Weekendowe granie #21

BLOG
773V
kalwa | 12.06.2014, 12:10
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dni kończącego się właśnie tygodnia mijały różnie. Czasem lepiej, czasem gorzej. Czasem słońce, czasem deszcz – jak śpiewają co niektórzy. Weekend zapowiada się deszczowo, a trochę to szkoda bo akurat jak jest czas na wyjście to nie ma ku temu sposobności. Zapraszam do kolejnego odcinka Weekendowego grania.

W tym tygodniu przeważała i będzie przeważać zacna gra nosząca tytuł Nier. W poprzednim odcinku dość znacznie na nią narzekałem, ale teraz zmieniam zdanie i można powiedzieć, że jestem tą grą zachwycony. Ilekroć zasiadam z zamiarem pogrania najwyżej godzinę czy dwie, okazuje się że minęło co najmniej cztery. Gra jest wciągająca nie tylko przez arcyciekawy i zdaje się bardzo dobry scenariusz, który to zaskoczył mnie kilka razy, ale również dzięki sporej grywalności. Co prawda zadania poboczne na razie pomijam. Kilku z nich się podjąłem i po pewnych wydarzeniach nie mogę ich rozwiązać, toteż zapisały się w odpowiedniej rubryce. Wykonałem ich ogólnie mniej niż dziesięć. To dlatego, że wątek główny niesamowicie mnie wciągnął i wolę brnąć w to dalej niż bawić się w "zanieś, przynieś i zabij". Zrobię to przy drugim podejściu, kiedy już ochłonę po fabułce. A na jakim etapie jestem? W momencie pisania zmierzam do miasta zamaskowanych ludzi, gdzie król bierze ślub. O ile się nie mylę to sceny z tego fragmentu pojawiają się w filmie otwierającym – swoją drogą bardzo eleganckim. Pisałem wcześniej że gra mnie zaskoczyła. A no, prawda to. Nie chcę tutaj nikomu psuć zabawy (choć po ukończeniu gry spoilerami poczęstuję z ostrzeżeniem tych co grę już przeszli – wszak im one nie zaszkodzą), ale jest kilka zwrotów akcji, które nie tyle co mnie zaskoczyły ale również wzruszyły. Do bohaterów się bardzo przywiązałem, bo zdają się żywi, mają swoją osobowość, charakter. Wiadomo, nie są to osoby jakie mógłbym spotkać, ale tak czy siak poprzez pewne elementy zdają się bardziej autentyczne niż w większości gier, które widziałem. Uwielbiam Weissa i jego cynizm, uwielbiam wulgarną i niemal na wszystko obojętną Kaine czy wiecznie przestraszonego Emila. Naprawdę wybuchowa mieszanka i bardzo przyjemnie słucha się ich dialogów, ogląda sceny z ich udziałem i ogólnie dzięki nim fabuła stoi na tak wysokim poziomie. Do tego mamy ciekawe rozwiązania w systemie rozgrywki: elementy platformowe; moment przypominający hack 'n' slash Diablo czy coś w rodzaju visual novel: czyli sam tekst i odpowiedzi do wyboru – dla mnie nowość. Bardzo to wszystko pozytywnie wpływa na odbiór gry. Dodatkowo gra ma dość nietypowy design i głównie chodzi mi o wygląd przeciwników, oraz te wszędobylskie kule którymi strzelają oni czy nasz bohater – w sumie współtowarzysz Niera. Do tego dochodzą dziwne, jakby pourywane słowa jakie można usłyszeć po zabiciu Shade'a, kiedy Weiss w postaci książki absorbuje ich krew – czy cokolwiek to jest. Zastanawia mnie czy zostanie to jakoś później poruszone w scenariuszu – może okaże się, że Shade'y są bardzo mocno związane z córką protagonisty, bądź nim samym. Czułbym chyba niedosyt gdyby okazało się, że twórcy nie mieli na ten temat nic do powiedzenia. Tak czy siak, jakby tydzień wspaniale nie mijał, w planach kontynuowanie tej gry.

 

 

Chwała PlayStation Store. Hm, czyżby? Nie do końca, ale dzięki temu wirtualnemu sklepowi mogę zagrać sobie legalnie w całkiem sporą ilość hitów z pierwszego (w szczególności) czy drugiego PlayStation. No i skoro o tym mowa, zacząłem grać w Spyro the Dragon. Kurde! Ta gra jest genialna, mój koń z pieca to potwierdza. Nawet przyszedł do mnie na chwilę by sobie popatrzeć. Mimo, iż trochę niewygodnie się szarżuje to gra się naprawdę super. Fajne poczucie humoru – ten wywiad ze smokami na początku i zdenerwowany antagonista, który stwierdził, że nazwanie go brzydkim to już przegięcie i pozamieniał wszystkich (oprócz Spyro) w kamiennie figury. Ktoś tego nie zna? Naprawdę muszę tłumaczyć? Mam nadzieję, że nie. To seria legenda, ale co się z nią działo po „trójce” to nie wiem – wiadomo mi tylko, że Insomniac już nie tworzyło. Tak czy siak, mimo iż to platformówka (że niby gorszy gatunek?) to jakoś mam wrażenie, że twórcy przelali do tego całe swoje serce chcąc dostarczyć jak najlepsze dzieło – ale najlepsze dla kogo? Oczywiście dla graczy, nie dla ich mam, które na gry patrzą krzywym okiem. Spyro the Dragon to absolutny klasyk i nie ma w tym ani trochę przesady. To po prostu trzeba znać. A gra jest na wyciągnięcie ręki. Macie PlayStation 3? Jest podłączona do internetu? No to jazda na PSS – cała trylogia w pakiecie kosztuje niecałe 40zł. Jak „zdarma”. Nie to, żebym Was zmuszał, ale polecam jak najbardziej. Swego czasu grałem już w „jedynkę”, ale nigdy nie przeszedłem na 100%. „Dwójkę” zaledwie liznąłem, a najwięcej czasu spędziłem przy „trójce” - jak dla mnie najlepszej. No a teraz zamierzam w końcu przypomnieć sobie czym te gry są i przejść je na „platynę”. Później jako kolekcjoner zakupię sobie edycje pudełkowe, ale o te dość trudno póki co. W planach przejście kilku plansz w tym zacnym tytule.

 

 

W Castle of Illusion starring Mickey Mouse zostały mi tylko dwa tęczowe diamenty do zdobycia. Jestem więc bliski ukończenia tej małej i krótkiej gry. Wrażenia w sumie pozytywne, ale coś mnie nie wciąga tak jakbym się spodziewał. A może obawiam się krótkości i podświadomie sobie ten tytuł dawkuję? No, może, ale to wie tylko Fred. Ten jednak milczy zaciekle i marszczy się gdy coś mu się nie podoba. Tak czy siak, zastanawia mnie ile zajmie przejście tej gry na 100% i nie chodzi mi o same trofea, bo ich ilość jest raczej ograniczona. Z tego co widzę nie trzeba przechodzić wszystkich plansz na czas, a ja właśnie tak zamierzam zrobić. No i co? A nic, w planach na ten weekend ukończenie tej gierki.

 

 

 

FILMY I LITERATURA

Skończyłem czytać To Stephena Kinga. 1100 stron horroru jest w końcu za mną. Mam ochotę i powiem, że ta książka jest jednak bardzo dobra jak na swój gatunek. Najbardziej spodobały mi się fragmenty opisujące szalone i niebezpieczne dzieciństwo grupki bohaterów. Postacie są fajne wykreowane i przywiązałem się do nich, ale nie w takim stopniu jak to zwykle bywa. Bardzo spodobała mi się końcówka, ale nie sądziłem że King poleci w kulki i nada Temu postać pająka – a miała to być ta prawdziwa aparycja stworzenia pochodzącego z innego wymiaru. To inny świat, więc tam pająków w takiej postaci jaką my znamy po prostu nie ma. Zwalam więc winę na to, że King nie miał już pomysłu i sobie ułatwił życie tłumacząc to w ten sposób, że umysły bohaterów tylko tak mogły przetworzyć potworną postać. To, to o utwór opowiadający o złu jakie zamieszkuje nasze wnętrze, ale w tym przypadku ubrane jest w stwora który przybiera różne postacie – w zależności od fobii ofiary. Mamy więc klauna, włóczęgę który za piątaka zrobi dobrze czy wilkołaka ze starego horroru. Książka ma bardzo fajny klimat i podoba mi się to jak King opisuje to przejście z jednych czasów do drugich. W planach na ten weekend obejrzenie filmowej adaptacji tej książki, oraz rozpoczęcie kolejnego horroru, tym razem autorstwa Jamesa Herberta. Będę czytać Nitk Naprawdę (oryginalny tytuł brzmi Nobody True) z 2003 roku. Czytałem kilka dzieł tego autora zawsze mając wrażenie, że sam potrafiłbym napisać lepiej. Autor, podobnie jak Graham Masterton określany jest najpopularniejszym pisarzem grozy z Wielkiej Brytanii. Hm, problem w tym że Graham Masterton również. Nieważne, możliwe że całość brzmiała tak kiepsko przez niskiej jakości przekład, ale nie mogę się o tym dowiedzieć skoro w ręku nie trzymam oryginału. A o czym opowiada ten horror? A no o tym, że pewien gość odkrywa, że został bestialsko zamordowany i wędrując poza swoim ciałem stara się odkryć i uprzykrzyć życie swojemu zabójcy, dowiadując się po drodze kilku nieprzyjemnych rzeczy. Brzmi słabo i tego się spodziewam, ale skoro już kupiłem to trzeba przeczytać, prawda?

 

 

 

 

MUZYKA

Pogoda już się psuje i podobno weekend ma być deszczowy, dlatego nie będzie słonecznej muzyki, a przynajmniej nie tak jak ostatnio. Tym razem coś bardziej klimatycznego, trochę dającego do myślenia i smutniejszego. Z utworem zaprezentowanym poniżej po raz pierwszy spotkałem się podczas oglądania Ergo Proxy, w którym utwór (czy raczej fragment) stanowił udźwiękowienie napisów końcowych każdego odcinka. Dzieło maksymalnie przepiękne, ale po przesłuchaniu całości miałem mieszane uczucia, bo utwór jest podzielony na trzy części. Podobno przed nimi tylko kilka zespołów zastosowało podobny motyw. Ci którzy oglądali wspomniane anime, na pewno wiedzą już o kogo chodzi. Mi się utwór spodobał do tego stopnia, ze zakupiłem album, który nazywa się OK COMPUTER. Jak się okazuje Paranoid Android nie jest jedynym genialnym utworem na tym albumie, ale o jakie piosenki mi chodzi dowiecie się z poniższych propozycji.

 

 

Ten utwór to nawiązanie do Romeo i Julii. Przygnębia mnie za każdym razem gdy go słyszę – przynajmniej jeśli chodzi o brzmienie. Uwielbiam ten początkowy duet: akustyk i spokojny, lekko przygnębiony śpiew. Później jest jeszcze lepiej – mamy lekki industrial i totalne zatracenie się wokalisty. Całkowicie hipnotyzujące dzieło. Po tym utworze cały mój pokój jest rozwalony, a ja zaśliniony leżę gdzieś w kącie i liczę konie pląsające smutno przed moimi oczami.

 

 

Podobno najbardziej przerażający utwór w odczuciu Radiohead. Przyznam, potrafi przyprawić o gęsią skórkę.

 

Dajmy odpocząć sercu i naszemu umysłowi. Pora na coś przyjemniejszego i jednocześnie o wiele bardziej przyswajalnego. Będzie melodyjnie, skocznie i... upiornie. Przed Wami Rob Zombie z fragmentami dwóch albumów. Najlepszego Hellbilly Deluxe, oraz trochę mniej klimatycznego Educated Horses. Ci, którzy uwielbiają Nightmare Creatures II od Kalisto Entertainment na pierwsze PlayStation będą w domu. Zapraszam do słuchania.

 

Teledysk to bez wątpienia nawiązanie (czy raczej kalka?) do kultowego Gabinetu Doktora Calligari – swoją drogą przepiękny film, jak najbardziej polecam. O ile jesteście w stanie obejrzeć niemy film z lat dwudziestych/trzydziestych. A skoro już przy tym jesteśmy to KONIEcznie zobaczcie Nosferatu: Symfonia Grozy. W teledysku brakuje jedynie koni-zombie, które kąsałyby tych eleganckich panów w kapelusikach.

 

 

Utwór w całości genialny, a w połączeniu z tym przepięknym teledyskiem jest jeszcze lepszy. Nie widziałem nic podobnie niesamowitego w swoim gatunku.

 

 

KONIE!

 

Tyle ode mnie. Piszcie w komentarzach od kiedy jeździcie konno... eee, co tam porabiacie w ten weekend. Możecie opowiedzieć o tym z jakich dobrodziejstw rozrywki korzystaliście w tym tygodniu, albo dwa lata temu. Możecie WSZYSTKO. Zapraszam do spamczej dyskusji i życzę udanego weekendu.

Oceń bloga:
0

Komentarze (59)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper