Piątkowa GROmada #270 - O krok od katastrofy w USA, czyli recenzja Duke Nukem Forever

BLOG RECENZJA GRY
1127V
Piątkowa GROmada #270 - O krok od katastrofy w USA, czyli recenzja Duke Nukem Forever
BZImienny | 03.12.2021, 08:23
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po historii o specyficznym człowieku wracamy do specyficznych gier - tym razem nie za sprawą gatunku czy podejścia do jakichś elementów, a czasu powstania. Gdzie długi czas niekoniecznie przekłada się na obszerne listy z rozbudowanymi zaletami. Weźmy więc giwery i celowo zapomnijmy o gumie oraz pancerzu i wyruszmy na opowieść o tytule powstającym dłużej niż 3 odsłony Halo, dwa Wolfensteiny czy 1/3 przygód spod szyldu Total War - Duke Nukem Forever.

Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem zrecenzuję Duke Nukem Forever - czwartą odsłonę serii traktującą o przygodach Księcia mającego więcej mięśni i siły niż części mózgu odpowiedzialnej za taktyczne podejście. Zamiast tego wpada on niczym wariat i eliminuje wszystkich na tyle głupich, by zmierzyć się z jego wielkimi spluwa oraz ego mającym tym razem fizyczną formę. A w przypadku gry wydanej w połowie 2011 roku także odbiorem tak złym, że określenie "chłodny" byłoby chyba słodzeniem porównywalnym z dodaniem do szklanki herbaty 4 łyżek cukru. Sprawdźmy więc, czy recenzenci/fani Księcia czepiali się dla samego czepiania czy coś z tą grą jest faktycznie nie tak.

Zapodaję muzyczkę i zapraszam do tekstu, dotyczącego wersji na Windowsa. Tylko podstawki oraz kampanii niestety w całości po angielsku (poprzedni Duke doczekał się pełnego dubbingu, o którym pewnie opowiem za dwa tygodnie :P). Niemniej samego związanego z historią tekstu nie ma za dużo, a docinki mogą tracić na uroku przy próbie ich tłumaczenia.

ps. Akurat ukończyłem fabularne rozszerzenie, tak więc w ramach bonusu rzeknę także coś o nim.

O krok od katastrofy w USA

Tytuł rozpoczyna się wspomnieniem z Duke Nukem 3D, gdy to Duke rzucał efektem działalności układu pokarmowego i walczył z jednym z ważniejszych kosmitów. Koniec jest znany, czyli inwazja pokonana, a baza zdobyta - lata później Duke, jako gwiazda*, wypoczywa w swojej twierdzy świętując coś z paniami. Niestety podpisywanie książek i igraszki z cyklu "niech niesympatyczny jegomość spotka się z pięścią Księcia" trzeba zakończyć, bo starzy znajomi wrócili. A skoro zaczynają robić straszne rzeczy, to trzeba ich powstrzymać. Ktoś zapytałby się, jakie to straszne rzeczy mogą robić kosmici niszczący całe miasta? Porywają kobiety, a to jest zniewaga, która krwi wymaga. No i broni oraz masy "one linerów" wypowiadanych przez gościa traktującego pancerz jako wyposażenie dla ciot i tchórzy. Nie wiedziałem, że z Księcia to taki kozak, że próbuje znieważyć pewnego Jana.

Już sam początek wskazuje na największą zaletę/wadę (zależy od perspektywy) tytułu, czyli coś co pokrótce mogę nazwać specyficznością - zresztą z tego słynął już Duke Nukem 3D, a w mniejszym stopniu Duke Nukem II. Niestety już sam początek wskazuje jedną z potężniejszych wad/zalet tytułu, czyli specyficzność czy to w tekstach czy otoczeniu. Niektórzy pewnie odpuścili po początku, część bawiła się świetnie przez całość gry, ja jestem tu po środku ze skierowaniem w drugą stronę i zrozumieniem pierwszy. Bo choć dotrwałem do końca i pamiętam część etapów z gry, tak w przypadku niektórych to twórcy popłynęli trochę z wyobraźnią. Zwłaszcza na początku z reakcją jednej z towarzyszek Księcia czy poziom z kosmitami, gdzie.. no cóż, ograniczenia wiekowe zobowiązują, przez co sensowne opisanie jej "osobliwości" jest średnio możliwe. Chodzi przede wszystkim o jej zawartość oburzającą niektórych bardziej niż flaki impa z Brutal DOOM. 

Najjaśniejszą stroną są warstwy fabularnej nie docinki czy sposób prowadzenia opowieści, a aktor głosowy - z absolutnie wysokiej półki i spokojny konkurent dla większości gwiazd tej profesji, Mowa o Jon St. Johnie, które głos ma w sobie to coś co sprawia, że chce się słuchać niezależnie od tego, co mówi. Bo nawet niezaprzeczalnie durne rzeczy brzmią w jego wykonaniu tak fajnie, że chyba chciałoby się je robić. Efektem tego Książe, choć czasem łapałem się za głowę na widok jego działań czy słyszenie jego słów, wypada jakoś tak dziwnie charyzmatycznie. I te 7-8 godzin potrzebne na ukończenie gry na poziomie "Trudny" to z tej perspektywy za mało na taki majestatyczny głos.

Niestety nie da się tego powiedzieć co do innych elementów tego tytułu. 

* - Nie po raz pierwszy, bo świętował także w Duke Nukem II, gdzie prezentował książkę z kategorii "Czy jestem fajny i dlaczego tak?.". No i chwilę później został porwany, masz ci babo placek, podczas gdy inni mieli Księcia.

Czas spotykać się z kobietami i zabijać kosmitów. Tylko z kosmitami cienko

Duke Nukem to przedstawiciel gatunku strzelanin z perspektywy pierwszej osoby, gdzie jakoś starano się połączyć stare z nowym. Tak więc gracz podróżuje przez dość liniowe obszary i walczy z kosmicznym najeźdźcą w dużej liczbie, czasem ścierając się z bossem. Poza jednym, chyba nawet na standardy Księcia zbyt osobliwym, mamy starych znajomych z jedną pozytywną zmianą - latające macki tak nie piszczą przy trafieniu jak w DN3D. Tam ten dźwięk mnie rozpraszał i to mocno.

Niestety najgorsze nowości dotknęły zdecydowanie mechaniki rozgrywki, gdzie starano się połączyć stare z nowym - efektem czego wyszło coś, co czasem jest zaskakująco przyjemne, a czasem doprowadza do białej gorączki. Chyba najbardziej boli limit wyposażenia do 2 broni jednocześnie, co z perspektywy gry gdzie trzeba dokonywać rzezi po prostu boli. A rzeź ta jest, choć ma parę mankamentów, jest przyjemna zarówno za sprawą powrotu "starych znajomych" w formie pistoletu, Zamrażacza czy karabinu maszynowego (Ripper, polska nazwa broni brzmi dobrze, ale jakoś mi z głowy wyleciała). W przypadku tego ostatniego przenosząc także problem, o którym napomknąłem w sekcji związanej z dźwiekiem.

Irytujące zmiany w sekcji broni widać też na przykładzie Rakietnicy - 5 nabojów i musisz już lecieć po zapasy (dobrze chociaż, że nie są rzadkie niczym wysokie noty Duke Nukem Forever). Dzięki temu wyposażenie to ma sens chyba tylko w trakcie starć z bossami, zwłaszcza z namierzeniem z kategorii "Można usnąć/zginąć w trakcie procesu". Ogólnie magazynki to coś, czego mogli się pozbyć, bo skoro działa to w przypadku Serious Sam*, to czemu nie przy Księciu Zagłady. Już w DN3D mi to przeszkadzało z pistoletem (domyśl się, ile masz nabojów w magazynku), a tu to zwielokrotnione - przynajmniej amunicja wyświetlana jest w odniesieniu do całości w formie liczby, a przy magazynku są to symbole magazynku. Trochę niekonwencjonalnie, co cieszy.

* - Wiem, pistolety i dubeltówkę się przeładowuje. Ale dubeltówa to dubeltówa, a pistolet/rewolwer ma technologię generującą amunicję (brzmi tak dziwnie, że pasowałoby do Duke Nukem).

Fani dań morza znajdą w DNF coś dla siebie. Tylko zamiast noża trzeba przynieść wyrzutnię rakiet i sterydy.

Wśród tych unowocześnień pochwalić mogę chyba tylko jedno - odnawialny pancerz w formie EGO. Ktoś mógłby pomyśleć, że idea pancerza podlegającego regeneracji w grze pokroju Duke Nukem to coś dziwnego. Twórcy pewnie też mieli problem, jak wybrnąć z tego nowoczesnego mechanizmu w grze projektowanej trochę wokół starych schematów. No i wybrnęli tworząc regenerowalne Ego, które można zwiększać robiąc Duke'owe rzeczy pokroju pakowania na siłowni czy podziwiania samego siebie. Nieznający księcia mogliby dojść do wniosku, że to rozwiązanie jest po prostu durne, ale wystarczy tylko chwila i uzmysławia sobie jedną rzecz: zrobienie z najbardziej znanej, ale niematerialnej rzeczy,  zmaterializowanej tarczy to genialne rozwiązanie (a jeszcze genialniejsze jest to, jak można go podbić*). Szkoda tylko, że EGO jest jednym z niewielu unowocześnień, które nawet jakiś tam sens. Choć pewnie znajdą się głosy mówiące o tym, że sama idea regeneracji jest zła i taka zbyt nowoczesna jak na DNF. Sam prędzej zostawiłbym zdrówko w tradycyjnej formie i EGO jako coś działającego jako tradycyjny pancerz w DNF. Oczywiście dodając materiały do jego regeneracji w formie np. egzekucji na przeciwnikach (które same z siebie wyglądają średnio, żeby nie powiedzieć źle). Mozę tak dobry byłby nie sam pomysł, ale i także wykonanie.

Czasem dość mieszane odczucia mam także w przypadku sekcji "niestrzelanych" - w końcu i w ramach trzeciej odsłony serii Książe skakał po gzymsach. Tutaj przyjdzie mu pokierować pojazdem czy sprawdzić stwierdzenie "rozmiar ma znaczenie" w praktyce. Wprawdzie takie sekcje pojawiały się w poprzedniej odsłonie serii, ale nie było ich aż tak wiele - tutaj twórcy dorzucili sporo tego. Może nie są to najlepsze przerywniki od walki z jakimi miałem do czynienia/urozmaicenia walki, ale na swój sposób angażowały/relaksowały/wprowadzały urozmaicenia. A najprzyjemniejsza była

[spoiler]Przejażdżka Monster Truckiem - nawet nie ze względu na znośny model jazdy, co fakt, że można pokierować taką bestią. A to zdarza się niezwykle rzadko.[/spoiler]

No i QTE pasujące do DNF jak pięść Księcia do pachwin kosmity. Czyli spotkanie wywołujące czasem wręcz fizyczny ból z kategorii absolutnie nieprzyjemnych - jak konieczność wciśnięcia przycisku, by zacząć się wspinać. Jakby zaprogramowanie tego w inny sposób było trudne.

* - W przypadku rozszerzenia o doktorze można to zrobić zmieniając tapetę na pulpicie na zdjęcie kobiety w bieliźnie (tak, coś takiego zwiększa odporność Księcia - w sumie po spotkaniu z pościgiem z jednego z filmów Monthy Pytona byłby w stanie wytrzymać atomówkę).  

Ja nie zbudowałem tego monumentu, to moje ego. W wersji zminiaturyzowanej.

Podejrzewam, że nie jeden pewnie przeżył niezbyt pozytywną podróż w czasie po zobaczeniu warstwy wizualnej - znając perypetie produkcji pewnie w 2008 roku zakończyli prace nad grafiką w grze. O ile nie wcześniej, bo pod jej względem mam wrażenie, że coś takiego mogłoby wydać spokojnie na premierę PlayStation 3. Szczerze nie byłbym zdziwiony, gdyby los DNF po zatrzymaniu prac był taki sam jak w przypadku Blood po sprzedaniu Q Studios - nowy właściciel zebrał pozostawiony materiał i go wydał. Tylko o ile w przypadku "Krwi" Monolith potrzebował pół roku, tak Triptych Games (z pomocą Gearbox Software) co najmniej 1,5 roku. Efektem czego jedyny pozytywny aspekt wizualny to nie jakość tekstur, a ewentualnie wizja artystyczna brudnej postapokalipsy z dziwnej perspektywy. Widać w tym jednak popularną w tamtym czasie brunatność w strzelaninach z perspektywy pierwszej osoby. I jeśli któraś sekcja wypada tutaj najlepiej pod tym względem, to ta stylizowana na Dziki Zachód z chyba najbardziej różnorodną rozgrywką. 

W przypadku grafiki ciężko o pozytywne informacje także z tego powodu, że nie trzeba daleko szukać konkurencji, by otoczenia Księcia nie wyglądało momentami staro - Bulletstorm. Zarówno w kwestii artystycznej, technicznej jak i pomysłu na zrobienie z siebie "symulatora sadysty".

Lepiej wypada za to ścieżka dźwiękowa/audio - nie wspominając przy tym głosu Księcia Zagłady. Już sam motyw przewodni ratuje sytuację na tyle, że nie daję całościowo do wad - bo niestety reszta, nawet jeśli nie jest zła, tak nie wpada w ucho. Jak coś mi tu najmniej pasuje, to dźwięk karabinu maszynowego, niestety. Panowie mieli ponad 10 lat naprawić karabin brzmiący jakby był zasilany żołędziami, ale się nie udało.

Tylko ja i mój karabin. Nic innego nie jest mi potrzebne. 

Bonusowo, akurat miałem okazję ograć jedyne fabularne rozszerzenie do Duke Nukem Forever znane jako "The Doctor Who Cloned Me". W jego ramach deweloper zdecydował się przedstawić kontynuację wydarzeń podstawki, gdzie z jakiegoś powodu Duke budzi się w pokoju niczym z Call of Duty: Black Ops. Po eliminacji słabego kuzyna T-69 wyrusza on do podziemi, gdzie czeka na niego stary znajomy z platformówkowych Duke'ów, Doktor Proton. Ma on zły plan i trzeba go powstrzymać, zamiast zacznie robić naprawdę straszne rzeczy w stylu porywania kobiet. Czy mniej złych jak walka z kosmitami lub podbój znanego ludzkości świata

Rozszerzenie wygląda na próbę załatania mniejszych/większych bolączek pierwszej części odsłony dokładając większą liczbę broni na raz (jednocześnie domyślnie ich wybór jest bardziej niż irytujący). Pod względem samej konstrukcji gry mamy irytujący początek ze skakaniem z widokiem na stare tekstury, gdzie podwójnie boli brak możliwości manualnego zapisu i dużo zwiedzania. A potem robi się w miarę tak jak było w ramach Duke Nukem Forever, czyli specyficznie i to raczej w sposób nieodtrącający (ale jakby co, jest fragment z kategorii "dowaleniem do pieca"). No i finałowa lokacja zaskakująca umiejscowieniem oraz dobrym wykorzystaniem tego umiejscowienia.

Pod względem rozgrywki/walki jest w większości to samo, co w podstawce - tak więc jak komuś przypadło to do gustu tam, to przypadnie i tutaj.

Niestety, opowieść jest na swoją cenę bardzo, ale to bardzo krótka - około 3 godziny i już widzimy napisy końcowe, racząc nas dwiema interesująco wykonanymi . Wprawdzie to niewiele, ale szczerze sam nie wiem, czy jakoś chciałbym dalej bawić się w tytuł, który jak wspomniałem stara się naprawić "nowoczesności", ale robi to tak sobie. Niemniej wypada minimalnie lepiej niż podstawka i dlatego dam mu 7/10. Kto ograł DNF i przypadł mu do gustu, ten i polubi rozszerzenie. Ale jeśli był wściekły po ograniu powrotu Księcia, to nie ma tu absolutnie czego szukać, bo efektem gry będzie tylko wzrost jego irytacji.

No chyba, że chciałby zobaczyć na ten moment "climax" serii, czyli:

[spoiler]Penetrację Królowej Kosmitów za pomocą łazika wykorzystywanego w misjach kosmicznych, z późniejszą imprezą Duke'a z grupą skąpo ubranych kobiet. Wiem, brzmi to durnie, ale takie są fakty. :P [/spoiler]

A teraz przedstawiam uczestników zabawy "Ustrzel sobie Księcia". Nie martwcie się, celów starczy dla wszystkich.

I tak doszliśmy do końca recenzji, gdzie zwykle mówię coś w stylu "Super tytuł, warto go ograć". No ale jakoś mam opory przed powiedzeniem tego w tym przypadku, podobnie jak w przypadku Turoka czy Blood II: The Chosen. Bo nawet jeśli jest to gra, jakiej daleko do słabej - na co wskazywały liczne recenzje z okresu - tak niestety ma ona parę dość istotnych wad. Niemniej jak ktoś jest w stanie choć częściowo przymknąć oko na grafikę czy "unowocześnienia", a lubi dziwne gry, powinien zainteresować się na tym moment ostatnim Księciem.

Jeśli już któregoś Duke'a polecam, to zdecydowanie DN3D, czy to w wersji Anniversary czy klasycznej pudełkowej (wydanie z CD-Action w połączeniu z eduke32 wypada dobrze). Koniecznie doinstalujcie do tego polski dubbing, by porównać go z innym radiowcem (jego głos będzie słyszany w wielu domach już za kilka dni), a przy okazji pomóc mi odgadnąć, kto to był na tyle szalony by stanąć w szranki z Jon St. Johnem na polskim rynku. :P

Ankieta 

Wyniki zeszłotygodniowej ankiety:

Ankieta dotycząca nie następnego, a następująco po nim odcinka. Tak jak zapowiadałem, dane zbieram do następnego odcinka Piątkowej GROmady. Jeśli macie sugestię co do tytułu, jaki warto ograć, dajcie znać (w wersji na Windowsa). ;)

  • Zmiany w systemie na jakie trzeba długo czekać, czyli recenzja Superhot: Mind Control Delete

Powracamy do zaginionego tematu, czyli polskie gry z kilkoma interesującymi patentami. Oraz jednym głupim.

  • Pokłony przed królem dziecino, czyli recenzja Duke Nukem 3D (wersja zlokalizowana)

Skoro był średni Duke, pora na bardzo dobrego Duke'a - zrobioną przez grupę jajcarzy Duke Nukem 3D. I to w absolutnie unikatowej wersji, czyli z pełnym polskim dubbingiem z wydania z 2001 roku. Bo jak lepiej kopać kosmiczne miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, niż z polskim głosem. 

  • Połączenie Patlabor z zachodnią myślą deweloperską, czyli recenzja Shogo: Mobile Armor Division

W złotym okresie Monolith Productions wypuścił kilka dość osobliwych gier - i w ramach recenzji proponuję właśnie jedną z takich "pozytywnie dziwnych gier". Anime-strzelaninę od amerykańskiego dewelopera z fabułą, której fragmenty są - bez analizy ze strony pewnego komentatora sportowego - bardzo niejasne. Dziwne oczy i dziwne zadania gwarantowanie.

  • Kosmiczne Soulsy za paczkę czipsów oraz kilogram kawy, czyli recenzja Hellpoint

Recenzja świeżo ukończonego przeze mnie tytułu będące "klonem Soulsów" w kosmosie z bardzo skromnym budżetem. Bo skoro były klony DOOMa, to są i klony Soulsów. :)

  • Gdy do Elasto Manii dodasz „syndrom jeszcze jednej tury”, czyli recenzja Trails: Rising

Czyli kilka słów o symulatorze przyjemnego zdenerwowania, gdzie bohater porusza się na dwóch kółkach. A przy okazji ma tyle kontuzji, że stał się chyba stałym gościem wszelkich miejsc, gdzie składają szaleńców w całość.

  • Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley

Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.

Oceń bloga:
36

Atuty

  • Pozytywnie specyficzny klimat, nawet z docinkami
  • Mniej/bardziej udane próby urozmaicenia rozgrywki
  • Koncepcja EGO jako pancerza
  • Niektóre elementy warstwy dźwiękowej (zwłaszcza głos Duke'a)
  • Próba naprawy dziwactw DNF..... (rozszerzenie)
  • Pomysł na lokację (rozszerzenie)

Wady

  • Okrutna przeciętność w grafice, bardziej pod względem technicznym niż stylu artystycznego
  • Niektóre unowocześnia wypadają średnio (a czasem nawet irytują)
  • Część opowieści jest zdecydowanie zbyt specyficzna
  • Brak polonizacji
  • .., niestety nie wszystkich i nie zawsze dobrze (rozszerzenie)
  • Stosunek cena/długość (rozszerzenie)
BZImienny

BZImienny

Po kilkunastu latach Duke Nukem dotarł do celu i prawie upadł na twarz - prawie, ale niestety za cenę złamania nóg w 50 miejscach. Bo choć wciąż pozostaje pozytywnie specyficzną grą, tak ta specyficzność przykryta jest wieloma bolączkami. No i sama "osobliwość" niekoniecznie jest zawsze dobra.

6,7

O której grze chciałbyś poczytać w następnej recenzenckiej części Piątkowej GROmady? (ankieta zakończona)

Zmiany w systemie na jakie trzeba długo czekać, czyli recenzja Superhot: Mind Control Delete
121%
Pokłony przed królem dziecino, czyli recenzja Duke Nukem 3D (wersja zlokalizowana)
121%
Połączenie Patlabor z zachodnią myślą deweloperską, czyli recenzja Shogo: Mobile Armor Division
121%
Kosmiczne Soulsy za paczkę czipsów oraz kilogram kawy, czyli recenzja Hellpoint
121%
Gdy do Elasto Manii dodasz „syndrom jeszcze jednej tury”, czyli recenzja Trails: Rising
121%
Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
121%
Pokaż wyniki Głosów: 121

Komentarze (143)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper