PlebStation #5: Gwiezdne Wojny Epizod Ostatni: VIII Dżedaj

BLOG
851V
PlebStation #5: Gwiezdne Wojny Epizod Ostatni: VIII Dżedaj
MSaint | 19.12.2017, 22:43
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dawno dawno temu, w odległej galaktyce, potężne Imperium niepowstrzymanie rozszerza swoje wpływy. Nie przeciwstawia mu się żadna Rebelia, a sąsiednie nacje wręcz podstawiają się do nałożenia jarzma. Imperium, które niedawno przejęło kontrolę nad wielką religią, po odsunięciu od władzy szalonego kapłana, zachodzi w głowę, jak dalej prowadzić swoich wiernych. Czy obrali słuszną drogę...?

Nie jestem fanem Star Wars. Nie jestem nim na tej samej zasadzie, jak nie jestem fanem sygnalizacji świetlnej, wody przegotowanej czy chleba - te rzeczy po prostu są, będą i będę je widział, niezależnie od tego, co sobie o nich myślę. Gdy się urodziłem, to Star Wars już było, oglądało się na kasetach wideo, były gry komputerowe o lataniu statkami w kosmosie, czytało się starwarsowe książki, które w lokalnej bibliotece można było przewalać łopatą. Disney wywalił to wszystko poza kanon: Kyle'a Katarna (Jedi Outcast chociażby), Dasha Rendara (Shadows of the Empire), Marę Jade (czy w ogóle całą trylogię Thrawna), Bena Skywalkera, Jacena, Jainę i Anakina Solo... Zamiast tego dostaliśmy - łał! - Przebudzenie Mocy, które w myślach nazywam Bezpiecznym Star Wars: film poprawny, którego oś fabularna jest identyczna z pierwszym filmem spod gwiezdnowojnowego szyldu w ogóle, choć za prawowity sequel uważano, jakże naiwnie z dzisiejszej perspektywy, Trylogię Thrawna, która powstała jakieś 25 lat temu.
 

Na The Last Jedi miałem w ogóle nie iść - pod koniec 2016 roku byłem na filmie "Rogue One" i był to najgorszy film, jaki w tymże roku widziałem. Internetowi znajomi zaczęli jednak ćwierkać, że oto obejrzeli coś nieoczekiwanego, i kierowany ciekawością postanowiłem przekonać się samodzielnie o co w tym wszystkim chodzi, nie czytając wcześniej żadnych recenzji i nie oglądając żadnych zapowiedzi, prócz krążącej opinii, że "to już nie Star Wars".

Z kina wyszedłem z dość sporym mętlikiem w głowie i ten stan utrzymuje się mniej więcej do teraz, także ten wpis ma być próbą uporządkowania wrażeń i przemyśleń z filmem związanych. Pochodną tego jest, że dalsza część wpisu zawiera kluczowe spoilery fabuły.

 

 

Ten "niestarwarsowy film" zaczyna się bardzo starwarsową bitwą kosmiczną, gdzie Rebelianci dostają w tubę tak mocno, że mało co z nich zostaje. Od razu na plus zaliczam widok gigantycznych kosmicznych krążowników, które od zawsze lubiłem. Niestety od razu pojawiają się dziwności, które poutykane są w całym filmie, a mianowicie durne poczucie humoru. Ktoś z zapałem godnym lepszej sprawy umieścił w scenariuszu sceny niekiedy tak dziwne i nie na miejscu, że bywają po prostu absurdalne: Poe robiący prank call temu rudemu faszyście, Finn i jego przeciekający worek, wrzucanie monet do BB-8, Chewbacca próbujący zjeść ptakopingwina, Luke Skywalker... No właśnie - choć w poprzednim filmie pojawił się tylko w finałowej scenie, tutaj jest go bardzo dużo i nasz legendarny kolega w jednej scenie jest pełnym goryczy dziadem, by sekundę potem rzucić albo one-linerem, albo drażnić Rey głupim żartem, czy - to jedna z najbardziej absurdalnych scen filmu - wydoić mleko z cyców jakiegoś nadbrzeżnego stwora i pociągnąć solidny łyk. Jeśli zrobić ankietę wśród widzów i spytać "którą scenę zapamiętałeś najbardziej", to Luke dojący mleko z cyca prawdopodobnie byłby co najmniej w pierwszej trójce.

Rey, której w pierwszym filmie było najwięcej, tutaj jest przyćmiona niemal zupełnie przez Łukasza Gwiezdnospacerownika - coś tam robi, próbuje się dowiedzieć prawdy o swoich rodzicach, ale przy Luke'u jest zwykłym pętakiem, mimo posiadania midichlorianów naprawdę silnej Mocy. Najciekawszym motywem jest jej relacja z Kylo Renem, którego nieironicznie lubię od pierwszego filmu z jego udziałem - gdzie widzowie drwili z niego, jaki to fanboj Vadera i jak to się dał pobić dziewczynie. W tym filmie... dokładnie to samo robi Snoke: dosłownie, ten brzydal w złotym szlafroku a'la Hugh Hefner dissuje Kaj Lorena, aż trzeszczy. W każdym razie komunikacja między naszym rozdartym emocjonalnie kawalerem a zdecydowaną i odważną panną była fascynująca dla mnie - bo oto wreszcie zaciera się granica między jasną i ciemną stroną Mocy, może zostać nawiązane porozumienie...? Ale to tylko jeden z wątków filmu i stety-niestety trzeba wspomnieć o pozostałych.

 

 

Rebeliancka flota ucieka przed dużo większą flotą Imperium. Robią co mogą, ale zaczyna brakować im paliwa i robi się dramatycznie niczym w Battlestar Galactica. Są ostrzeliwani przez myśliwce, które nawet rozwalają im mostek, a Leię wysysa próżnia kosmiczna... I nasza starsza pani, która do tej pory nie przejawiała możliwości tak zaawansowanego użycia Mocy, przylatuje z powrotem na statek, ratując się tak od pewnej śmierci. To zaraz po dojeniu druga najbardziej absurdalna scena  w filmie - owszem, da radę ją uzasadnić, bo Moc w rodzinie Skywalkerów jest silna, ale cała akcja jest tak bardzo znikąd, że tylko mogłem się gapić z otwartą gębą.
W każdym razie wątek Rebeliantów to desperacka ucieczka, która zagrzewa Poe Damerona do działania, gdyż jego zdaniem akcje dowództwa są durne i postanawia coś zdziałać, a nawet organizuje mini zamach stanu. Mamy przy tym mnóstwo heroicznych poświęceń, dramatów i strat, od których udręczone spojrzenie Lei robi się jeszcze smutniejsze.

Drugi wątek jest taki, że film kosztował dużo pieniędzy i trzeba dać bohaterów, z którymi różne grupy widowni będą mogły się identyfikować i przyjdą na film, dlatego czarnoskóry Finn i pulchnawa Azjatka Rose mają jakiś bzdurny plot, gdzie szukają włamywacza, by dostać się na statek Imperium (czy tam First Order) i wyłączyć namierzanie, dzięki czemu Rebelianci będą mogli zgubić pościg. Trafiają jakimś cudem do miasta-kasyna (te sceny kręcono w Dubrowniku, gdzie mam zamiar się w wakacje 2018 wybrać), zamiast znaleźć włamywacza trafiają do więzienia, gdzie fuksem znajdują potrzebnego im człowieka, fuksem uciekają i fuksem uwalniają jakieś dziwne zwierzaki, na których robią fuksiarski rajd przez miasto, a na końcu znowu zawodzą straszliwie i dają się złapać...

Wątki te w momencie kulminacyjnym filmu dzieją się równocześnie: bo oto do zabawy dołącza Rey, która poznała prawdę o Benie Solo i o tym, co próbował mu w nocy zrobić Luke i postanawia naszemu udręczonemu osobnikowi pomóc się nawrócić, ignorując problemy Luke'a, jego chęć zapomnienia Jedi, spalenie najstarszych ksiąg zakonu i pogawędkę z gumowym duchem Yody. Ale - plot twist! - to Snoke zainicjował połączenie ich umysłów i zwabił Rey w pułapkę, pewny tego, że Kylo Ren dokona egzekucji! I to jest według mnie najlepsza scena filmu i jedna z najlepszych we wszystkich starwarsowych filmach w ogóle: Kylo zabija Snoke'a i wspólnie z Rey, podkreślam - wspólnie! - ubijają gwardię przyboczną naszego Darth Znikądusa. I to jest ten moment: gdzie jasna i i ciemna strona Mocy walczą ramię w ramię, a Kylo Ren zadaje Rey bardzo ważne pytanie: "czy dołączysz do mnie?" Chce pogrzebać stary świat: Imperium, Rebelię, odciąć się od przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Niestety Rey się nie zgadza i wszystko zostaje po staremu, nad czym ubolewam, ale do tego momentu jest to bez wątpienia najlepsza scena, dla której według mnie warto się wybrać do kina i przesiedzieć dwie i pół godziny (to znaczy teraz już nie, skoro całą sobie wyspoilowałeś iksDe ). Finn i Rose uciekają, flota Rebelii ucieka do bazy, a ich największy statek zawraca i taranuje kosmolot Imperium.

 

 

Po tym momencie kulminacyjnym film trwa jeszcze jakieś pół godziny.

Nędzna garstka ludzi, która kiedyś była Rebelią, ukryła się w kopalni na planecie podobnej do Hoth, tylko zamiast śniegu jej powierzchnię pokrywa sól. First Order posyła do walki, a jakże, AT-ATy, ale na solówę z nimi wychodzi Luke, który na końcu filmu zdecydował się powrócić do świata. Zmasowany ostrzał z laserów AT-ATów nic mu robi, co nikomu nie dało do myślenia, że coś tu jest nie tak. Kylo Ren wychodzi ciachać Luke'a mieczem, ale też nie odnosi sukcesu. W końcu się orientuje, że Luke... to tylko projekcja, czy też duch - i Luke, dalej siedzący na swojej wysepce na zadupiu galaktyki, tylko dał Rebeliantom czas na ucieczkę, zresztą ten wysiłek przypłacił życiem - bo zniknął, jak wcześniej na przykład Obi-Wan. Tymczasem Rey, która nauczyła się już dużo lepiej kontrolować Moc, pomaga im, stając się (chyba) nowym symbolem i nadzieją na dalszą walkę, koniec.

 

Gdyby powyższe, mocno tendencyjne i wybiórcze streszczenie fabuły nie wystarczyło, oto wnioski: film zawiera sceny adresowane do naprawdę szerokiego spektrum możliwości umysłowych widzów. Są sceny prostego/prostackiego humoru, które chyba adresowane są dla dzieci, ale są też sceny abstrakcyjne, jak np. Rey próbująca dowiedzieć się prawdy poprzez próby kontrolowania niemal nieskończonej wielokrotności samej siebie. Są sceny absurdalne (mleko, Leia dryfująca w kosmosie) jak i epickie (wspólna walka Kylo i Rey, Luke idący na solo z siedmioma AT-ATami). Film przekracza mnóstwo oczekiwań i łamie wiele starwarsowych schematów, by ostatecznie odrzucić fabularną szansę zostawiania przeszłości za sobą i wraca do punktu wyjścia, czyli grupki Rebeliantów ściganych przez pana w czarnym ubraniu. Film przedstawia się jako rozedrgany między dwiema skrajnościami bałagan.

 

 

 

KONIEC SPOILERÓW

 

Tylko jest jedna sprawa: ja ten film oglądałem z otwartą gębą i/lub siedząc na krawędzi krzesła. Przez te dwie i pół godziny nie nudziłem się ani chwili, i wyszedłem z kina rozemocjonowany i próbowałem to wszystko sobie poukładać w jakąś całość i wyciągnąć wnioski, a czegoś takiego nie doświadczyłem od bardzo dawna. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że spodziewałem się kolejnej bezpiecznej kalki, a dostałem coś zupełnie przeciwnego? Zresztą w tym roku grałem na przykład w Nier: grę niedoskonałą, która jest sumą bardzo różnych składników, a jej finał jest tak pomieszany i przedstawia taką emocjonalną jazdę, że nawet jeśli się komuś nie podobał, to raczej będzie to coś, co się zapamięta. Podobnie jest z moim odbiorem The Last Jedi: absurdy i chaos tego filmu tylko świadczą o jego dziwności i unikalności w starwarsowej skali, jego błędy stają się częściami składowymi przedziwnej metacałości (cokolwiek by to znaczyło) i z tego punktu widzenia są wręcz mile widziane. Właściwie to mam ochotę wybrać się na ten film jeszcze raz, a to już naprawdę mi się nie zdarzyło od kilkunastu lat.

Jeszcze dygresja: przed chwilą skończyłem oglądać recenzję filmu od (nie)sławnych ludzi z Red Letter Media. Ich konkluzja jest przygnębiająca: kolejny film w serii znowu będzie o tym samym, trzeba będzie wysadzić wielką broń w kształcie i o rozmiarach małej planety, znowu Rebelia vs Imperium. Nic nowego w świecie Star Wars zrobić się nie da. Otóż nie, moi zgorzkniali i nieoczytani przyjaciele z RLM: da się, i to jak najbardziej, tyle że Disney wywalił zarówno tragiczne, jak i bardzo fajne pomysły poza kanon. W Nowej Erze Jedi tak odbudowany przez Luke'a Zakon Jedi, jak i Remnants (resztki Imperium) musieli wspólnie walczyć z inwazją Yuuzhan Vong. Czy te książki były dobre? Dla edgy nastolatka, jakim byłem, gdy je czytałem, z pewnością, a teraz już pewnie nie wydałyby mi się takie fajne, ale jest to uzasadnienie mojego argumentu, że coś nowego i ciekawego da się zrobić. Zresztą mając do wyboru kolejne Bezpieczne Star Wars a przedziwną, chaotyczną jazdę... ja wybieram to drugie - wolę obejrzeć coś ciekawego i dynamicznego i ubolewam jedynie, że zaprzepaszczono szansę na coś naprawdę niezwykłego, we wspomnianej scenie Kaj Lorena i Rej.

A najlepiej to obejrzeć i przekonać się samemu.

Oceń bloga:
11

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper