Marzenia (NIE) do spełnienia

BLOG
682V
Marzenia (NIE) do spełnienia
Moonloop | 29.03.2018, 02:46
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Wychodzę powoli z blogowego letargu, ale zanim zabiorę się za jakieś konkretne tematy, chciałbym trochę pogawędzić (ale bez fai). Ostatnio wzięła mnie zaduma nad tym jakie niespełnione marzenia dotyczące sfery gier chodziły mi po głowie w latach 90-tych kiedy dorastałem i na dobre wchodziłem w świat elektronicznej rozrywki.

W Polsce mieliśmy wtedy okres przejściowy, byliśmy w trakcie procesu wychodzenia z dupy. Już z niej wychodziliśmy, ale jeszcze nie wyszliśmy. Pewne rzeczy, gry, konsole, itd. były już szeroko dostępne, ale z wieloma byliśmy tęgo do tyłu, lub kompletnie nie było na nie szans. Generalnie panował taki mindset, wg którego człowiek miał z góry niskie wymagania i nie obiecywał sobie zbyt wiele po rzeczywistości. Czasami jednak jakieś szalone marzenia przebijały się przez tę skorupę, zwłaszcza kiedy było się w wieku podstawówkowym, a granie było nie tylko rozrywką, ale pasją i lajfstajlem. Chciałem napisać o kilku takich moich ‘westchnieniach’ z tamtych lat, kiedy czasami nie było innej możliwości, jak o czymś marzyć.


Wyjazd na ECTS

Nie pamiętam dlaczego mieliśmy wtedy taką obsesję na punkcie ECTS. E3 dopiero raczkowało i nie zagnieździło się jeszcze tak mocno w naszej świadomości, a Tokyo Game Show trochę nas przerażało. Pomijam fakt, że te pozostałe imprezy odbywały się odpowiednio w USA i Japonii. Ale kto w tym wieku posługiwał się zdrowym rozsądkiem? Tak wyszło.
Piszę o „nas”, bo w tej opowieści, oprócz mnie, bierze udział kilku zapaleńców z mojej klasy w podstawówce. Pewnego dnia po prostu stwierdziliśmy, że musimy jechać na ECTS i koniec. Głównym katalizatorem była relacja, która została pokazana w jednym z odcinków programu "Escape" na Polonii 1. Co innego zdjęcia w Secret Service, a co innego zobaczyć to ‘w ruchu’.
Wyjazd na ECTS stał się priorytetem specjalnym. Z początku moją pojarę dzielił ze mną jeden kolega – Damian – ale powoli dołączyło jeszcze kilku innych, którzy stwierdzili, że faktycznie fajnie będzie pojechać. Śmiać mi się teraz chce, jak pomyślę, że nie potrafiliśmy się nawet zebrać do kupy, żeby pojechać razem na Gambleriadę do Warszawy, a tu celowaliśmy ostro w Londyn. Ale spoko, decyzja zapadła. Pierwszym krokiem w całej operacji (i jak się potem okazało, jedynym) było zebranie odpowiednich funduszy. W tym celu, posklejałem w domu skarbonkę i dumnie nakleiłem na niej logo ECTS wycięte z Secret Service (poniżej zdjęcie tego co zostało po gazecie, które zrobiłem wczoraj będąc u rodziców).




Następnego dnia przyszedłem do szkoły z tą skarbonką i wszyscy się podekscytowali na zasadzie „oja, to się dzieje, jedziemy na ECTS!”. Każdy wrzucił, co miał przy sobie, czyli po ok 2 zł, które wpadło od rodziców na sklepik szkolny. Akcja pt. „jedziemy na ECTS” wytrzymała całą jedną lekcję. Na przerwie podszedł do mnie Damian i stwierdził, że on jednak woli sobie kupić coś do picia i kiedy indziej uzbieramy kasę na ten wyjazd. Po chwili dołączyła do niego reszta. Wkurzyłem się, że tak szybko pękają, więc rozpętała się awantura, w wyniku której zaczęliśmy sobie wyrywać skarbonkę, a jako, że była zrobiona ze zwykłych kartek z bloku, to szybko pękła, a kasa rozsypała się po całej klasie. Rzuciliśmy się ratować swój majątek. Nie pamiętam, czy każdy odzyskał swój „wkład”, ale o wyjeździe na ECTS już nigdy więcej nie rozmawialiśmy.
Pomysł był oczywiście z góry skazany na zagładę i był typowym marzeniem nie do spełnienia.


Odwiedziny w Sega World

Znowu Londyn, znowu po zobaczeniu relacji w „Escape”. To miasto było naprawdę ekscytującym miejscem dla graczy, ile tam się działo. Londyński Sega World robił w latach 90-tych piorunujące wrażenie, zwłaszcza na nas – Polakach. Przed chwilą obejrzałem materiał z "Escape" (pierwszy raz od chyba 20 lat) i nie wygląda to już tak niesamowicie, jak wtedy, ale w końcu minęły dwie dekady. W tamtym czasie, nawet oświetlony eskalator wyrywał z kapci.
Miałem małą obsesję na punkcie Sega World. Marzyłem o nim przed pójściem spać, wyobrażałem sobie jak gram w te wszystkie gry, pochłaniam oczami futurystyczny wystrój, itd.
Marzenie nie do spełnienia? Wtedy tak. Wyjazdy na Wyspy nie były jeszcze wtedy tak proste, tanie i oczywiste jak teraz (chociaż to może się zmienić). To było na długo przed bumem na masową emigrację naszych rodaków do Anglii. W latach 90-tych jeździło się tam na wycieczki, albo odwiedzić rodzinę, a kosztowało to sporo. Jeżeli ktoś przy okazji takiego wyjazdu miał okazję wpaść sobie do Sega World, na ECTS, itd., to wygrał los na loterii. Ja, tak jak większość z nas, nie miałem szans. Na otarcie łez, ojciec zabrał mnie do nowo otwartego, pierwszego w Łodzi KFC, gdzie dostałem zestaw z Godzillą.
Jeśli chodzi o ten konkretny Sega World, to całość zakulisowo nie prezentowała się już tak okazale. Podobno Sega dała ciała i nie zapewniła obiecanej ilości sprzętu. Kolejki ciągnęły się kilometrami, a ludzie zamiast dobrze się bawić, docierali do automatów wnerwieni, albo rezygnowali. Obiekt przetrwał jako Sega World do 2000 r. kiedy ze względu na potężne straty finansowe i brak zainteresowania, zmieniono nazwę na Funland. Całość została zamknięta w 2011 r.




Oficjalne gadżety z Final Fantasy VIII

Kiedy zagrałem pierwszy raz w "Final Fantasy VIII" (w 2000 r.), to moje życie na zawsze się zmieniło. Byłem w tę grę zapatrzony, wymaksowałem ją jak się tylko dało, zebrałem wszystkie Gfy, pokonałem wszystkich bossów, zdobyłem najlepsze magie, itd. Naturalną konsekwencją tej fascynacji było pragnienie posiadania gadżetów związanych z tym tytułem. Chciałem mieć figurkę Bahamuta, Grievera na łańcuchu i oczywiście replikę Gunblade’a w skali 1-1.
Marzenia do spełnienia? Nie do końca. O ile figurki można było jeszcze kupić za sporą kasę, to wisiorki były jeszcze droższe i trudne do dostania (mówię o takich dobrej jakości), a replika Gunblade’a? Oficjalna? W 2000 r.? W Polsce?
Postanowiłem zawalczyć o swoje marzenie i wziąć sprawę w swoje ręce. Zabawiłem się w cosplayera i zdecydowałem, że sam sobie zrobię tego Gunblade’a. W pewien grudniowy wieczór zabrałem się do roboty i to, co z tego wyszło możecie podziwiać na zdjęciu niżej.



Śmiejcie się, ale miałem bardzo ograniczone możliwości i jeden wieczór ;) Pół dupy zza krzaka, ale przyznajcie się, że też nieraz kombinowaliście w ten sposób kiedy tu w Polsce w sklepach gówno było. Marzenia nie do spełnienia, ale zawsze człowiek starał się to jakoś obejść.


Zakup konsoli w dniu premiery

Nigdy nie zaopatrzyłem się w konsole w dniu premiery. Obecnie nie robię tego głównie ze względów praktycznych (mało gier, wyłażące bugi), zaś w latach 90-tych barierą były przede wszystkim kosmiczna cena i brak dostępności sprzętu w Polsce. Sega Saturn i Nintendo 64 wpadły mi jakoś po 2 latach od premier każdej z nich. Z tego co pamiętam, obie moje konsole były importowane z Niemiec, na pewno Saturn. Takie PlayStation 2 straszyło swoją ceną startową (ponad 2 kafle), a Dreamcasta po jakimś czasie nigdzie nie szło dostać (cena też odstraszała).
PS2 kupiłem sobie w końcu w 2008 r., trochę na spontanie. Zapłaciłem około 500 zł za nówkę z kartą pamięci, to był dobry deal. O dziwo oba Game Boy’e (Color i Advance) udało mi się capnąć blisko premiery, ale to były dużo tańsze sprzęty i powiedzmy, że nie wezmę ich pod uwagę (zresztą PSP i Ps Vite kupowałem lata po premierze). Obecnie nie rzucam się na day1 z własnej woli, ale za dzieciaka marzyłem o wszystkich nowych konsolach. Pomijam już nawet, że „dzień premiery” u nas w Polsce, to było pojęcie względne. Pamiętam nieprzespane noce kiedy marzyłem o graniu w "Shenmue", albo o fotorealistycznej (taka mi się wtedy wydawała) grafice "Tekken Tag Tournament". Te konsole chciało się mieć na teraz/zaraz, ale rzeczywistość miażdżyła takie kaprysy. Jest coś wyjątkowego w odpaleniu sprzętu/gry w dniu premiery, zwłaszcza teraz w dobie internetu kiedy człowiek płynie na fali hajpu. W latach 90-tych można było zwołać kolegów do domu, ale mało kto chciał się dzielić czasem spędzonym przed konsolą tak szybko. Zresztą to jest takie gadanie, bo nie znałem nikogo kto by się szarpnął na np. Playstation 2 w dniu premiery. Wiem, że ktoś te konsole kupował, ale to była zdecydowana mniejszość ogółu graczy w naszym kraju.


Spotkanie z Larą Croft

To, kim w latach 90-tych była Lara dla przeciętnego chłopaczka gracza, jest materiałem na cały, osobny blog. Tutaj tylko liznę temat w kontekście niespełnionych marzeń. Lara rozpalała zmysły gówniaków. Każdy z nas miał jej plakat i gapił się na niego, aż mu oczy „wyschły”. Każdy z nas chciał mieć nakładkę Nude Raider, albo chociaż zobaczyć na kompie kolegi, który miał. I jeszcze ta trollerska scena z prysznicem w TRII! Do czego to doszło żeby po nocach śnić o cyckach z poligonów?
No, było tak! Seria "Tomb Raider", to były świetne gry, ale gdyby na ekranie zamiast Lary biegał jakiś typ, to połowa ludzi miałaby w dupie te wszystkie wspaniałe miejsca, które się w tych grach odwiedzało (nie, to nie jest dosrywanie Uncharted i Indianie Jonesowi). Z Larą wszystko smakowało lepiej! Teraz, jak już człowiek „wyrósł”, to może się serdecznie pośmiać z tych stulejarskich fascynacji, ale za młodzika, to była poważna sprawa!
Jak wiadomo, wydawcy byli świadomi tego wszystkiego i szybko zdecydowali się na model promocji gry przy wykorzystaniu żywych aktorek/modelek wcielających się w postać Lary na potrzeby różnych imprez branżowych.
Za czasów mojej największej fascynacji, do głowy wbiły mi się dwie Panie – Rhona Mitra i Neil McAndrew. Tą pierwszą można było zobaczyć, między innymi, na „filmie” w programie "Escape", a druga straciła robotę za pozowanie w stroju Lary dla Playboya (o czym wszyscy wiedzieliśmy hehe). Oj, marzyło mi się spotkanie z taką modelką. Marzyła mi się fotka z „Larą” i pocztówka z autografem, które Rhona Mitra rozdawała na filmiku z ECTS. Marzenie nie do spełnienia?
Tak się wtedy wydawało, ale ostatecznie było do spełnienia, tylko heh nie spełniło się.
Następna „Lara”, która nazywała się Lara Weller, odwiedziła Polskę w listopadzie 1999 r.
Modelka przyjechała (a raczej została przysłana) do Warszawy na zaproszenie polskiego dystrybutora "Tomb Raidera", a cały jej pobyt odbył się z odpowiednią pompą. Najpierw odbyła się konferencja prasowa w restauracji „Nautilius” (którą z tego co pamiętam, prowadził Wojciech Jagielski), a potem spotkanie z fanami w Empiku. Jak to wyglądało, możecie zobaczyć na filmiku poniżej. Ja więcej nie napiszę, bo oczywiście mnie tam nie było. Nie wiem, czy czasem nie dowiedziałem się o tej wizycie z relacji telewizyjnej w Teleexpressie, kiedy było już po fakcie. Marzenie było wyjątkowo do spełnienia, ale ostatecznie się nie udało.




Na zakończenie, honorowe miejsce dla wszelkiej maści katalogów ze sklepów z zabawkami z lat 90-tych. Pamiętacie je? Pamiętacie, że przeglądało się je miliony razy, a potem 80% z tych rzeczy nie miało, bo ceny były z kosmosu? Te katalogi były niemal jak same zabawki, zbierało się ich dużo i oglądało zawartość aż strony zaczynały wylatywać. To był synonim niespełnionych marzeń, bo większości z tego, co w tych katalogach było, nie mogliśmy mieć. Teraz może czasy się zmieniły, ale nie chce mi się w to wierzyć ;)




I to tyle. Taki trochę beka blog, ale podejrzewam, że wielu z Was mogłoby długo gawędzić na temat tych niespełnionych growych marzeń z czasów kiedy w Polsce wszystko wydawało się nieosiągalne. Zapodajcie swoje wspomnienia!

 

 

 


 

 

Oceń bloga:
18

Komentarze (11)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper