jak tworzyć otwarte światy pisane filmową narracją. 

Dlatego wolałbym odświeżenie historii Marstona i jego powrotu do "normalności" niż kolejną reedycję klasycznej gangsterki, już w nie tak atrakcyjnej dzisiaj formie jak przed laty. Nostalgia przestała mieć znaczenie, co widać po opiniach wystawianych zremasterowanej trylogii. Red Dead Redemption zestarzało się na tyle pięknie, że wystarczy odpowiednia kosmetyka abym kliknął ikonkę pre-ordera. Skoro na ikonizację weszliśmy, czas na mapę świata gry. Tutaj nie było żadnej ubifikacji, wszystko oznaczone w minimalistycznej wersji. Rozmiar świata imponuje do tej pory, aż po sam dziki Meksyk. Festiwal postaci zorganizowany na drodze rozwoju fabuły czy zadań opcjonalnych to już klasa sama w sobie. Nie ma tutaj żadnego czerstwego komentarza, voice-acting brzmi profesjonalnie zarówno w wykonaniu aktorów głównych oraz drugoplanowych. Nigdy wcześniej nie czuliśmy takiej immersji ze światem jadąc konno przez westernowy krajobraz, zahaczając o Armadillo przy okazji będąc wyzwanym na pojedynek, ulubioną mini-atrakcję. Zakończenie wciąż potrafi dać do zrozumienia, czym jest sprawiedliwość, nawet jeśli dopada po wielu latach.

Budowanie reputacji na drodze pomocy randomowym NPC skutkowało ogólnym szacunkiem wśród społeczności. Miło było przechadzać się miasteczkiem i odpowiadać ukłonem w stronę zaszczyconych obecnością bohatera przechodniów. Niby szczegóły, lecz niebagatelnie tworzące aurę Red Dead Redemption, w którym bohaterstwo ma wielowymiarowe znaczenie. Napadaliśmy na pociąg by za godzinę pomóc napadniętej kobiecie. Nigdy wcześniej nie byłem tak zaangażowany w świat gry. Nokautującym moje osobiste pragnienie ponownego udziału w tej rzeczywistości Dzikiego Zachodu okazał się rewelacyjny dodatek, Undead Nightmare. Rockstar dowiódł, że gdyby zdecydował się na tworzenie gier z zombie w tle - Techland miałby bardzo poważną konkurencję. Red Dead Redemption pozostaje niekwestionowanym zwycięzcą siódmej generacji konsol, pomnikiem dominującej wówczas zachodniej szkoły tworzenia gier. To nadal inspiracja na drodze kreacji gier akcji z otwartym światem. Jak wspominacie ten nadal fantastyczny projekt? 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper