Kupka wstydu i syndrom agorafobii

BLOG
1773V
Kupka wstydu i syndrom agorafobii
CharyChelak | 10.04.2018, 12:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Jeżeli nie jesteś casualem, ogrywającym corocznie nową Fifę i ewentualnie jakiejś bijatyki, czy wyścigów, zapożyczonych od kolegi przy ostatnim spotkaniu, w Twojej świadomości funkcjonuje zapewne pojęcie kupki wstydu. Dzieje się tak, ponieważ jako gracz, zgłębiający walory elektronicznej rozgrywki, żonglujesz między gatunkami w poszukiwaniu fajnych produkcji.

I pół biedy jeśli ów zbiór zaległości zasilają tasiemce na szynach po kroju Call of Duty, bądź nawet wspomniane gry sportowe, lub wyścigowe - wszak nie musisz wyciskać z nich siódmych soków i czasami dla obadania pozycji, wystarczy Ci przysłowiowy "meczyk" dziennie, dla relaksu po pracy. Gorzej, gdy nieświadomie zbudowałeś sobie blok z pudełek, które okraszone są tytułami typu GTA, Assassin's Creed, albo The Elder Scrolls - wszelkie sandboksy i gry z otwartym światem sprawiają, że trzymanie kupki wstydu w ryzach staje się coraz trudniejsze, a wiele serii, niegdyś uchodzących za synonim dobrej przygody/akcji, jest obecnie rozbudowanych, oferując piaskownicę, którą trudno ogarnąć w jeden weekend - a takich rzeczy pojawia się coraz więcej, co świetnie obrazuje nasz ukochany Ubisoft, dostarczając tą drogą wiele rozbudowanych pozycji.

Nie będzie chyba zaskoczeniem, że tak jak większość z Was, również mam co ogrywać. I co gorsza, wpadłem chyba w jakąś zagiętą pętlę czasoprzestrzeni, bowiem wziąłem sobie na warsztat gry, których szybko nie skończę i rozgrywka będzie trwała wieczność. Na dzień dobry hit listy przebojów, debiutujący  pod koniec zeszłego miesiąca, prosto ze stajni francuskiego wydawcy - Far Cry 5. Pozornie szybka akcja przejęcia religijnego fanatyka pod strzechy rządu federalnego zakończyła się fiaskiem i zostaliśmy zakotwiczeni na dłużej w rozlazłej dolinie Montany. Pracy czeka nas co nie miara, bowiem zdetronizowanie kultu, trzęsącego całym hrabstwem to budowanie ruchu oporu w podążaniu wzdłuż głównej osi fabularnej, która rozgałęzia się na konkretne zadania, takie jak odbijanie niewolników, werbowanie nowych żołnierzy, czy zdobywanie punktów obserwacyjnych przeciwnika. W gruncie rzeczy panuje tutaj pewna ułomność, bo widać wyraźnie, iż twórcy chcieli całą tą gęstą papkę questów nieco rozrzedzić, rozdzielając nasze poczynania na kilka sposobów zdobywania kontroli nad prowincją, a całość to po prostu pokonywanie trasy z punktu A do B i wykonywaniu poszczególnych czynności, czyli coś, co dobrze znamy. Oczywiście teren działań jest zróżnicowany, a cały ekosystem na tyle autentyczny, że pozwala tworzyć różne ciekawe reakcje, to też setka godzin na liczniku z nowym Far Cryem to pewniak.

Odłóżmy na bok Montanę, albowiem na szczycie kupki spoczywa zafoliowany… Fallout 4. O zgrozo, to jak próba objęcia ramionami całego kontynentu - zwiedzać tak rozległe tereny, jeden po drugim, to istne porywanie się z motyką na słońce. Z samą serią, jak i konkretnie z czwartą odsłoną miałem do czynienia jakieś dwa lata wcześniej, aczkolwiek było to krótkie, jednorazowe podejście. Wiem natomiast, że post-nuklearne pustkowia plądruje się w inny sposób, to nieco bardziej mozolna podróż, nacechowana w większym, lub mniejszym stopniu grindem, czy craftingiem, a przede wszystkim wymagająca poświęcenia ogromnej wręcz ilości czasu, jeżeli zależy nam na dogłębnej immersji ze światem. Co więcej, czwarty Fallout to także generowane proceduralnie mini-questy - krótkie, poboczne, ale bywa, że nie da się przejść obok nich obojętnie, a wydłużają czas rozgrywki niemiłosiernie, tak jak inne, ważne aspekty, które są wspólne nie tylko dla obu tych produkcji, ale i masy innych, z otwartym światem.

Do czego zmierzam? Generalnie chodzi przede wszystkim o to, że łatwo mi popaść w pułapkę, zastawianą pozornie przez produkcje open-world i podejrzewam, że nie jestem w tym wypadku odosobniony. I to niezależnie od tego, czy ktoś ogrywa kilka produkcji na jednej platformie, czy nie. Moje poczucie estetyki nie pozwala mi bowiem zostawiać tytułów niedokończonych, co stanowi nie mały problem przy produkcjach takiego kalibru, ponieważ to istne kolosy, które aż proszą się, aby je trochę wyśrubować, zgłębić, a nie oscylować jedynie wokół wątku fabularnego, by jak najszybciej zobaczyć napisy końcowe. Gra nie opuści kupki wstydu, dopóki nie uznam tematu za wyczerpanego, co sprawia z kolei, że w świetle produkcji, czekających w kolejce, zniwelowanie zaległości strasznie rozciągnie się w czasie i paradoksalnie, będą one stale rosły. Wziąłem na barki dwa bardzo dobre, lecz przede wszystkim ogromne behemoty, które sprawiają mi frajdę, a jednocześnie przerażają, bo ich rozmach najzwyczajniej w świecie przyćmi kilkakrotnie moją małą przestrzeń wolnego czasu. Niezłym kompromisem byłoby więc dobieranie sobie tytułów w takiej kolejności, aby przechodzeniu przykładowego Fallouta towarzyszyły jakieś peryferyjne z pozoru produkcje, które zajmują mniej czasu na przejście i stanowić mogą przyjemną odskocznię od wyżej wymienionych gigantów. Na kupce wstydu takich mi też nie brakuje, więc następnym razem zamiast wsadzać kij w mrowisko, dobiorę sobie może takiego Wolfensteina, którego można zaliczyć w około 10 godzin, przyjemnie spędzając czas?

Jeżeli niespecjalnie lubicie ogrywać pięć rzeczy na raz, a chcecie trzymać wszystko w ryzach, nie tracąc kontroli nad kupką wstydu to macie raczej podobny problem, jeśli jest ona przepełniona rozlazłymi RPGami. Teraz myślę sobie o zainstalowanym przed dwoma laty Wiedźminie 3 na Xboxie, zafoliowanym Falloucie i domagającymi się nowej Zeldy Switchu. Czekają mnie piękne chwile, ale równocześnie jestem wręcz przerażony - otwarte światy dosłownie mnie pożarły i wychodzi na to, że ogranie kilku tych pozycji to rozgrywka na najbliższy rok. A chcecie wiedzieć, co się w tym czasie ukaże? Bo ja niespecjalnie.

Oceń bloga:
53

Komentarze (71)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper