Czy Shadow of the Colossus to dzieło sztuki?

Shadow of the Colossus to jedna z tych gier, o których źle się nie mówi. Mająca swoją premierę w 2005 roku produkcja zachwyciła graczy na całym świecie i szybko zyskała miano ponadczasowego klasyka, pokazując jednocześnie, że elektroniczna rozrywka może być czymś więcej niż kolejnym, mało ambitnym sposobem na zabicie nudy. Sam przekonałem się o tym całkiem niedawno, gdy w moje ręce trafiła odnowiona wersja gry, przygotowana z myślą o PlayStation 4. Znane i cenione wśród graczy dzieło Team ICO fascynowało mnie od zawsze. Niestety, trudna dostępność wersji na PlayStation 2 oraz brak konsoli PlayStation 3 uniemożliwiły mi wcześniejsze poznanie historii Wandera. Ratunkiem okazała się więc dopiero konferencja Sony na E3 2017, podczas której zapowiedziano remake Shadow of the Colossus zmierzający ekskluzywnie na PS4. Dla mnie było to jedno z najważniejszych ogłoszeń zeszłorocznych targów. Krótko po premierze nabyłem swój egzemplarz i poświęciłem dwie, długie noce na ukończenie tegoż dzieła.
Czas spędzony na pokonywaniu kolejnych Kolosów zmusił mnie do wielu refleksji, z czego jedna zainspirowała do stworzenia tego wpisu. Wielu uznaje twórczość Fumito Uedy za jedno z największych dokonań w branży gier. W istocie jego produkcje cechują się niespotykaną wyjątkowością i niezwykłym, specyficznym klimatem, który stał się już niemal znakiem rozpoznawczym dewelopera. Są to tytuły zupełnie odmienne od tego, do czego przyzwyczaili nas inni twórcy. Wydawać by się mogło, że nie chcą być typowymi grami, bo przeszkodziłoby im to w opowiadaniu fantastycznych historii, które każdy może interpretować na swój własny sposób. Biorąc te wszystkie czynniki pod uwagę chciałbym więc udowodnić, że Shadow of the Colossus samo w sobie może aspirować do miana sztuki.
Zacznijmy jednak od ustalenia jaką grą jest omawiane dzieło Fumito Uedy. Wspomniałem już, że twórczość Team ICO znacznie różni się od twórczości większości zespołów deweloperskich, lecz jeśli miałbym określić gatunek Shadow of the Colossus to stwierdziłbym, iż jest to przygodowa gra akcji z otwartym światem, w której akcję obserwuje się z perspektywy trzeciej osoby. Problem w tym, że taki opis kreuje u potencjalnego odbiorcy błędne wyobrażenie tego, co czeka go po rozpoczęciu rozgrywki. O ile widok zza pleców bohatera się zgadza, tak m.in. wspomniana otwartość świata polega tu na czymś zupełnie innym niż w dzisiejszych tytułach. W Shadow of the Colossus mamy bowiem do czynienia z ogromnym i swobodnym do eksploracji, lecz niezwykle pustym terenem, na którym próżno szukać zadań pobocznych, przeciwników, czy innych postaci. Jeśli natomiast chodzi o akcję, tej jest tu niewiele. Oczywiście, walki z Kolosami dostarczają emocji, lecz są to emocje, na które nie ma miejsca podczas dynamicznych starć w innych grach. Warto także wspomnieć o sterowaniu, gdyż ono również nie spełnia wypracowanych przez lata standardów i daleko mu do wygody. Choć to akurat może być spowodowane faktem, że produkcja swoją premierę datuje na 2005 rok.
Przytoczone przeze mnie cechy można spokojnie uznać za wady, jeśli zdecydujemy się patrzeć na Shadow of the Colossus jak na każdą inną grę, której głównym zadaniem jest zapewnienie odbiorcy rozrywki. Moim zdaniem jednak, dzieło Fumito Uedy obrało sobie zupełnie inny cel, chcąc za pośrednictwem interaktywnego medium, jakim niewątpliwie są gry wideo nakłonić widza do refleksji oraz własnej analizy tego, czego doświadcza podczas rozgrywki. Jeśli zaczniemy odbierać Shadow of the Colossus z takim nastawieniem to rzeczy pokroju nieintuicyjnego sterowania, czy minimalnej ilości fabuły przestaną być wadami, a zaczną stanowić ważny element składający się na perfekcyjną całość.
Wszystko pełni tu swoją rolę. Historia nieopowiedziana wprost oferuje dowolność interpretacji, dzięki czemu każdy gracz przeżyje tę przygodę w unikalny sposób. Znajdą się tacy, którzy będą współczuć głównemu bohaterowi oraz tacy, którzy uznają go za zwykłego egoistę zdolnego dopuścić się najokrutniejszych czynów na drodze do osiągnięcia celu. Pusty, rozległy świat pozwala chłonąć klimat tajemniczej, przeklętej krainy, gdzie śmiertelnicy nie są mile widziani. Wszystko jest tu przytłaczająco ogromne i zapiera dech w piersi, a podróżowanie po tych zapomnianych ziemiach stanowi idealną okazję na przemyślenia, czemu sprzyja całkowity brak muzyki. Gracz zostaje sam z odgłosami natury, stukotem kopyt towarzyszącego bohaterowi wierzchowca i własnymi myślami. Sterowanie nie jest doskonałe, ale ma swój urok. Wander dość ślamazarnie wspina się na Kolosy i nie zawsze reaguje poprawnie na wydawane kontrolerem komendy. Często upada, bądź nie może się ruszyć, gdy niedoszła ofiara jego miecza próbuje go strącić. Można to usprawiedliwić faktem, że młodzieniec nie jest przecież superbohaterem posiadającym nadludzką sprawność, a zwykłym człowiekiem, który podejmuje walkę ze zdecydowanie większymi i silniejszymi przeciwnikami. Na osobną wzmiankę zasługuje Agro, czyli wierny środek transportu Wandera, bez którego podróż do każdego kolejnego Kolosa byłaby mordęgą nie do zniesienia. Kierowanie ów zwierzęciem również nie należy do najprzyjemniejszych, gdyż ten lubi nagle zwalniać lub blokować się na niewielkich przeszkodach, co potrafi być szczególnie irytujące, kiedy musimy wykorzystać konia w walce. Brak pełnej kontroli nad wierzchowcem pozwala jednak poczuć jego "ciężar" oraz niezależność. Nie da się przecież całkowicie zapanować nad zwierzęciem. Wykorzystanie tego faktu w grze dodaje Agro wiarygodności i sprawia, że odbiorca przestaje traktować go wyłącznie jako środek transportu i nawiązuje z nim pewną więź.
Każda z tych mechanik nie mogłaby zostać uznana za coś pozytywnego w innym tytule. Nikomu nie chciałoby się przecież podróżować po pustym świecie, rozmyślać nad niejasną fabułą i męczyć z nieprecyzyjnym sterowaniem. Mimo to, Team ICO wykreowało w swoim dziele tak niezwykły klimat, że wszystkie te problemy nie przeszkadzają, a wręcz wzbogacają doświadczenie, skutecznie przykuwając zaintrygowanego gracza do ekranu. Shadow of the Colossus nie jest oczywiście wyłącznie zbiorem przestarzałych mechanik oraz kontrowersyjnych rozwiązań i posiada także zdecydowanie pozytywne elementy.
Jednym z nich są niewątpliwie tytułowe Kolosy, na których skupia się zarówno fabuła, jak i rozgrywka. Pokonanie ich to w końcu nasz główny i jedyny cel. Każdego z szesnastu gigantów musimy jednak najpierw znaleźć, w czym pomoże nam dzierżony przez bohatera miecz. Wystarczy wznieść broń ku niebu, a następnie dotrzeć do miejsca, gdzie skupia się blask klingi. Gdy wkroczymy już na terytorium poszukiwanego Kolosa, ten objawi się nam w całej swojej okazałości, lecz (w większości przypadków) nie zaatakuje. Przeważnie to gracz rozpoczyna walkę i prowokuje neutralnie nastawionego przeciwnika do obrony. Zmuszając potwora do wykonania odpowiednich czynności ostatecznie udaje mu się znaleźć miejsce, od którego rozpocznie wspinaczkę na ciało bestii. Na tym etapie, jesteśmy dla większości Kolosów jak irytujący owad, który uczepił się ich futra. Nic dziwnego zatem, że starają się nas strącić. Dopiero gdy odnajdziemy słaby punkt i zadamy pierwszy cios niewinny olbrzym zrozumie, że ów owad stara się go zabić. Rozpoczyna się więc chaotyczna szamotanina, w której niedoszła ofiara desperacko próbuje zrzucić swojego oprawcę. Z każdym kolejnym zanurzeniem ostrza w ciele Kolosa zbliża się zwycięstwo. W końcu nadchodzi moment wymierzenia ostatecznego ciosu. Wydawać by się mogło, iż pokonanie tak gigantycznej istoty musi być doświadczeniem niezwykle satysfakcjonującym, zważywszy na to ile wysiłku trzeba włożyć, aby dostać się do słabego punktu na ciele bestii w celu zadania wymaganej ilości obrażeń. Nic bardziej mylnego. Wraz z ostatnim pchnięciem miecza emocje słabną i przychodzi chwila ulgi. Kolos upada, lecz w tle, zamiast utworu tryumfalnego rozlega się smutna, niemal żałobna muzyka wywołująca u gracza poczucie winy. Zaraz po odniesieniu zwycięstwa bohater zostaje przeniesiony z powrotem do świątyni. Nie komentuje, ani nie poddaje w wątpliwość słuszności zleconego mu zadania, lecz zdeterminowany rusza w milczeniu dalej, gotów poświęcić wszystko, by osiągnąć cel. Z każdym kolejnym pokonanym przeciwnikiem coraz bardziej staje się jasne, że protagonista jest tak naprawdę antagonistą. Świadczą o tym nie tylko czyny, których się dopuszcza, ale również konsekwencje jego działań. Wygląd Wandera z czasem ulega zmianie. Ciało chłopca blednie, a ubrania brudzą się i niszczą. Pod koniec przygody wyrastają mu nawet z głowy małe rogi. Na tym etapie nie trzeba już więcej wskazówek, by zauważyć, że coś jest nie tak. Jak się okazuje, młodzieniec został wykorzystany przez Dormina, by ten mógł się odrodzić. Czy Wander domyślił się prawdy wcześniej, lecz mimo to kontynuował podróż, licząc na to, że tajemniczy głos dotrzyma słowa? Czy może jednak, zaślepiony miłością nie był w stanie pojąć wagi zadania, którego się podjął? Na to pytanie gracz nigdy nie otrzymuje jedynej, słusznej odpowiedzi.
Podobne rozważania nachodzą odbiorcę regularnie podczas rozgrywki. To jest właśnie magia Shadow of the Colossus, produkcji, która nie narzuca jednego toku myślenia i stanowi idealny materiał do wielu dyskusji. Tych w Internecie pełno, więc zamiast rozbierać grę na czynniki pierwsze w temacie fabuły, możliwych interpretacji oraz nawiązań do innych dzieł Team ICO przejdę do omówienia kolejnego niezwykle ważnego elementu, czyli do oprawy graficznej oraz udźwiękowienia. Shadow of the Colossus robiło bowiem wrażenie pod względem technicznym już na PlayStation 2. To, jak ogromny teren został oddany graczowi do swobodnej eksploracji, jak wielkie istoty pojawiały się na ekranie i jak szczegółowe były ich modele u nie jednego powodowało opad szczęki. Nie inaczej jest w przypadku odświeżonej wersji przygotowanej od podstaw z myślą o aktualnej generacji konsol. Bluepoint Games spisało się na medal tworząc zupełnie nowy, choć doskonale znany graczom świat. Każdy element otoczenia został odpowiednio dopieszczony, animacje uległy poprawie, choć klimat pozostał nienaruszony. To po prostu piękna gra, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Powstanie remake'u z pewnością zachęci nowe pokolenia graczy do sięgnięcia po dzieło Fumito Uedy, z czego bardzo się cieszę, bo jest to zdecydowanie pozycja, której każdy powinien chociaż spróbować. Cudowna oprawa graficzna to jednak nie wszystko. W Shadow of the Colossus równie ważny jest dźwięk, często zastępujący przecież muzykę podczas podróży. Ćwierkanie ptaków, szum wody, szelest wiatru, stukot kopyt i wiele innych odgłosów pomaga uwierzyć, że w tym pustym świecie jednak coś się dzieje. Gdy muzyka już się pojawia to zawsze zaczyna rozbrzmiewać w odpowiednim momencie i zawsze idealnie dopełnia sceny, które podziwiamy na ekranie. Ścieżka dźwiękowa, którą skomponował Kow Otani to temat na oddzielny wpis. Kilkadziesiąt wspaniałych utworów na długo jeszcze pozostanie mi w pamięci, na co sam się skazałem wielokrotnie słuchając soundtracku już po skończeniu gry. Dzięki tej muzyce nigdy nie zapomnę, jakie emocje targały mną podczas obcowania z Shadow of the Colossus.
Team ICO przedstawiło graczom prostą historię o chłopcu, który nie mógł pogodzić się ze śmiercią dziewczyny i gotów był zrobić wszystko, by odmienić jej los. Wyruszył więc ze swoim najwierniejszym towarzyszem, Agro na kraniec świata, gdzie dopuścił się okropnych czynów i zapłacił za to wysoką cenę. Zdaję sobie sprawę, że o Shadow of the Colossus powiedziano i napisano już chyba wszystko i mój tekst nie wnosi nic nowego do dyskusji, ale musiałem podzielić się swoimi wrażeniami, bo niewiele gier ma w sobie "to coś", co skłania do przemyśleń typu "Czy to już sztuka?". Bardzo ciężko byłoby mi zrecenzować ten tytuł, ponieważ nie byłbym prawdopodobnie w stanie porównać go do jakiejkolwiek innej produkcji. Zdecydowałem się więc przedstawić mój sposób postrzegania tegoż klasyka oraz zademonstrować argumenty, które pozwalają mi uznać go za sztukę. W końcu nie ma żadnej konkretnej definicji sztuki. Jej granice są stale redefiniowane i teoretycznie każde dzieło może nią być. Czemu więc nie gra, która ewidentnie do tego aspiruje?