Dead or Alive 5: Last Round to najlepsza gra na świecie

BLOG O GRZE
882V
Dead or Alive 5: Last Round to najlepsza gra na świecie
DawidThePlayer18 | 21.07.2018, 01:32
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Jakiś czas temu zapowiedziano Dead or Alive 6. Ogłoszenie to zachęciło mnie wreszcie do długo odkładanego zakupienia i nadrobienia poprzedniej odsłony serii, czyli Dead or Alive 5: Last Round w wersji dla PlayStation 4, które dotychczas cierpliwie czekało na mojej prywatnej liście produkcji do ogrania. Mając już kilkadziesiąt godzin rozgrywki i cały tryb fabularny za sobą mogę oficjalnie stwierdzić, że podobało mi się. Tak samo, jak mogę oficjalnie stwierdzić, że mam 16 lat.

Dead or Alive 5: Last Round nie jest zwykłą bijatyką. Wie o tym każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o gatunku gier polegających na przysłowiowym "klepaniu się po pyskach". Brak tu kontrowersyjnej brutalności znanej z Mortal Kombat, czy charakterystycznej, kreskówkowej oprawy graficznej rodem ze Street Fightera. Jest jednak coś innego. Coś, co od wielu lat stale przyciąga kolejne pokolenia graczy. Coś, co praktycznie stało się znakiem rozpoznawczym całej serii. Coś, co już dawno temu przekroczyło granice dobrego smaku. Mowa oczywiście o przesadnej seksualizacji walczących ze sobą bohaterów, a raczej bohaterek. I nie mam tu wcale na myśli po prostu atrakcyjnych postaci. Dead or Alive 5: Last Round posuwa się w tej kwestii znacznie dalej. Czy jest to jednak coś złego i wartego krytyki?

Zanim spróbuję odpowiedzieć na to bardzo trudne pytanie przypomnę tylko, że jestem idealnym przykładem osoby, do której twórcy próbują trafić takimi zagrywkami. Oto ja, szesnastoletni miłośnik elektronicznej rozrywki w okresie dojrzewania, który lubi od czasu do czasu odpalić sobie jakąś niezbyt wymagającą bijatykę i wciskać chaotycznie guziki na padzie obserwując jednocześnie wynikającą z tego akcję na ekranie. Czy istnieje skuteczniejszy sposób, żeby takiemu graczowi uprzyjemnić zabawę od pokazania mu cieszących oko postaci kobiecych? Chyba nie, zważywszy na to, że niewymagający gameplay pozwala całkowicie skupić się na aspektach wizualnych. Skoro więc kwestię mojego punktu widzenia już sobie wyjaśniliśmy nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić wszystkich zainteresowanych do dalszej lektury rzeczonego wpisu. Upewnijcie się tylko, że nie czytacie tego w pracy lub w szkole, bowiem siłą rzeczy musiałem zadbać o odpowiedni dobór obrazków do tematu. Wiecie, o co chodzi...

Dobrze, miejmy to już z głowy i sformułujmy odpowiedź na pytanie, którym zakończyłem pierwszy akapit. Czy przesadna seksualizacja bohaterów w Dead or Alive 5: Last Round to coś złego? Moim zdaniem nie. Sama gra jest przede wszystkim bijatyką, i to całkiem niezłą, bo oferującą spory zestaw trzydziestu czterech wojowników, wiele różnorodnych oraz interaktywnych aren, a także nie najgorszy system walki. Cały aspekt erotyczny natomiast został sprowadzony do licznych, mniej lub bardziej sugestywnych strojów, czy animacji, więc jeśli ktoś bardzo się postara to będzie mógł wszystko ustawić tak, by gra przypominała zwykłą, niczym nie wyróżniającą się bijatykę. Pytanie tylko, po co. Osoby chcące doświadczyć porządnej produkcji z tego gatunku sięgną raczej po Tekkena lub Mortal Kombat. Dead or Alive to propozycja dla graczy chcących po prostu "walić w joystick" i oglądać atrakcyjnych bohaterów wykonujących efektowne combosy na ekranie. Już na pierwszy rzut oka widać, że produkcja Team Ninja nie traktuje się poważnie, więc czemu mielibyśmy podchodzić do niej, jak do niezwykle ambitnego i przełomowego dzieła poruszającego bardzo ważne tematy? Skoro Dead or Alive 5: Last Round nie próbuje nawet ukrywać, czym tak naprawdę jest, ja nie będę ukrywać, że mi się to podoba.

No bo jak tu nie lubić (będąc nastolatkiem oczywiście) gry, która łączy przyjemną dla oka walkę z przyjemnymi dla oka uczestniczkami tejże walki? Nic nie poradzę na to, że jestem idealnym przykładem odbiorcy, do którego celowali twórcy omawianego produktu. Dość już jednak tego usprawiedliwiania się. Przyszła pora na główną atrakcję rzeczonego wpisu, czyli moje subiektywne wrażenia z Dead or Alive 5: Last Round. Przeanalizujemy sobie wszystko, począwszy od gameplayu i różnorodności dostępnych trybów gry, a skończywszy na oprawie audiowizualnej i kontrowersyjnym aspekcie erotycznym. Zdejmijcie bluzy, otwórzcie okna lub włączcie klimatyzację. Będzie gorąco.

Zaczęło się niewinnie. Odpaliłem grę i przywitał mnie pokaz logotypów firm odpowiedzialnych za powstanie uruchamiającej się właśnie produkcji, a następnie zostałem wrzucony do głównego menu. Postanowiłem rozpocząć swoją przygodę z Dead or Alive 5: Last Round od samouczka. Na tym etapie nic jeszcze nie zapowiadało nadchodzących niespodzianek. Dopiero gdy dotarłem do oferowanych przez grę ustawień doznałem pierwszego szoku. Twórcy przygotowali bowiem kilka naprawdę ciekawych opcji. Gracz może np. wybrać, czy postacie mają się brudzić i pocić podczas walki albo zadecydować o działaniu "realistycznej" fizyki piersi, którą to deweloperzy chwalą się zresztą na tylnej stronie okładki. Żeby było zabawniej, element ten został potraktowany bardzo poważnie, bo do wyboru zostawiono aż trzy tryby: "Normal", "DOA" oraz "LR", każdy bardziej przegięty od poprzedniego. Co ciekawe, funkcję tę można też całkowicie wyłączyć. Ja wszystkie dostępne opcje oczywiście włączyłem, ale fizykę biustu zostawiłem w spokoju. Szczerze, trochę bałem się ustawić tryb inny niż "normalny".

Nauczony podstaw rozgrywki mogłem wreszcie przystąpić do mojej pierwszej walki. Znalazłem więc szybko obowiązkowy dla bijatyk tryb "Arcade", wybrałem na początek najłatwiejszy poziom trudności i zostałem odesłany do ekranu wyboru postaci. Tych, jak już wcześniej wspomniałem gra oferuje aż trzydzieści cztery, więc podjęcie decyzji wcale nie było takie proste. Szybko jednak przypomniałem sobie słowa pewnej osobistości, którą darzę ogromnym szacunkiem. Persona ta powiedziała kiedyś, że "Kasumi to podstawa", więc padło ostatecznie właśnie na zdobiącą okładkę produkcji wojowniczkę. Pojedynek rozpoczął się, a ja nie mogłem wyjść z podziwu jak dobrze to wszystko działa. Chaotyczne wciskanie guzików jak zawsze nie zawiodło, pozwalając mi konstruować wymyślne kombinacje ciosów, kopniaków, czy chwytów. Przeciwnik błyskawicznie zamienił się w worek treningowy dla sterowanej przeze mnie Kasumi. Pierwsze zwycięstwo, oprócz satysfakcji przyniosło ze sobą również kolejne odkrycie. Po wygranej walce postać przyjmuje jedną z kilku tryumfalnych póz. Co w tym takiego niezwykłego? To, że wówczas gracz może swobodnie operować kamerą, zaglądając w różne zakamarki często spoconego i pobrudzonego ciała tejże postaci. Wspaniała nagroda, czyż nie?

Jeszcze ciekawsze rzeczy dzieją się natomiast, kiedy przegramy. Wtedy pokonana bohaterka (bądź bohater) pada na ziemię nie mogąc złapać oddechu i będąc jeszcze bardziej zmaltretowana (czyt. pobrudzona i spocona) spogląda w kamerę wywołując u gracza spory dyskomfort. Nie muszę chyba wspominać, że zdarzało mi się przegrywać celowo, prawda? Czego to człowiek nie zrobi dla trofeum przyznawanego za zobaczenie porażek ośmiu postaci. Uprzedzając pełne wątpliwości pytania, tak, istnieje takie trofeum. Odbiegam jednak od tematu. Wróćmy zatem do omawiania gameplayu, bowiem im dalej w las (czyli im wyższy poziom trudności), tym ciekawiej.

Kolejną postacią, którą wybrałem do walki była Momiji. O ile pierwsze potyczki nie stanowiły jeszcze zbytniego wyzwania, tak później dało się odczuć zwiększony stopień trudności. Przeciwnicy potrafili konstruować naprawdę długie kombinacje ciosów i skutecznie blokowali większość moich ataków. Zmuszało to oczywiście do bardziej rozważnego poruszania się po arenie. Nigdy jednak nie poświęciłem na jedno starcie więcej niż kilka prób i bez problemu ponownie zaliczyłem tryb "Arcade". Postanowiłem więc przetestować jeszcze jedną postać - Honokę, która zdecydowanie wyróżniała się stylem walki na tle poprzedniczek. Wszystkie trzy bohaterki dysponowały naprawdę łatwym do opanowania schematem sterowania, więc każdą grało się bardzo przyjemnie. Kiedy już przyswoiłem podstawy gry wróciłem do samouczka, żeby sprawdzić, co jeszcze potrafią zrobić wspomniane niewiasty podczas pojedynku z przeciwnikiem. Szybko wyszło na jaw, że wciąż wiele przede mną. Dead or Alive 5: Last Round oferuje bowiem całkiem sporo pod względem ilości dostępnych ruchów. Wielu z nich ponadto praktycznie nie da się wykonać przypadkiem. Sam próbowałem niektóre z kombinacji uskutecznić (w samouczku) przez dobre kilkanaście minut. Pod względem gameplayu zatem produkcja Team Ninja wypada całkiem nieźle. To satysfakcjonująca bijatyka posiadająca prosty system walki, który skrywa w sobie sporo dobra dla fanów uczenia się wszystkich możliwych ruchów danej postaci. Na tym polu nie mam grze nic do zarzucenia.

Jednak Dead or Alive 5: Last Round to nie tylko pozbawione jakiegokolwiek tła fabularnego pojedynki różnorodnych, atrakcyjnych bohaterów, ale też historia do opowiedzenia. Jak już wcześniej wspomniałem tytuł oferuje również "Story Mode", który kontynuuje wątki poprzednich odsłon serii. Całość prezentuje natomiast tak niski poziom, że szkoda czasu, by zawracać sobie tym głowę. Mamy tu bowiem do czynienia z niezwykle wręcz głupią, dziwną i bezsensowną opowieścią pozbawioną jakichkolwiek ciekawych wątków. Fabuła jest oczywiście przekazywana w formie przerywników filmowych. Po prawdzie więcej się tu ogląda, niż gra. Same klipy niestety również nie grzeszą jakością wykonania i przypominają raczej fanowskie prace wyprodukowane w znanym oraz darmowym Source Filmmakerze. Muszę jednak przyznać, że ma to swój specyficzny urok. Nie raz zdarzyło mi się parsknąć śmiechem na widok licznych absurdów, takich jak walka młodego Eliota z pijanym Bradem Wongiem o ostatnią kluskę, czy pojedynek pomiędzy masywnym wrestlerem Bassem Armstrongiem a jego uroczą... córką. Wszystkie te cutscenki zebrane razem przypominają próbę stworzenia naprawdę złego filmu opartego o popularną bijatykę. Jak tu bowiem uznać za "dobrą" historię, w której motywacją do walki większości postaci jest myślenie w stylu "no bo czemu nie?". Co ciekawe, istnieje faktyczna "egranizaja" Dead or Alive. Ta powstała w 2007 roku, lecz (na szczęście) nie miałem jeszcze okazji jej obejrzeć. Nikogo chyba nie zaskoczę jeśli napiszę, że film ten zebrał okropnie niskie oceny i okazał się być kolejną, żałosną próbą zarobienia pieniędzy na znanej w środowisku graczy marce.

O wiele bardziej interesującym seansem jest dostępny w Dead or Alive 5: Last Round "Spectator Mode". Ów tryb pozwala oglądać niekończący się pojedynek sterowanych przez komputer, lecz wybranych przez gracza postaci. Co w tym takiego interesującego? To, że bez problemu można wojowniczki przebrać m.in. w stroje kąpielowe i wysłać na słoneczną plażę, a następnie dowolnie operować kamerą, czy zatrzymywać akcję w celu zrobienia kilku zdjęć. Funkcja ta służy ponoć do nauki ruchów i animacji poszczególnych postaci, ale wszyscy dobrze wiemy, że nikt nie uruchamia "Spectator Mode", żeby analizować combosy bohaterów. Przyznaję, że sam spędziłem w tym trybie zdecydowanie za dużo czasu. Gdyby to jednak komuś nie wystarczyło, twórcy przygotowali coś jeszcze. Coś, co już nawet nie udaje, że powstało na potrzeby gameplayu. Większość bohaterek otrzymała własne filmiki wchodzące w skład serii "Private Paradise". Owe materiały prezentują jak dane wojowniczki odpoczywają i relaksują się na plaży. Za taką rozrywkę trzeba już jednak zapłacić.

Skoro wspomniałem o płaceniu to wypada w końcu poruszyć kontrowersyjny temat dodatków do Dead or Alive 5: Last Round. Tutaj bowiem twórcy zdecydowanie przesadzili. Zacznijmy od tego, że gra posiada aż 7 przepustek sezonowych. Ponadto, każda z nich (z wyjątkiem ostatniej) kosztuje dokładnie 379,90 zł! Tak, dobrze przeczytaliście. Aby uzyskać dostęp do całej zawartości dodatkowej należy wydać łącznie 2 563 zł. Cóż więc oferują rozszerzenia, że twórcy życzą sobie za nie tak wysokie kwoty? Głównie mniej lub bardziej wulgarne stroje. Czasem trafi się jakaś nowa arena lub filmik z wcześniej wspomnianej kolekcji, ale to wszystko. Oczywiście twórcy pomyśleli też o mniej zamożnych graczach i przygotowali szereg skromniejszych pakietów. Któż nie chciałby wydać ponad stu złotych na zestaw przebrań dla ulubionej postaci? Przeglądając PlayStation Store wielokrotnie zastanawiam się, czy gdzieś na świecie żyje koleś, który to wszystko kupił. Z jednej strony posiadanie 1093 dodatków do gry robi wrażenie, z drugiej jednak, jeśli widzi się ich zawartość oraz strasznie przesadzoną cenę to ciężko nie odnieść wrażenia, że ktoś ma bardzo źle ustawione priorytety.

Podsumowując, Dead or Alive 5: Last Round to naprawdę przyjemna bijatyka oferująca proste sterowanie, sporą ilość dostępnych postaci, komiczny tryb fabularny oraz wiele dobra dla dojrzewającej, męskiej części graczy i nie tylko. Pod płaszczykiem niezobowiązującej i cieszącej oko rozrywki kryje się jednak sprytny oraz bezlitosny system, mający na celu wydojenie z miłośników serii sporej dawki pieniędzy, oferując w zamian bardzo niewiele. Tylko wytrwali poradzą sobie bez dodatkowych strojów, czy materiałów filmowych. Ja jeszcze się nie ugiąłem, czego wszystkim grającym oraz zainteresowanych zagraniem życzę. Na szczęście Dead or Alive 6 będzie prawdopodobnie pozbawione podobnych zagrywek, gdyż twórcy wyraźnie podkreślili, że stonują cały aspekt erotyczny i skupią się na dopracowaniu gameplayu. Tego, ile jest w tych słowach prawdy dowiemy się jednak dopiero w przyszłym roku.

Oceń bloga:
12

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper