Seksistowskie House Party sprzedaje się dobrze i świętuje
House Party, produkcja, która została określona przez niektórych recenzentów mianem seksistowskiej, nie miała łatwego życia. Blokowano ją na Steamie i cenzurowano, a mimo to ten dość osobliwy symulator świętuje właśnie okrągłą liczbę sprzedanych kopii.
W grze nasze zadanie jest proste - musimy podrywać na imprezie dziewczyny w wiadomym celu - zaciągnieni ich do łóżka. Taka koncepcja nie wszystkim się oczywiście spodobała (nie jest to tak wysmakowana produkcja jak seria Larry), ale kolejne afery tylko nakręciły sprzedaż. Twórcy kontrowersyjnego tytułu poinformowali, że w ciągu pierwszego roku po symulator randkowania sięgnęło już 300 tysięcy graczy.
Warto dodać, że obecna wersja gry dostępna na Steamie została ocenzurowana. Było to warunkiem dopuszczenia gry do sprzedaży. W Sieci szybko jednak pojawił się patch, który cenzurę zdejmuje, a gracze mogą cieszyć się bardziej pikantnymi scenami zgodnymi z pierwotnymi zamierzeniami twórców gry.
Pomijając już same House Party osobiście zaczyna mnie drażnić, że różne środowiska próbują wpływać na twórców gier. W tej całej pogoni za poprawnością zapomina się, że to wizja developerów powinna być najważniejsza. Jeśli mają oni ochotę zrobić tytuł, w którym będą sami biali, albo sami Azjaci - ich sprawa. Jeśli zrobią grę, którego bohaterkami będą dwie lesbijki - nie nam to krytykować jeśli czują, że właśnie taką koncepcją chcą coś nam przekazać i taką koncepcję czują. Gorzej gdy deweloper ugina się pod naciskiem różnych grup wrzucając na siłę do gry postacie homoseksualne, ciemnoskórych, czy inne rozwiązania (jak jest grywalny koleś to musi być i kobitka) mające zadowolić protestujące mniejszości.
Gry, tak jak film czy muzyka, nie powinny zatracać własnej tożsamości poprzez naciski z zewnątrz. I powtórzę jeszcze raz - to wizja twórców powinna być w tym wypadku najważniejsza.
