Dark Souls III: Ashes of Ariandel

BLOG O GRZE
369V
Dark Souls III: Ashes of Ariandel
Qstom92 | 25.09.2021, 16:31
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Pierwsza część tekstu moich wrażeń z przechodzenia rozszerzeń do Dark Souls III. Opisuję większość gry, skupiając się na szczególnych problemach, jakie zauważyłem.

Ten tekst zawiera spoilery dla Dark Souls III i Dark Souls III: Ashes of Ariandel. Jest praktycznie pełnym streszczeniem tego drugiego.

Rozszerzenie zaczyna się bardzo obiecująco. Zimowa kraina z zamiecią, co bardzo ogranicza widoczność. Lokacja może być mała, ale efekt ten powodował u mnie wrażenie, jakbym obcował z grą open world. Dużo kierunków, w które można pójść, łatwo się zgubić, nie widać końca drogi. Pierwsi wrogowie są ciekawi i dobrze zbalansowani. Uderzają bardzo mocno, ale wyraźnie sygnalizują swoje ataki, co jest wymagającym, ale uczciwym wyzwaniem. Podoba mi się również charakterystyczne dla Hidetaka Miyazakiego, reżysera gry, budowanie nastroju, chociażby przez samo rozmieszczenie wrogów. Drugi typ wroga, którego spotykamy, jest do nas zwrócony tyłem, pożywia się zwłokami i odwraca głowę w naszym kierunku dopiero jak podejdziemy blisko. Sam przeciwnik jest muchowatym stworem. Nie stanowi zbyt dużego zagrożenia, ale scena ta świetnie buduje klimat. Następna część gry niestety będzie już irytująca.

Po bardzo sympatycznym przedstawieniu oponentów gra zaczyna wrzucać nam takich grupami. Nie będzie to tekst skupiający się na wadach i zaletach całej serii Souls, do tego musiałbym napisać osobny felieton. " target="_blank" rel="noopener">Na tym etapie polecam zapoznać się z materiałami youtubowego twórcy Matthewmatosis, z którym mam sporo podobnych przemyśleń. Wspomnę na razie tylko, że zwiększanie poziomu trudności przez wysyłanie kilku wrogów naraz, nie jest moim wymarzonym kierunkiem. Zalety designu przeciwników, o których wspominałem, przestają mieć znaczenie w sytuacji walczenia z kilkoma takimi naraz. Rozgrywka wtedy polegała u mnie na kręceniu się wokół wrogów i czekaniu na swoje okienko do atakowania, a potrafiło ono nie zdarzać się zbyt często. Nie jest to szczególnie trudne, a tylko mozolne i irytujące. Dodatkowo, odważne zagrania w takiej sytuacji są wysoko karane, bo jeśli minimalnie źle odczytamy nasze okienko do atakowania, to w zamian możemy otrzymać łańcuch ciosów bez możliwości zablokowania lub odskoku.

Dochodzimy teraz do ogromnej wady serii Soulsborne. Walka ze zgrupowanymi przeciwnikami jest trudna, ale mijanie ich jest banalnie proste. Popróbowałem trochę przechodzić grę, powiedzmy „uczciwie”, ale po kilku powtórzeniach zauważyłem, że wyzwanie po prostu polega na mozolnym wykańczaniu grup wrogów. Nie sprawiało mi to radości, więc uznałem: „No to pora przebiegać”. I tak mijamy grupę wikingów. Następnie ogromne stado wilków. Zachowanie tych, nawiasem mówiąc, jest bardzo ciekawe. Nie rzucają się od razu, tylko obserwują nas, próbują okrążyć i warczą. Kiedy jednak w końcu zaatakują, to dosłownie biegnie ich na nas bez końca. Docieramy w końcu do ciekawie zaprezentowanej wioski. Przechadzają się tam obłąkane stwory, które najczęściej nas nie atakują. W ładnie wyreżyserowanej scence przedstawiony zostaje nam tutaj oponent, który wykańcza obłąkańców. Kiedy nas zauważy, rozpoczynamy pojedynek. Jest to ciekawa walka jeden na jednego. Wróg ma bardzo dynamiczne ruchy, sygnalizuje swoje ataki, daje okienka na kontrowanie. Było to dla mnie trudne i wymagające starcie, ale uczciwe i satysfakcjonujące.

Sama wioska jest zgrabnie zrealizowaną planszą-labiryntem. Dużo pochowanych przedmiotów, drzwi do odblokowywania skrótów, pułapek. Jest to na pewno pierwszy wyraźny highlight rozszerzenia. Dalej mamy lokację, która znów uwydatnia dla mnie fundamentalny problem serii Souls. Wspomniałem przed chwilą o fajnym starciu 1 na 1. Teraz w zamkniętym pomieszczeniu twórcy wrzucają nam dwóch takich o podobnej sile jednocześnie. Całe szczęście jest to lokacja opcjonalna i spokojnie można ją pominąć. Jest to dla mnie kolejny przykład leniwego sterowania poziomem trudności gry. Można bawić się w jakieś wyciąganie pojedynczo wrogów, ale w moim odczuciu jest to mozolna i nudna praca. W przypadku walki z dwoma takimi naraz moje granie polega na forsowanym atakowaniu, z nadzieją, że może uda się w miarę szybko pozbyć jednego przeciwnika, wtedy można już przejść do normalnego starcia. Ten fundamentalny problem, o jakim wspomniałem, polega na tym, że w tej lokacji leży na ziemi przedmiot. Naturalnym się wydaje, że powinna być to nagroda za oczyszczenie tego miejsca. Niestety w systemie, w jakim działa seria Souls nie ma żadnego problemu, żeby wejść prosto na przedmiot i bez żadnych konsekwencji podnieść nagrodę nawet bez walki. Możemy wtedy nawet po fakcie zginąć, i pewnie to się zdarzy, ale nagroda i tak już jest nasza i mamy tę lokację z głowy. Prosta decyzja designerska, która jest dosłownie wykonana w quasi-katedrze obok, naprawia ten problem. Mamy tutaj obrońcę, z którego wypada przedmiot kluczowy. Czyli nie da się na hura wlecieć do pomieszczenia, pozbierać wszystko z ziemi i możemy umierać. Trzeba pokonać wyzwanie przygotowane przez twórców.

Teraz troszkę informacji prostujących. W świat tego rozszerzenia wszedłem postacią będącą jakoś na poziomie Soul Level 32. Wiem, że to prawdopodobnie dużo poniżej zalecanego levelu, ale uznałem, że jakoś to będzie, a jeśli wrogowie będą dużo silniejsi ode mnie, to po prostu dadzą mi tyle dusz, że szybko wszystko się naturalnie wyrówna. Zauważyłem tutaj poważny problem z balansowaniem uzyskiwanego doświadczenia za wrogów. Ci z rozszerzenia są silniejsi, wytrzymalsi i wymagający w starciach, a potrafią dawać mniej dusz niż prostsi przeciwnicy na tym etapie gry z podstawki. W tym momencie natrafiłem na solidną ścianę w dodatku w postaci Sir Vilhelma. Rycerz ten ma bardzo długą serię ataków, po czym od razu odskakuje, nie dając żadnego okienka na kontrowanie. Dodaje do swojej broni magiczną moc, co zadaje nam jakieś obrażenia nawet przy blokowaniu tarczą. Ma bardzo dużo zdrowia i potrafi się leczyć. Jak zawsze w tej serii, często ratunkiem jest parowanie, ale jest to tak trudne w egzekucji, i tak wysoko karane, że szybko to sobie odpuściłem. Po wielu rajdach, różnych strategiach, szalonych pomysłach, i ciągłym mijaniu stwora, z którym mieliśmy pojedynek jeden na jednego — bo jak się okazuje, mimo że było to bardzo trudne, ładnie wyreżyserowane starcie, po którym czułem dużą satysfakcję, jak się w końcu udało je wygrać, to jednak jest to zwyczajny mobek, który się odradza za każdym razem — nie wiedziałem jak sobie z nim poradzić. Sposób, jakim się udało, jest zawstydzający, ale nie tylko dla mnie, również dla gry. Otóż po wyciągnięciu Sir Vilhelma z budynku, w którym rozpoczyna się walka, jego AI się kompletnie gubi. Wygląda to tak, że robi serię ataków, po czym sobie spokojnie maszeruje w kierunku budynku i nie reaguje na zadawane mu obrażenia. Po jakimś czasie wraca do zmysłów, wtedy trzeba od niego odejść i można powtarzać całą sekwencję. Jest to poważny błąd w tym dodatku i również niejedyny. Zdarzało mi się raz na jakiś czas, że przeciwnicy się wlepiali w ścianę i nawet byli w stanie z takiej niewidzialnej pozycji mnie bić.

Następna lokacja jest naprawdę udana. Znowu przeciwnikami są wikingowie z początku rozszerzenia, ale tym razem dają wyraźnie więcej dusz, a dokładnie 700. Niby powtarza się nieciekawa sytuacja z nagromadzeniem tysięcy wrogów w jednym miejscu, ale tym razem są oni bardzo sensownie porozkładani. Większość wikingów śpi i wstaje dopiero, jak do nich podejdziemy. Niektórzy potrafią dać sygnał pozostałym, budząc wszystkich w pobliżu. Tworzy to bardzo fajną planszę, gdzie praktycznie metodą stealth, przy dobrej znajomości lokacji, da się wybijać małe grupki wrogów. Spodobała mi się też ewentualna możliwość podbicia sobie tutaj trochę Levelu, ale o tym później. Dalej spotykamy ogromnych wikingów. Walka z nimi jest niewiarygodnie ciężka, dodatkowo w bardzo niewygodnych pozycjach. Z jednym możemy spróbować walki jeden na jednego, ale w ciasnym miejscu, więc co chwila będziemy obijać się o ściany i walczyć z kamerą. Reszta wikingów już albo strzela do nas z daleka na wąskim przejściu w towarzystwie innego kolegi, który nam stara się zablokować przejście, albo w formie jakby areny walczą z nami jednocześnie na dnie lokacji. Szybko odpuściłem sobie to wyzwanie i wyminąłem wszystkich z nadzieją, że dotrę zaraz do jakiegoś ogniska. Jak zwykle, przebieganie obok wrogów nie było specjalnie trudne, więc całe wyzwanie traci na znaczeniu. Następna plansza składa się z tylko z poznanych już muchowatych stworów. Są wysyłane one na nas grupowo, ale działa to w porządku, kiedy są to wrogowie o słabych możliwościach defensywnych. Jest to prosta i krótka lokacja, ale o fajnym horrorowym klimacie. Na pewno wolę taką stronę serii Souls, bo sprawia ono wrażenie przygody, a nie próby oszukania AI przeciwników.

Przed nami został już główny boss Dark Souls III: Ashes of Ariandel, czyli Siostra Friede. Walka zaczyna się wspaniale. Piękna prezentacja areny, Friede wygląda na jej tle ślicznie, świetna praca artystyczna. Sama walka niestety polega na wyuczeniu się animacji ataków i poprawnym rollowaniu; coś, co stało się normą po pierwszym Dark Souls. Mimo wszystko jest to zrobione naprawdę dobrze i widowiskowo. Friede sygnalizuje, kiedy przechodzi do agresywnej postawy, ma również swój „dziwny” ruch w postaci znikania i próby zajścia nas od tyłu. Musiałem się trochę pouczyć jak reagować na różne jej ataki, ale całkiem szybko udało się ją pokonać i uznałem, że jest to naprawdę w porządku zrobiony boss. Niestety później się zaczęło. Oczywiście Sister Friede ma drugą fazę walki i to z najgorszym patentem, który powtarzam od jakiegoś czasu, czyli wysyłaniem na nas kilku wrogów naraz. W drugiej fazie do Friede dołącza ogromna postać przyczepiona do krzesła, która nazywa się Ojciec Ariandel. Walka robi się strasznie chaotyczna. Wielkolud  jak podejdzie blisko, to potrafi zajmować cały widok kamery. W tym samym czasie zawsze gdzieś tam może na nas się czaić Friede, ale ja w swojej taktyce się po prostu tym nie przejmowałem. Ojciec jest tak duży, że nietrudno jest go obejść i robić mu serię ciosów w plecy. Również ma zaskakująco mało zdrowia, więc da się tę fazę walki na tyle sforsować, że duet nie zdąży zrobić jakichś morderczych combosów. Po kilku próbach i po prostu wylosowaniu dobrego scenariusza; bo w takich pojedynkach dużo zależy od tego, jak się będzie zachowywać AI wrogów, a przede wszystkim tego, którego nie atakujemy; udało się pokonać bossa. Ale nie, Friede ma oczywiście kolejną fazę, i to taką, że nic prawie z niej nie rozumiałem, i szybko umierałem. Teraz największym problemem jest to, że za każdym razem musiałem powtarzać dwie pierwsze fazy. Po wyuczeniu się nie były one szczególnie trudne, ale po prostu zajmowały czas. Ponadto, mimo że nie były one dla mnie trudne, to i tak musiałem ciągle być w pełni skupiony i raczej ani razu nie oberwać, żeby nie tracić potionów, bo wtedy automatycznie nie miałbym żadnych szans w ostatniej fazie. Za każdym razem jak udawało mi się dochodzić do ostatniej fazy, to ledwo co byłem w stanie zrozumieć, co Friede w ogóle robi. Każdy jej atak zadaje duże obrażenia nawet pomimo blokowania tarczą. Ma ogromną serię ciosów, gdzie ciężko w ogóle zrozumieć, kiedy ją kończy, a jak wydawało mi się, że uniknąłem wszystkiego i mogę skontrować, to dosłownie natychmiastowo odskakiwała. Potrafi też znikać i ma różne wybuchy z dużym zasięgiem rażenia, a wszystkie te ataki zabierały większość mojego zdrowia. Da się przed walką wezwać do pomocy pomagiera od gry. Ułatwia on trochę starcie, a przede wszystkim w drugiej fazie, kiedy możemy się skoncentrować tylko na Ojcu Ariandel, a pomagier może wtedy skupić na siebie ataki Friede. Niestety praktycznie za każdym razem podczas trzeciej fazy umierał on u mnie od razu i nic to nie zmieniało w sprawie wyuczenia się ataków. Przypomnę, że na tym etapie byłem może jakoś na poziomie Soul Level 40. Po jeszcze kilku próbach uznałem, że może faktycznie to nie jest na mój poziom i postanowiłem, że niestety pora grindować.

Wybrałem sobie wspomnianą wcześniej lokację z wikingami dającymi 700 dusz. Wydawała mi się szybka, przyjemna, całkiem bezpieczna i dająca fajne rezultaty. Po chwili okazało się, że ta ilość  dusz za wroga, to wcale nie jest dużo i nie leveluję zbyt szybko. Wróciłem więc do podstawowej gry z myślą pokonania jeszcze kilku bossów na drodze. Nie dość, że może to dać więcej dusz, to będzie jeszcze po prostu ciekawsze. Okazało się wtedy, jak łatwa jest podstawowa gra w porównaniu do rozszerzenia Dark Souls III: Ashes of Ariandel. Byłem w stanie dosłownie frunąć przez nią, zabijając bossów praktycznie przy pierwszych podejściach. Oczywiście ukończyłem już całą grę dużo wcześniej, ale i tak mnie to zaskoczyło. Bardzo szybko udało mi się dojść do Anor Londo i przypomniałem sobie, że było to miejsce, w którym lubiłem farmić dusze w moim pierwszym playthrough. Mamy tutaj obok ogniska dwóch nieszczególnie wymagających rycerzy, a dają 2500 dusz. Chwilkę obok, stoi teoretycznie silniejszy rycerz i daje aż 4000 dusz, ale tak naprawdę walczy się z nim identycznie i również nie stanowi zagrożenia. Daje to 9000 dusz w bardzo szybkim tempie, bez większego problemu. Dodatkowo przechodząc trochę podstawki udało mi się uzyskać kilka przedmiotów jeszcze podbijających ilość uzyskanego doświadczenia, więc naprawdę byłem w stanie levelować bardzo szybko. Dobiłem do 80 Soul Level i postanowiłem spróbować ponownie z Sister Friede. Muszę przyznać, że dużo problematycznych lokacji, o których pisałem, faktycznie zrobiły się dużo prostsze. Mimo wszystko dalej większość problemów zostają takie same, a sterowanie poziomem trudności przez nakładanie dwóch mocnych wrogów w to samo miejsce, jest po prostu leniwe. Jako ciekawostka dodam, że ogromni wikingowie dają 3500 dusz i walczyło mi się z nimi dalej bardzo niewygodnie. Wychodzi na to, że nieporównywalnie łatwiejsi rycerze  z Anor Londo, dają minimalnie mniej dusz, a jeden rycerz nawet więcej.

Teraz wielka chwila, wracam na arenę z Siostrą Friede dużo silniejszy. I niestety dużo się nie zmienia. Dalej raczej swobodnie dochodzę do trzeciej fazy, ale tam znowu dostaję bardzo podobny łomot. Nie zmieniło się za dużo pod kątem mojej odporności czy siły, a siła i tak nie jest tak ważna, bo problemem jest w ogóle drasnąć Friede podczas tej fazy. Niestety trochę zrezygnowany postanowiłem poszukać jakichś graczy online do pomocy. Fajnie, że naprawdę co chwila pojawiają się na ziemi znaki przyzwania innych graczy oferujących pomoc. Sam nawet pomogłem jakiemuś, bo nie byłem pewny jak działa ta mechanika i przeniosłem się do świata kogoś innego, ale po zabiciu bossa okazało się, że muszę to powtórzyć w swoim świecie. Podobało mi się, że nie jest tak, że dołączają do kooperacji sami najlepsi gracze na świecie, którzy zabijają bossa na jeden atak. Raczej faktycznie wielu ludziom Friede sprawia problem, bo mimo że pomagali mi dobrzy gracze, najczęściej korzystający z jakichś ciekawych czarów i dużych broni, to potrafili oni robić gdzieś tam pomyłki i umierać podczas trzeciej fazy. Mimo wszystko wyzwanie z bardzo trudnego robi się raczej komiczne i relaksujące, nawet trochę nie fair w stosunku do samej Friede. W wygranym starciu cały czas biliśmy ją z obu stron, co chwila egzekwując ciosy krytyczne, tak że siostra miała problem w ogóle się ruszyć i zrobić cokolwiek. Na pewno pokonanie jej było lekko satysfakcjonujące, ale też byłem trochę zawiedziony sobą. Tak czy inaczej, zabicie Siostry Friede kończy rozszerzenie Dark Souls III: Ashes of Ariandel.

Po jakimś czasie zobaczyłem w internecie, że jest jedna ukryta lokacja, której nie udało mi się samodzielnie znaleźć. Nie mam co się tutaj za bardzo rozpisywać. Jest to bardzo kiepska plansza, ale która nawet posiada na końcu bossa. Schodzimy w niej po korzeniach drzewa, co jest bardzo wąską i łatwą do ześlizgnięcia nas platformą. Dodatkowo z oddali mogą strzelać do nas łucznicy i jedynym zagrożeniem w tym miejscu jest spadnięcie z platformy przy pechowym trafieniu. Nie dzieje się tutaj nic ciekawszego. Po zejściu na sam dół możemy się zmierzyć z dwoma wielkimi krabami, oczywiście wysłanymi  na nas równocześnie. Jest to mobek znany z podstawki Dark Souls III. Walka z dwoma takimi jednocześnie jest paskudna, ale można po prostu ich minąć i jesteśmy u bossa. Boss to zwyczajny osobnik naszej postury. Nie ma ciekawych ataków, nie robi za dużo i ma mało zdrowia. Jednym utrudnieniem jest to, że startuje w towarzystwie kilku pomniejszych wilków. Więc trudność walki polega tylko na szybkim wyeliminowaniu mniejszych wrogów i można się na spokojnie zająć walką 1 na 1. Jakoś po utracie połowy zdrowia boss znowu wzywa towarzysza, tym razem dużego wilka. Czyli znowu mamy grupową walkę, ale jest bardzo prosta, bo obaj przeciwnicy nie zadają za dużo obrażeń i też nie są zbyt agresywni, więc nie ma problemu ze znalezieniem okienek na atakowanie. Udało mi się pokonać ich za pierwszym razem i nie miałem co do tego starcia żadnych wyraźnych odczuć i przemyśleń.

To podsumowuje całe Dark Souls III: Ashes of Ariandel. Jak widać w tekście, nie byłem szczególnie zadowolony z tego rozszerzenia. Też nie jest to jakaś wyjątkowa sytuacja u mnie. Mieszane odczucia mam o większości części, które wyszły po pierwszym Dark Souls. Wydaje mi się, że twórcy bardziej skupiali się na tworzeniu efektownych animacji bossów, i ogólnie całych ich projektach artystycznych, a i tak z każdym walczy się podobnie, i gra robi się bardzo jednowymiarowa. Uczymy się ich animacji, po wyuczeniu robimy przewroty, najlepiej w przód, żeby od razu zadać serię ciosów w plecy, i tak wygląda przeważająca większość walk z bossami w serii, począwszy od rozszerzenia do pierwszego Dark Souls. Mimo wszystko dalej większość części gra się dobrze, bo pomijając nudnych bossów, magia Miyazakiego daje o sobie znać w lokacjach. Eksplorowanie ich i poznawanie sekretów najczęściej sprawiało mi sporo frajdy. Dark Souls III: Ashes of Ariandel ma te dobre momenty, o których pisałem w tekście, ale często grając w ten dodatek miałem wspomnienia z najgorszych chwil z Dark Souls II. Część ta charakteryzowała się wymuszonym utrudnianiem gry masakrycznym powielaniem wrogów praktycznie w każdej lokacji. Większość bossów walczyła dwójkami, trójkami, nawet jeśli dobrze pamiętam zdarzył się boss, który wysyła na nas sześć oponentów na raz. Dark Souls III: Ashes of Ariandel wydawał mi się nudnym, irytującym i tragicznie zbalansowanym rozszerzeniem.

Zapraszam w najbliższym czasie do następnej części tekstu, czyli moich relacji z drugiego rozszerzenia do gry, Dark Souls III: The Ringed City.

https://www.facebook.com/profile.php?id=100032430984518

Źródła:

Matthewmatosis, The Lost Soul Arts of Demon’s Souls, " target="_blank" rel="noopener">

Oceń bloga:
9

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper