Czego nie lubię w obecnej branży gier

BLOG
414V
Czego nie lubię w obecnej branży gier
Mati0418 | 01.05.2018, 10:28
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Lubię gry wideo, przy nich zapominam o całym świecie i nawet gdy są wymagające potrafią mnie odprężyć i sprawić, że zapomnę o stresie... tyle że ostatnio patrząc z perspektywy czasu jest w branży gier kilka rzeczy które mnie dość mocno irytują.

Rynek gier zarabia ogromne pieniądze. To już nie czasy, gdy gry robiło się głównie z pasji, a najważniejszy był klient – gracz i jego satysfakcja. Dzisiejszym światem rządzi marketing. Deweloperzy robią takie gry na które jest w danym momencie popyt, dodają do gier te elementy które są akurat w „modzie”, dbają o to by sprzedać grę, a nie o to jak gracz na nią popatrzy. Wielkie korporacje przy tym zrobią wszystko, żeby przy jak najmniejszym wysiłku z ich strony wyciągnąć od gracza jak największe pieniądze. W tym artykule chciałbym więc zwrócić Waszą uwagę na moim zdaniem najlepsze przykłady tego co irytuje mnie najbardziej w branży gier wideo. Chciałbym przy tym zaznaczyć, że jest to czysto subiektywna ocena, więc naturalnie nie każdy musi się ze mną zgodzić.

Płatny Multiplayer na konsolach
Kto by pomyślał, że pierwotnie zaimplementowane w konsoli Xbox 360 rozwiązanie umożliwiające dostęp do usług sieciowych odpłatnie, stanie się czymś normalnym także u konkurencji. Śladem Microsoftu poszło Sony w końcu uległo też i Nintendo, chociaż było wstrzemięźliwe na tyle że wytrzymało  aż do premiery Switch’a. Takie płacenie za tryb sieciowy niesie jednak za sobą pewne korzyści. Prócz umożliwienia graczom gry z innymi, dostają także spore zniżki przy zakupie nowych gier oraz dostęp do dwóch pełnych wersji gier w miesiącu. Należy jednak pamiętać, że w przypadku nowej generacji konsol, gry te mogą być użytkowane jedynie przy aktualnie opłaconym abonamencie. Gry „rozdawane” graczom to zwykle mniejsze produkcje, od czasu do czasu zdarzają się jednak wyjątki. Bądź co bądź te gry to jedynie taki dodatek, głównym założeniem tej usługi jest umożliwienie gry sieciowej osobom które naprawdę jej szukają. I choć jest to jedynie usługa premium, jak to ładnie określają nie uważam żeby było to w porządku w stosunku do gracza choćby dlatego że niektóre konsole poprzednich generacji umożliwiały taką opcję nieodpłatnie! Osobiście gram tylko w gry dla pojedynczego gracza dlatego nie odczuwam tego tak jak osoby które dla przykładu grają w gry sportowe czy bijatyki lub strzelanki, ale jak dla mnie to po prostu zwykłe wyciąganie pieniędzy.

Early Access
„Wczesny Dostęp” to projekt w którym deweloperzy proszą graczy o finansowe wsparcie rozwoju ich powstającego dzieła. Kwota jaką przyjdzie im uiścić ma być niższa w stosunku do planowanej ceny przy ukończeniu gry. Gracze stają się tym samym właścicielami produktu jeszcze niedokończonego, acz grywalnego – w zapewnieniu deweloperów. Cały ten proces oprócz oczywistego wsparcia finansowego ma na celu pomoc w testowaniu gry i dzieleniu się swoimi opiniami odnośnie kierunku w którym produkcja powinna zmierzać. Wszystko wygląda jak najbardziej rozsądnie i taka forma wyciągnięcia dłoni do twórców zdaje się dobrym wyjściem. Zapytacie w czym więc tkwi problem? Otóż bardzo często zdarza się, że pomimo wsparcia, dana gra nigdy tak naprawdę nie zostaje ukończona, osoby odpowiedzialne dostają pieniądze i na tym sprawa się kończy. Smutnym jest fakt, że coraz więcej ludzi ufa takim akcjom, a deweloperzy zachęceni taką koleją rzeczy tym chętniej korzystają z „dobrodziejstw” Early Accessa i tak koło się zatacza.

DLC
DLC (Downloadable Content) samo w sobie nie jest czymś złym, zło jednak kryje się tam, gdzie rodzi się ludzka chciwość. Ta „zawartość do pobrania” to często dodatkowe skórki do broni, czy stroje dla bohaterów za które musimy dodatkowo zapłacić, aby móc je odblokować, a które w żadnym stopniu nie ułatwiają, posiadanej przez nas gry. Coraz częściej niestety dzieje się tak, że deweloperzy poprzez wprowadzanie DLC chcą wyciągać od nas dodatkowe pieniądze „kastrując” wcześniej swoją grę o kilka misji, zadań, czy nawet całych map, dając nam niekompletny produkt. My, jako konsumenci czujemy się oszukani, ale z drugiej strony chcąc otrzymać pełną przygodę prędzej czy później najprawdopodobniej ulegniemy ich żądaniom i nabędziemy „resztę” gry. Przerażającym jest fakt, że zwykle takich DLC na jedną grę wychodzi kilka, a ich cena w wielu przypadkach jest mocno zawyżona zważywszy na zawartość jaką otrzymujemy po jej zakupie. Osobiście uważam, że w obecnym stanie rzeczy najrozsądniejszym wyjściem jest albo zakup Season Passa podczas premiery gry lub zachowanie wstrzemięźliwości i zakup gry dopiero w czasie wydania wersji kompletnej - Game of The Year Edition (GOTY).

Day-One Patch
Kiedyś za czasów gdy internet nie był jeszcze tak powszechny, dbano o to, by każda gra była dopracowana jeszcze przed wyznaczonym dniem premiery. W dzisiejszych czasach termin goni termin, a stan techniczny finalnego produktu schodzi zwykle na dalszy plan, efektem czego wprowadzono feralny Day-One Patch. Ta „łatka” z założenia ma celu eliminację wszelkich niedociągnięć których nie udało się wyeliminować do czasu wydania gry. Sama koncepcja nie brzmi wcale źle, ba jest to nawet całkiem dobry pomysł. Niekiedy bowiem z różnych przyczyn nie udaje się na czas wydać gry i taki produkt otrzymuje sporą “obsuwę’. Gracze, którzy w zniecierpliwieniu czekali na dany tytuł zmuszeni są wtedy uzbroić się w nieco więcej cierpliwości i czekać. Deweloper przeprasza podając powód, dajmy na to problemy finansowe. Day One Patch pomaga w takim przypadku. Ludzie mogą w dniu premiery zakupić wyczekiwaną grę, pobrać łatkę i cieszyć się grą. Niestety jednak w praktyce wygląda to tak, że „udogodnienie” to jest praktykowane nagminnie. Śmiało założyć można, więc że gdy gra w okresie developingu osiąga złoty status nie oznacza to wcale, że przeszła wszelkie testy i jest w pełni gotowa do pojawienia się na rynku. Niestety. Przez taką pogoń za datą i lenistwem samych twórców, przy zakupie każdej gry jesteśmy praktycznie zmuszeni do pobrania z internetu kilku gigabajtów danych tylko i wyłącznie po to by nasza gra była w ogóle grywalna.

Zasyp Remasterów i Remake’ów
Od kilku lat jestem świadkiem masowego wydawania remasterów i remake’ów różnych gier. Doszło już do tego, że stosunkowo nowa gra zostaje „odnowiona” i wydana ponownie. W przypadku gry Shadow of Colossus, remaster gry doczeka się jej remake’u, co już w ogóle przechodzi ludzkie pojęcie. Trzymając się Playstation 4 deweloperzy tłumaczą to tym, że jest wiele osób które nie zagrało w dany tytuł na poprzedniej generacji konsoli, dlatego teraz dają im taką możliwość. Wszystko fajnie i pięknie, ale czemu po prostu nie wprowadzą kompatybilności wstecznej? Wtedy każdy Kowalski mógłby zakupić sobie płytkę z takiego „szaraczka” i grać na nowej PS4, ale po co? Przecież hajs się musi zgadzać. A właśnie! jest przecież jeszcze PS Now, no ale… nie ważne. Takie wyciąganie od ludzi pieniędzy żerując na ich sentymencie do gier na których się wychowali staje się nagminne. Mam nadzieję, że ta moda w końcu minie i deweloperzy przestaną tracić czas i pieniądze na odświeżanie klasyków i tym samym skupią się na tworzeniu nowych.

Uproszczenia rozgrywki
Tak zwane „trzymanie gracza za rączkę” jest coraz częściej stosowanym zabiegiem w środowisku gier. Deweloperzy starają się by w ich gry mógł zagrać naprawdę każdy i to w zasadzie zrozumiałe, ale z drugiej strony to usilne upraszczanie zaczyna być naprawdę irytujące. Takie podawanie graczowi wszystkiego na tacy już na samym starcie w moim mniemaniu całkowicie mija się z celem. Gracz z pewnością miałby o wiele więcej frajdy odkrywając wszystko sam, sukcesywnie przechodząc grę. Z łezką w oku wspominam czasy gdy przy każdej nowej grze wciskałem wszystkie guziki, by poznać ruchy postaci. Ileż to satysfakcji dostawałem, gdy samemu udawało mi się w pełni zrozumieć mechanikę rozgrywki i pojąc strukturę sterowania. Teraz mamy tak zwane tutoriale podczas których gra sama uczy nas... gry. Na domiar złego takich uproszczeń jest wiele więcej. Począwszy od wskaźników prowadzących gracza do celu, oznaczaniu elementów do interakcji z otoczeniem, skończywszy choćby na trybie który umożliwia nam dostrzeganie przeciwników poprzez ściany. Wszelkie zagadki jakie znajdujemy w grach AAA są trywialne i choć nie jestem zwolennikiem arcytrudnych łamigłówek to uważam że deweloperzy naprawdę mogliby się nieco bardziej postarać – społeczeństwo wcale nie jest tak głupie, dajcie nam trochę kredytu zaufania.

Crafting
Crafting będący swego czasu domeną niewielu gier, teraz zadomowił się w nich na dobre. Próżno szukać tytułu w którym nie będziemy zmuszeni przemierzać dużych połaci terenów w poszukiwaniu surowców które znacznie wzmocnią nasz ekwipunek, bądź arsenał. Zdaje sobie sprawę, że w dużej mierze jest to czynność opcjonalna i większość z nich można zakupić u wirtualnych handlarzy, jednak gry są skonstruowane w ten sposób, że bardziej opłaca nam się poszukać ich na własną rękę. Młode pokolenie zapewne nie wyobraża sobie gier bez tego typu dodatku zwłaszcza, że prawdopodobnie samo wychowało się na Minecrafcie czy Terrari, jednak chciałbym przypomnieć, że kiedyś nie było czegoś takiego. Gra pozwalała nam na znajdowanie coraz to nowych zbroi czy broni i człowiek nie musiał martwić się o jakieś składniki, tylko skupiał na eksplorowaniu i samej fabule. Wiedział, że wszelkie potrzebne mu rzeczy znajdzie w całości, bądź kupi. Teraz ekwipunek każdego gracza to jedna wielka graciarnia. Człowiek chodzi i zbiera każdą śrubkę, czy każdy napotkany kwiatek bo wie, że kiedyś może mu się przydać, choć tak naprawdę, prawdopodobnie zapytany o szczegóły receptury czy przepisu stwierdziłby, że nawet nie zwrócił nań uwagi. W moim mniemaniu prócz aspektów mody, crafting ma też przedłużyć nasz czas w grze, podobnie jak np. osiągnięcia. Zresztą im dłużej jesteśmy w grze tym większa szansa na to, że w końcu skusimy się na zakup jakiegoś DLC, prawda? ;)

Wszechobecne otwarte światy
Otwarte światy to niegdyś domena gier RPG. Obecnie, znaleźć je możemy niemal w każdym innym gatunku. Duża przestrzeń do eksploracji to zwykle więcej zabawy przy tytule; mnogość przedmiotów do znalezienia, szereg ciekawych miejsc do odkrycia… zapytacie więc, dlaczego umieściłem sandboksy w moim zestawieniu? Otóż, uważam, że przy innych gatunkach otwarty świat po prostu zabija jej duszę. Gry które mają być nastawione na akcję, stają się wolne, te które miały być ciekawe, są nudne i tak dalej i tak dalej. Często bywa też niestety tak, że te wielkie przestrzenie, nie ważne jak pięknie by się nie prezentowały, są po prostu niezagospodarowane, a przecież nikt nie będzie  tracił cennego czasu na bezcelowe włóczenie się po świecie który nijak mu tego nie wynagrodzi. Moim zdaniem, deweloperzy powinni raczej skupić się na treści fabularnej i wyzbyć się przekonania, że panuje popyt na otwarte światy. „Korytarzowe” prowadzenie rozgrywki ma swoje zalety i naprawdę wolałbym, by znowu zaczęto je wykorzystywać, stosując może lekkie modyfikacje, by dostosować je do obecnych standardów i oczekiwań.

Elementy RPG
Awanse postaci na kolejne poziomy, odblokowywanie nowych umiejętności, przyjmowanie zleceń, dołączanie do innych frakcji – takie elementy zyskuje już praktycznie każda gra. Coś co dotychczas kojarzyło się z grami fabularnymi, czy hack ‘n’ slashami teraz zobaczyć możemy naprawdę w praktycznie każdej innej produkcji. Wprowadzanie elementów rpg do innych gatunków gier jest teraz w modzie i nie ma co się z tym spierać. Jaki to ma cel? Nie wiem. Gdybym miał zgadywać powiedziałbym, że może chodzić o „sztuczne” przeciągnięcie rozgrywki - w końcu zanim nasza postać osiągnie maksymalny poziom, ulepszy każdą broń i umiejętność, minie trochę czasu. Deweloper może wówczas pochwalić się na konferencjach ileż to godzin należy przegrać, aby w pełni nacieszyć się grą. Chciałbym przy tym tylko przypomnieć, że bez tych elementów, nasz bohater „na dzień dobry” miałby te umiejętności w pełni funkcjonalne, a bronie byłyby równie skuteczne, wystarczyłoby jedynie je znaleźć…

Mnogość „znajdziek”
Z biegiem lat, rozmiary wirtualnych map jakie spotykamy w grach znacznie się rozrosły. Świat gry tworzą duże przestrzenie, dlatego zrozumiałym jest fakt, że na poszczególną grę przypada o wiele więcej „znajdziek” niż to miało miejsce kiedyś. Dochodzimy tym samym jednak do momentu w którym spotykamy się z ich nadmiernym występowaniem. Mam tu na myśli całe setki porozrzucanych po świecie gry rzeczy, które mają na dłużej zatrzymać nas przy danym tytule. Deweloperzy by zachęcać nas do zbieractwa nadając różnym przedmiotom historię w postaci opisów czy też nagrań audio lub wideo, prawda jest jednak taka, że choć poszukiwanie „skarbów” lubi chyba każdy, mało kto tak naprawdę przyłoży się by takie dokumenty po prostu otworzyć i sprawdzić. No chyba, że w skrajnych wypadkach, gdy jest ich niewiele, a gra wciągnie nas na tyle, że chcemy z nich dowiedzieć się czegoś więcej. Zdaje sobie tym samym sprawę, że są osoby które lubią kolekcjonować, oraz te które nawet jeśli nie lubią, zaczną ich poszukiwać, by w nagrodę otrzymać platynę, ale bez przesady. Co za dużo to niezdrowo.

Wzrost cen gier
Nowa generacja konsol oprócz lepszej grafiki, wyższej rozdzielczości oraz stabilności gier zapewniła nam również... wyższe ceny. Kwota jaką obecnie musimy wydać, aby cieszyć się nową grą podczas jej premiery oscyluje w granicach 250zł(!) podczas gdy ich PCtowy odpowiednik kosztuje 100zł mniej. Jedynym wyjściem zdaje się czekanie na promocję, bądź zakup używanych kopii. W najgorszej sytuacji i tak są obecnie użytkownicy Nintendo Switch, których gry kosztują najwięcej. Dziwny jest też fakt, że nawet gry sprzedawane cyfrowo wcale nie są tańsze od swoich pudełkowych odpowiedników, ba często nawet ich cena je przewyższa! Nie ma niestety jednoznacznej odpowiedzi dlaczego tak się dzieje. Można jedynie mieć własne przemyślenia na ten temat, gdyż żaden deweloper czy dystrybutor nigdy oficjalnie nie wypowiadał się na ten temat, jak gdyby sprawy w ogóle nie było. Czy to więc za sprawą problemów z pisaniem gier na konsole? A może dlatego, że same konsole sprzedawane są taniej niż w przypadku poprzedniej generacji i Sony chce zarobić na grach? Być może, ale jak jest naprawdę – nie wiem. Mam nadzieję jednak, że ta sytuacja szybko się zmieni i wkrótce ceny gier na wszystkie platformy będą przynajmniej zbliżone.

Skrzynki
Loot boxy, skrzyneczki. Zwał jak zwał. Pod tą nazwą kryje się nic innego jak dodatkowa zawartość do gry, która urozmaica ją o kolejne przedmioty. Te, nabyć możemy za walutę zdobywaną w grze, lub wydając swoje ciężko zarobione pieniądze. Cała “magia” w tym, że nigdy nie wiemy jednak czy owe skrzyneczki zawierać będą przedmiot wysokiej klasy “premium”, czy też nie. Jest to więc swego rodzaju loteria. Loot boxy oferują najczęściej zmiany czysto kosmetyczne, zmieniając tylko wygląd niektórych elementów wyposażenia postaci. Niestety - od kilku lat mamy do czynienia z nadmiernym wykorzystywaniem loot boxów i to w nieco innej formie. Firmy wrzucają do skrzynek przedmioty w znacznym stopniu ułatwiające rozgrywkę, przez co gracz który nie kupuje skrzynek, nie jest w stanie konkurować z graczem, który wykupi ich kilkadziesiąt. Gra zmusza więc ludzi do spędzania niezliczonych godzin na zbieraniu waluty podczas rozgrywki, bądź po prostu sięgnięcia po portfel. Smutne.

Mam cichą nadzieję, że taki stan rzeczy szybko się zmieni. Dobrze, by było gdyby chociaż część z podanych przeze mnie wyżej powodów które mnie irytują zniknęła. Jest to całkiem możliwe, gdyż pamiętam jeszcze nie tak dawno temu do tej listy dopisałbym nadmierne wykorzystywanie systemu QTE, które na szczęście zniknęło z gier na dobre, bądź jest wykorzystywane tylko sporadycznie. Chciałbym, by deweloperzy przestali patrzeć przez pryzmat pieniądza i skupili się na prawdziwych potrzebach graczy, a nie usiłowali wciskać im tego co sami uważają za słuszne. Oby... chociaż patrząc gdzie to wszystko zmierza zaczynam szczerze powątpiewać. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Co Was denerwuje w grach?

Oceń bloga:
12

Komentarze (21)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper