Prawdziwe Destruction Derby

BLOG RECENZJA GRY
962V
Prawdziwe Destruction Derby
Pirx | 04.01.2015, 15:57
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po tym jak Destruction Derby Arenas okazało się być gwoździem do trumny serii zapoczątkowanej przez Psygnosis, fani samochodowej rozwałki skupili się na wciąż rozwijającej się serii Burnout, zaś ci nadal smakujący w "tradycyjnych" samochodowych przepychankach w klimatach DD w końcu doczekali się gier spod szyldu Flatout od fińskiego Bugbear. W międzyczasie, nieco niezauważenie, ukazał się inny tytuł podejmujący ten temat.

Błotnisty owal skalany bruzdami po oponach, stogi siana jako prowizoryczne ściany, przesterowany głos spikera-zapiewajły dochodzący z megafonów, a na trybunach zapijaczone rednecki z piwem w jednym ręku i hot-dogiem w drugiej obserwujący właśnie jedną z popularnych ludycznych (ludowych?) rozrywek na amerykańskich terenach okołowiejskich - Demolition Derby, tudzież Autorodeo, gdzie na śmierć i życie walczą ze sobą auta już dawno skazane na złom. Na placu boju miejsce znajdzie się tylko dla poobijanych metalowych puszek pozbawionych szyb czy świateł, a także wszelkich zbędnych elementów ze środka - jakby spartańskie wykonanie miało wykrzesać z umierających cudów motoryzacji spartańską duszę i zaognić kaszlące niczym konający gruźlik silniki do walki - jeśli nie pożegnalnej to na pewno jednej z ostatnich. Na dźwięk ogłuszającej trąbki wozy ruszają na siebie aby po chwili złączyć się w metalowym klinczu i ku uciesze gawiedzi wydobyć ryk łamanej blachy przy akompaniamencie setek iskier, a na koniec - zwycięzcę, którym okazuje się wąsaty jegomość ubrany w kraciastą koszulę i dżinsowe ogrodniczki, zupełnie jakby dołączył do zawodów prosto z trybuny.

 

Uprzedzając wszelkie zarzuty o fałszywą reklamę - sama gra może nie prezentuje się aż tak barwnie, ale autentyczną atmosferę wiejskich zawodów faktycznie da się tu odczuć. Zawody odbywają się w prawdziwych miejscówkach gdzieś w środkowym USA, "arenach" na świeżym powietrzu gdzie z reguły odbywają się rodea czy inne jarmarczne atrakcje, w tym właśnie zawody Demolition Derby. Dookoła pustkowie, pola uprawne, gdzieś tam mijane stodoły aż w końcu pojawiają się trybuny i błotnisto-piaskowe owalne tory przygotowane pod zawody starych rzęchów. Większość konkurencji opiera się na jakiejś tam formie wyścigów, lecz gra skupia się przede wszystkim na bezpośredniej walce niż zajęciu pierwszego miejsca - niezależnie od tego czy się ścigamy czy tłuczemy sprzedawanie kuksańców rywalom zawsze jest w cenie. Mamy więc wyścigi z przyczepami (kto traci przyczepę - odpada), wyścig samobójców (połowa stawki goni pod prąd), klasyczne Demolition Derby na zamkniętych lub otwartych arenach, Gauntlet czyli swoisty Survival (5 okrążeń za kierownicą wozu pogrzebowego - reszta kierowców na nas poluje), samochodowa... piłka nożna, klasyczny wyścig na torze w kształcie ósemki, kasowanie aut za kierownicą szkolnego autobusu - ogółem konkurencji jest 25 sztuk. Dostępnych aut, podzielonych na kilka klas, jest 32 (w tym kilka specjalnych jak wspomniany wóz pogrzebowy, autobus czy karetka pogotowia), różniących się szybkością, sterownością i przede wszystkim wytrzymałością.

 

 

Na zawodach niby najważniejsze są zdobycze punktowe ale nasza uwaga szybko skupia się na molestowaniu przeciwników. Aby odblokować kolejne wozy i areny należy nabijać kolejne punkty reputacji, te wpadają nam zaś za każde wykluczenie rywala z zawodów i napełnianie paska Hits (czemu za każdym razem towarzyszy mocny gitarowy riff) poprzez ciosy zadawane przeciwnikom - im celniejsze i mocniejsze tym lepiej. Tym samym zamiast starać się wygrać wyścig równie dobrze możemy, a nawet powinniśmy, urządzać maksymalna trzodę. Oprócz standardowej opcji rozegrania dowolnych zawodów jest jeszcze tryb Dare czyli kilkanaście różnych wyzwań, ale głównym trybem gry pozostaje oczywiście kariera.

 

 

W niej wcielasz się w skromnego hodowcę kur i właściciela przyczepy kempingowej na amerykańskiej prowincji, który właśnie ma się udać na pobliskie derby, mając w kieszeni kilka dolarów i kluczyki do auta truposza jaki został mu po babci. Jako baza wypadowa służy pobliska okolica o miniaturowych rozmiarach, składająca się z kilku miejscówek jak miejscowy bar (gdzie inni kierowcy czekają na wyzwanie), warsztat (upgrade'y i malowanie wozów), budowa (można pośmigać po wertepach i zgarnąć trochę kasy w time trialach) i przede wszystkim złomowisko czyli miejsce skupu wszelkiego żelastwa na czterech kółkach, wszystko to połączone "siecią" kilku dróg. Po wymianie wozu na jakiś bardziej możliwy udajesz się gdzieś na pustkowie środkowego USA gdzie rozproszone są miejscowości organizujące Derby. Kilka konkurencji, miejsce na podium, awans w rankingu kierowców, sprzedaż zużytego auta, kupno nowego, jakiś tuning, kolejne derby, wyścigi z lokalnymi "jeźdźcami", derby -  i tak aż do wspięcia się na pierwsze miejsce rozpoczynając od pozycji numer 100. Brzmi dość schematyczne ale na szczęście kilka rzeczy skutecznie opóźnia poczucie znużenia i pozwala dość przyjemnie spędzić te 10-15 godzin na ukończenie kariery. Przede wszystkim auta w Driven to Destruction mają to do siebie, że nie należy się do nich zbytnio przyzwyczajać i nie chodzi o to, że za chwilę kupimy coś dużo szybszego i wytrzymalszego. Wiadomo, każda stłuczka zmniejsza "pasek HP" i oczywiście zawsze uszkodzenia możemy naprawić. Jednak z czasem powiększa się stopień permanentnego uszkodzenia, i tak oto po kilku wyprawach na derby nasze auto można naprawić jedynie do poziomu 60%, co znacznie zwiększa ryzyko przedwczesnego zakończenia każdej konkurencji. A narażanie aut na uszkodzenia kusi, gdyż w trybie kariery każdy nabity pasek Hits i każdy "kill" daje nam dodatkową kasę, która niejednokrotnie potrafi przewyższyć wysokość nagrody za zajęcie pierwszego miejsca w każdej konkurencji. Lecz o ile naprawa pojazdu w domu nie kosztuje wiele, tak rachunek za wyklepanie blachy w przerwie między konkurencjami może być bolesny. Mając więc do dyspozycji maksymalnie 4 auta na raz należy umiejętnie się między nimi przełączać i odpowiednio dobierać zakup pojazdów aby mieć sprzęt gotowy na każde zawody. Na szczęście złomowisko zawsze ma w asortymencie świeże mięso, tym lepsze im wyższy ranking osiągnęliśmy. 

 

 

Jak wypada najważniejsza kwestia czyli sama rozwałka? Gra nie poraża dynamiką (w końcu rozbijamy się kupami złomu) i choć rozbijanie się o inne auta potrafi dać satysfakcje, tak gra nie wypada pod tym względem jakoś bardzo efektownie. Model zniszczeń jest dość oszczędny a fizyce gry daleko jest do kunsztu jaki osiągnęła w swoich tytułach ekipa z Bugbear. Driven to Destruction wypada tu trochę sztywno, bardziej kojarzy się z tym co natenczas oferowała seria GTA, z tą różnicą, że auta mocniej trzymają się podłoża. Zdarzają się też i efektowne momenty - jak choćby zderzenia w powietrzu podczas wyścigu Figure-8, ale ogółem jest tylko poprawnie, choć z drugiej strony, i tak wizja derbów w Driven to Destruction wygląda nieco bardziej dynamicznie niż te prawdziwe (w grze można też odblokować krótkie filmiki ukazujące różne zawody w wersji IRL). Można zaryzykować stwierdzenie, że gra stawia bardziej na naturalizm w ukazaniu zjawiska jakim jest Demolition Derby kosztem "efekciarskości" co może się też podobać. Do tego różnorodność konkurencji i prosty (i nieco zbyt łatwy) acz przyjemny tryb kariery pozwala przymknąć oko na nieco flegmatyczny charakter rozgrywki. Do tego, jak łatwo się domyślić, tryb multi pozwala wykrzesać dodatkowe pokłady grywalności. Daje radę też ścieżka dźwiękowa - choć kawałków znalazło się niewiele ponad 10 to metalowo-punkowa mieszanka (m.in. Rob Zombie, Sum 41, Hoobastank) świetnie współgra z klimatem gry (do tego przywodzi na myśl czasy Crazy Taxi), na uwagę zasługuje też motyw przewodni przygrywający w menu. Oprawa graficzna wypada schludnie ale miejscami wręcz zbyt oszczędnie (obiekty poza trasą), za to wszystko śmiga w płynnych 60 fps-ach. Cieszą za to małe smaczki jak np. chorągiewka przytwierdzona do auta, które aktualnie lideruje w derbach czy możliwość podpalenia stogów siana przez wepchnięcie na nie kubłów z płonącymi śmieciami :)

 

 

Driven to Destruction grywalnościowo wypada miejscami do bólu przeciętnie, ale mimo to jest tytułem, do którego dość często wracam, częściej niż do wielu innych uznanych klasyków na PS2. Duża w tym zasługa przyjemnego, swojskiego i dość autentycznego klimatu amerykańskich wiejskich pustkowi i odbywających się tam pojedynków zdezelowanych maszyn. Każdy kto spędził wiele godzin przy serii Destruction Derby, i trochę za tymi czasami tęskni, powinien ten tytuł wypróbować.

 

Motyw przewodni:

 

 

Gameplay:

 

Oceń bloga:
0

Atuty

  • Klimat wiejskiej rozwałki
  • Bogactwo konkurencji
  • Soundtrack (mimo małej playlisty)
  • Ciekawe rozwiązania w trybie kariery...

Wady

  • ...który jednak może znużyć schematem
  • Nie tak efektowna jak można by oczekiwać
Pirx

Pirx

Samej rozwałce zabrakło nieco ikry ale cała reszta pozostaje bardzo solidna. Tak powinno było wyglądać Destruction Derby Arenas.

7,0

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper