Piątkowa GROmada #40

BLOG
3561V
Piątkowa GROmada #40
dorotekkk | 30.06.2017, 18:00
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Bany się sypią, GROmada jedzie dalej!
Dzisiaj zawitał do nas pewien jamraj, który swój debiut zaliczył dwadzieścia jeden lat temu, jeszcze na pierwszym Playstation.

REALista

Dwadzieścia jeden lat. I wreszcie po tylu latach jest! Nowy i jednocześnie stary Crash Bandicoot i nie jeden, a wszystkie trzy! Wszystkie trzy najlepsze! Tę, które wyszły jeszcze za czasów poczciwego szaraka. Seria na, której się wychowałem. Którą przeszedłem setki, a może i tysiące razy. Crash Bandicoot 2 był moją pierwszą oryginalną grą w życiu (mam go do dziś), oraz pierwszą pełną grą, w którą zagrałem na swojej własnej konsoli (bo pierwszą demówką, w którą zagrałem było demo Crash Bandicoot 1). Podczas, gdy koledzy mieli Pegazusy ja miałem PSX i to była właśnie pierwsza konsola jaką miałem. Później przyszłą pora na Crasha 3 też oryginalnego, którego też mam do dziś i wreszcie Crasha 1, ale niestety płyta z nim zaginęła gdzieś w mrokach dziejów.

Po czym poznaje się gry wybitne? Po tym, że nawet po kilkunastu latach są tak samo dobre. Mimo upływu czasu one się nie starzeją. Nie raz zdarzało mi się wrócić do jakiejś gry po latach i stwierdzić, że ta gra nie jest fajna. Wtedy była, ale teraz już nie jest. Jeśli gra po latach nie jest fajna to znaczy, że być może nigdy nie była? Ale Crasha to nie dotyczyło. Ostatni raz dwa lata temu ściągnąłem ze Stora wszystkie trzy części, wymaxowałem je i bawiłem się tak samo dobrze jak wtedy kiedy jedyną konsolą od Sony był PSX. Teraz wreszcie po upływie dwudziestu lat on naprawdę powrócił. Chciałem tego jak nie wiem i mimo, że wiedziałem, że to się nie stanie to jednak marzyłem, że może kiedyś? Marzenia się spełniają. Powrócił nie jako remaster, a jako pełnoprawny remake i mimo, że projekty poziomów są takie same, (bo po co zmieniać coś co jest idealne) to jednak autorzy nie skupili się na zwykłym podbiciu rozdziałki jak to robi się zazwyczaj, a zrobili wszystko od nowa. Podmienili tekstury, oraz dopracowali to co wtedy było niedopracowane, a na drobne niedopracowania cierpiała tylko pierwsza część, bo druga i trzecia są doskonałe w każdym calu i tam nie dało się niczego poprawić. Wstęp może i przydługi, ale chciałem wam właśnie za pomocą tych słów pokazać jak długo czekałem na te grę i jak bardzo cieszyłem się, gdy wreszcie ją kupiłem. Szczerze mówiąc wciąż nie wierze, że on naprawdę wrócił, ale taka jest prawda. I jest w świetnej formie. Jubileuszowa GROmada to dobry moment, żeby napisać o Crashu i będzie on jedynym bohaterem tego bloga. Taki hołd złożony mu po latach. Siedzimy razem z Dorotą (która też jest wielką fanką jamraja) przed telewizorem i załączamy konsole

Dorotekkk

Real właśnie siedzi na podłodze w pokoju przed telewizorem, zaraz nastąpi wielka chwila kiedy włoży swojego.....?...... Kiedy włoży płytę do konsoli! Odpala się! Booooom!!! Real podskakuje i krzyczy, że działa!

Dre się do niego, że co się drzesz?! A Real na to:

- Cicho, chciałem zrobić efekt jak przy odpalaniu Crasha na PSXie, gdy to nikt nie był pewny czy konsola odpali.

Twórcy remake’u postarali się o fotorealistyczną grafikę :D


Crash Bandicoot N-Samowita Trylogia

REALista

Słowa piosenki pewnego Polskiego rapera brzmią: „druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka” tak i ja zacznę od drugiej części Crasha, która według mnie jest najlepszym rozdziałem z serii przygód Jamraja.

Co mogę powiedzieć o nowym Crashu? Że nic się nie zmieniło. To wciąż ten sam Crash, co prawda są pewne różnice graficzne, ale raczej małe. Na początku ruchy Crasha wydawały mi się trochę hmm... drętwe, a skoki w starej części były jakieś inne, ale może mi się to tylko wydawać, bo sporo czasu minęło odkąd ostatni raz grałem w klasyczne odsłony serii. Wszystko zostało zrobione od nowa to widać, ale poziomy mają identyczną budowę, twórcy zadbali o najdrobniejsze szczegóły. Pojawiło się sporo nowych animacji śmierci, niektórzy wrogowie wyglądają inaczej, chociaż było coś co mi się nie spodobało: podczas map w których podróżowało się po dżungli co jakiś czas wpadło się do dołów z których wyskakiwały szczury, które cię atakowały wydając przy tym demoniczne odgłosy. Teraz szczurów nie ma zastąpiły je krety i to nieme.

Ale za to plusem w tej mapie było bajoro, które wyglądało na naprawdę brudne. Aż żal mi było Crasha, który musiał taplać się w tym błocie.

Poziom trudności bywa wysoki, ale nie na tyle, abyście podczas rozgrywki zaczęli jeździć twórcom gry po rodzinie (ogólnie jeżdżenie po rodzinie zakrawa o poziom szkoły podstawowej). Po prostu w tym temacie w drugiej części gry nic, a nic się nie zmieniło, dalej trzeba wykonywać dokładne skoki, a życia traci się tutaj hurtem, jedno po drugim, na szczęście tak samo szybko zyskuje się nowe. Fajnym smaczkiem jest to, że można teraz na każdym levelu grać Coco, ale ja jako, że przeszedłem klasyczną trylogie to jednak wole grać Crashem. Są dwie rzeczy, które mogę ocenić na gigantyczny minus pierwsza to, że usunięto ścianę przy, której robiło się zapisy gry i teraz postępy zapisywane są automatycznie po każdej mapie. Zamiast wspomnianej ściany wstawiono tam wejście do bossa. Może jest to dobrym rozwiązaniem, bo w drugiej części Crasha, gdy pokonałeś bossa nie mogłeś tego powtórzyć, teraz jest to możliwe, a druga to niestety to co Crash robi z nowo zdobytymi kryształami: po wyjściu z mapy po prostu wyciąga jest sobie z du... z miejsca, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę, z ucha, albo po prostu je wyrzyguje. Jest to po prostu niesmaczne.

Crash właśnie poszukuje kryształu, który tkwi bezpiecznie ukryty w...

To tyle jeśli chodzi drugą części. O części trzeciej opowie (napisze) wam Dorota.


Dorotekkk

Crash Bandicoot Warped - jeśli o mnie chodzi to jest to moja ulubiona część przygód Jamraja :D Nie obyło się w czwartek bez spin i n-samowitego zdenerwowania - była burza i nie było prądu... A tak czekaliśmy, aż zniknie kłódka i będziemy mogli pograć po ''zerowej''. W końcu rano mieliśmy wielki powrót prądu et voila! Pojechaliśmy około 10:20 do sklepu po mój preorder - sklep otwierają o 10:00 - Pani na miejscu mówiła, że to ostatnie pudełko i, że wszystko już wyprzedane. Później dowiedziałam się, że w moim mieście był ten sam problem - koło 12 nie było już nigdzie pudełek :D Czyżby szykowała się najlepiej sprzedająca się gra roku?

Jest cukierkowo, kolorowo! Jazda na Purze, motorze czy walki z bossami wyglądają bardzo dobrze.

Ale, żeby tak nie słodzić to mam się w tym momencie do czego przyczepić. Są to głupie szczegóły, ale mnie serio rażą. Tak jak Real pisał powyżej - poraził mnie lekko brak standardowych save'ów. W Warped roomie Coco stoi z podłączonym laptopem do wielkiego ekranu i ogląda na nim zdjęcia z wszystkich wycieczek z bratem (z poprzednich gier).

Poraziło mnie również brak triumfalnego końca wyścigu na motorze (o ile się go wygra) - wcześniej Crash z bananem na ryjku brał w łapki Różowy Kryształ - teraz robi totalnie nic. Albo w niektórych rundach ze średniowiecznym klimatem był tam taki czarodziej co strzelał do nas z laski. Normalnie podchodząc do niego i waląc mu szota tracił ubranie, brodę i stał w samych majtkach, a teraz w sumie to znika zmieciony w pył i zostaje po nim czapka i laska.

Na sam koniec przyczepię się do Igora :D Nie odczułam skopanej mechaniki pływania skuterem w Warped. Wszystko poszło gładko i szybko :D

PS. Real to lama bo ginie w bonusach i nie potrafi jeździć na świni! :D


Daaku

Muszę na samym początku przyznać - do tej pory nigdy wcześniej nie dane mi było zagrać w pierwszego Crasha. Jasne, pograłem w jakieś tam demko rozstawione w podwarszawski Auchanie, ale o poprawnym, ze wszystkimi honorami, zapoznaniu się z przyszłą legendą mowy nie było. Recenzja z "Gry TV i konsole", kącika obecnego w Secret Service, rozbudzała jednak chcicę na posiadanie liska wraz z konsolą PlayStation i marzenie to spełniło się parę lat później - tyle, że na rynku szalał już on w trzeciej odsłonie serii o podtytule Warped. Tym bardziej cieszyły mnie więc pierwsze zapowiedzi tworzonej od nowa trylogii na PS4, bo to dzięki niej mogłem w końcu nadrobić jeden z licznych braków i zobaczyć, czymże to jarali się drzewiej starsi maniacy platformówek i czym było to jaranie się uzasadnione.

Jakie więc były moje pierwsze wrażenia z gry w Crash Bandicoot 1? Na samym początku poprawne, parafrazując wręcz jeden dowcip z chłodnikiem - "dupy nie urywa". Widać, że kolejne odsłony mocno trzymały się formuły oryginału - korytarzowe napieranie wprzód, w bok i wgłąb ekranu połączone ze skakaniem, wymijaniem zagrożeń i zbieraniem jabłek. No, w mocno jednolitym otoczeniu wszechobecnej dżungli, ale pamiętajmy, że to prekursor - Wielkiego Muru, autostrady czy sekcji podwodnych oczekiwać możemy dopiero po latach. Tę oszczędność w zróżnicowaniu teł gra nadrabia jednak stopniowo wprowadzanymi nowinkami - znaczkami odblokowującymi dostęp do bonusowych sekcji, kolejnymi rodzajami skrzynek, zapadającymi się podestami czy platformami z bali, które trzeba uprzednio "przekręcić" przed możliwością wskoczenia na nie. Zwłaszcza te ostatnie, w połączeniu z metalowymi trampolinami, bardzo szybko zaczęły mi psuć krew, bo wymagały dobrego wyczucia czasu do hamującego progres wysokiego wybicia. Potem dochodzą do tego pochyłe platformy, dzikusy odpychające nas tarczą, plujące ogniem podesty, zdradliwe skoki - często jedno po drugim, przemieszane tak, aby gracz cały czas musiał mieć się na baczności. Poziom Native Fortress to dla mnie na razie apogeum złośliwości - 25 żyć przed pierwszym wejściem i pierwsze ujrzeniem ekraniu Game Over... Czuć, że "jedynka" jest wyraźnie trudniejsza od kolejnych odsłon, zwłaszcza trójki.

Co wpadło mi w oko z zapowiadanych nowości? Przede wszystkim szybko odblokowywana możliwość gry Coco (za pomocą "maszyny czasu), której obecność jest tu w zasadzie kosmetyczna, bo pod względem gibkości czy ruchów niczym się od swojego szajbniętego brata nie różni - no, poza wyraźnie większą lotnością umysłu. Kolejną sprawą jest możliwość zdobywania reliktów na kolejnych planszach za pośrednictwem Time Trial - o ile się nie mylę, te pojawiły się dopiero w CB3:W. Do tego czysto techniczne aspekty, takie jak auto-save, dwa schematy sterowania Crashem (gałką bądź krzyżakiem - sam preferuję to drugie) i dostępna na mapie opcja "sejwa" pod kwadratem.

Wszystko to to jednak dodatki, czy raczej ułatwiacze, umilające rozgrywkę w tę tyleż uroczą, co niegościnną, grę. Wielu z Was - zwłaszcza tych, którym blisko do mojego rocznika - kontakt ze zwariowa-N-ą (wal-N-iętą? szalon-N-ą? pierdo... nie, nie brnijmy w tę stronę) trylogią rozpocznie od trzeciej odsłony serii. Ja uparłem się, aby całość zaliczyć jak bóg przykazał, chronologicznie, i choć jestem pewien, że kosztować mnie to będzie trochę nerwów, to jednak na dłuższą metę zaprocentuje jako rozgrzewka przed daniem głównym. No, może tylko Time Triale sobie daruję, bo te wychodziły mi bokiem już podczas gry na PSXie...

Na zakończenie, niech za akcent humorystyczny zrobi "recenzja" pewnej "redaktorki" "serwisu branżowego", na której wątłe barki spadł ciężar opisania najnowszej iteracji jamraja. Czytajcie z AdBlockiem, zlejcie też na spokojnie większość tekstu aż do następnego akapitu - tak, do Dark Souls są dzisiaj porównywane nawet oldskulowe platformówki, bo to modne i nabija kliki...

Pozdrawiam resztę Crashowych zapaleńców i życzę owocnej (jabłecznej?) gry... oraz odpornych padów!


A Wam jak podoba się N-Sane Trilogy? Nie martwcie się, żadne z autorów nie wyłapało bana, także odpowiemy na Wasze pytania oraz rozkręcimy dyskusje.

Oceń bloga:
36

Komentarze (111)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper