Star Wars Jedi: Upadły Zakon - krótka recenzja

BLOG RECENZJA GRY
636V
Star Wars Jedi: Upadły Zakon - krótka recenzja
Kondor | 11.02.2020, 15:44
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Po najnowszej produkcji od studia Respawn Entertainment większość fanów Gwiezdnych Wojen miała nie małe oczekiwania. 

 

I trudno się dziwić, w końcu mieli oni mieć styczność z pierwszą od lat grą w uniwersum Star Wars bez żadnego multiplayeru i mikro-transakcji, a skupiającą się na przedstawieniu liniowej historii dla pojedynczego gracza.  A więc czy firmie Electronic Arts udało się nawrócić z drogi wieloosobowych, nastawionych na jak największy zysk produkcji i posłuchało wreszcie fanów?

 
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...
Głównym bohaterem gry jest nie przedstawiany jeszcze nigdy wcześniej Cal Kestis, były padawan i jeden z nielicznych, którzy przeżyli rozkaz 66. Chłopak ukrywa się na planecie Bracce jako złomiarz. Jednakże przez nieoczekiwany splot wydarzeń zostaje on odnalezione prze Inkwizycję, której celem jest zlikwidowanie ostatnich jedi, a także przyszłych. Zmuszony do ucieczki Cal dołącza do załogi statku "Modliszka" i razem z nowymi przyjaciółmi postanawia odbudować Zakon Jedi. Szkielet historii nie jest zbyt skomplikowany, przypomina on bardzo ten z serii Uncharted. Dwie drużyny: ta "dobra", czyli nasza i ta "zła"(oczywiście liczniejsza) mają zamiar odnaleźć jakieś mityczne miejsce, czy też rzecz i w tym celu wybierają się w najróżniejsze miejsca znajdując klucze, poszlaki itp., ostatecznie obie docierają do celu gdzie dochodzi do finałowej konfrontacji. I o ile struktura fabuły jest zbliżona do tej znanej z gier Naughty Dog, tak nie znaczy że im dorównuje. Nie zrozumcie mnie źle, historia Upadłego Zakonu jest naprawdę niezła, a zwłaszcza dość niespodziewane zakończenie, ale przygody Nathana Drake'a mają coś czego w grze Respawn Entertainment raczej nie znajdziemy, a mowa tu bardzo barwnych postaciach. A te w nowych Star Wars'ach do tej grupy raczej się nie załapują. Bo tak, mają swoje historie, każda zmaga się z jakimiś problemami i dramatami, jednakże zabrakło im "tego czegoś" co sprawia że tak dobrze pamiętamy Sully'ego, Nathan'a czy Elene z Uncharted. W rezultacie odnoszę wrażenie że moją ulubioną postacią stał się... niemy robocik BD-1(no dobra, nie taki niemy, potrafi robić "bidititubi" niczym R2D2).


Takie Dark Souls, ale niezbyt Dark.
No dobrze, fabuła to jedno, ale jak wiadomo w gry się przede wszystkim gra i to raczej cię, Drogi Czytelniku, interesuje o wiele bardziej. No więc jak można wyczytać u góry: jak w Soulsy, przynajmniej jeśli chodzi o walkę. I raczej nie chodzi tu o poziom trudności(chyba że gracie na najwyższym poziomie trudności, w tedy będziecie ginąć aż (nie)miło), a o całą strukturę rozgrywki. Mamy tu ogniska, tutaj nazwane miejscami medytacji, odradzalnych przeciwników, doświadczenie tracone po śmierci i inne charakterystyczne elementy. Jeżeli chodzi o walkę to tu twórcy również inspirowali się studiem From Software. Mamy namierzanie przeciwników, energię potrzebną do blokowanie, zarówno nam jak i oponentom, uniki itp. Ale pomimo tego walka jest ty niezwykle satysfakcjonująca! Zwłaszcza że dochodzi do niej jeszcze moc, która może nie jest tak potężna jak w niektórych starych grach z tego uniwersum, jednakże potrafi w niektórych przypadkach przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę, pomimo że tych konkretnych umiejętności nie jest tu dużo, ot, przyciągnięcie odepchnięcie i spowolnienie. Ale jak widać - to działa. Jeśli już mowa o umiejętnościach to ich drzewko jest tutaj całkiem spore:od popierdółek w postaci zwiększonej ilości życia czy "many"(nie wiem jak inaczej nazywać energię potrzebną do użycia mocy),przez rzut mieczem, po doskok pozwalający nam w mgnieniu oka dostać się do przeciwnika, na zwiększonych obrażeniach miecza świetlnego kończąc. No właśnie, obrażenia miecza świetlnego. Wydawało by się że miecz, którego klinga składa się na rozgrzaną do kilku tysięcy stopni wiązkę laserową będzie anihilować wszystko czego się tknie, prawda? No więc, nie dla Respawnu. Bo o ile jakichś podrzędnych trepów z blasterami jeszcze jesteśmy w stanie ubić jednym ciosem tak na praktycznie każdego innego przeciwnika będziemy musieli poświęć co najmniej kilka ciosów, nie mówiąc już o bossach którzy są w stanie wytrzymać i kilka DZIESIĄT pchnięć świecącym kijem. Łapiemy się też za głowę gdy mamy drzwi, które okazują się zablokowane i musimy iść na około. No ok, ale nie można ich po prostu przeciąć mieczem jak Qui-Gon-Jin w Mrocznym Widmie? I tak, rozumiem że te elementy musiały się pojawić by rozgrywka sprawiała jakieś wyzwanie, ale jednak patrząc na to logicznie jest to bez sensu. 
Skoro już wspomniałem o rozgrywce to warto nadmienić że nie składa się ona w Fallen Order tylko na walkę, co to to nie, bo pomimo że jakieś pół gry będzie składało na walki, tak na drugą połowę składa się eksploracja. A ta w Upadłym Zakonie jest bardzo zróżnicowana, zapewne dlatego, że w grze mamy do czynienia z kilkoma skrajnie różnymi od siebie planetami. Są czerwone piaski i skute lodem góry, są imperialne bazy i gęste lasy. Różna jest też fauna i flora, na każdej planecie spotkamy innych przeciwników np. na Bogano spotkamy ogromne ropuchy, a na Kashyyk staniemy w szranki z równie wielkimi robakami. Jeśli chodzi o sposób przemierzania tych sporych połaci terenu to tutaj też nie ma nudy. Czasami się ślizgamy, innym razem pływamy, jeszcze innym biegniemy po ścianach, a czasami będziemy się wspinać i bujać po lianach. I racja, wiele z tych czynności nie wymaga od nas zbyt wiele umiejętności, ale kurczę, mówi to raczej o elemencie, który powinien być niezbyt wymagający. Gdybyśmy zamiast tego wszystkiego po prostu szli to pewnie były by narzekania na małą różnorodność. Tak czy siak, uważam że dostaliśmy bardzo przyjemny sposób eksploracji, który stanowi miłą odskocznie od wyżynania sił imperium. Trochę mniej przyjemny jest za to backtracking, czyli powracanie w te same miejsca po raz kolejny. W Fallen Order każdą planetę będziecie odwiedzać co najmniej dwa razy, teoretycznie z odblokowanymi już skrótami i nowymi umiejętnościami pozwalającymi nam na dostanie się w kompletnie nowe miejsca, ale i tak razi to w oko. Szkoda też, że nie pokazano nam żadnego większego miasta, a co najwyżej małą i w dodatku opuszczoną wioseczkę. Z drugiej jednak strony może to i dobrze, bo i bez tego gra potrafi się przyciąć nawet na mocniejszym PC'cie.


Czy moc z Respawnem była?
Czy ostatecznie w Star Wars Jedi: Fallen Order warto zagrać? Myślę że jak najbardziej, mamy tutaj prostą, ale nawet przyjemną fabułę, satysfakcjonujący system walki i różnorodną eksplorację. Fani Gwiezdnych Wojen powinni brać w ciemno, bo od lat nie otrzymaliśmy tak dobrej gry w tym uniwersum, a pozostali również powinni dać szansę temu tytułowi, bo to po prostu kawał solidnej gry na kilkanaście, bądź nawet kilkadziesiąt godzin świetnej zabawy.

Oceń bloga:
5

Atuty

  • Satysfakcjonująca walka
  • Różnorodna eksploracja
  • Naprawdę imponująca grafika
  • Nieskomplikowana, ale przyjemna fabuła...

Wady

  • ...pozbawiona jednak barwnych postaci
  • Czasami pozbawiona logiki (nawet jak na Gwiezdne Wojny)
  • Backtracking
  • Potrafi się przyciąć na mocnym sprzęcie
Kondor

Kondor

Nowe produkcja osadzona w uniwersum Georga Lucasa pokazuje, że da się jeszcze w tym świecie stworzyć dobrą grę, bez żadnego multiplayeru, a stawiając na doświadczenie dla pojedynczego gracza.

8,5

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper