Weekendowe granie #17
No chyba, że oszukam cały świat (utrudniając sobie egzystencję) i zrezygnuję z pogonią za pinądzem. Zapomnę o wszystkim i wszystkich, zamknę się w czterech ścianach, a troski i nieprzyjemności będą czymś bardziej odległym niż kosmos. No life którego mam wewnątrz błaga abym pozwolił mu rozsypać twardy ryż, ażeby im stopy pokaleczył a jemu dał wolność.
Dość tych bredni oczywiście. Nic podobnego nie nastąpi. Będziemy grać ale na spokojnie i trochę mniej niż zwykle. Zaczniemy od zmieniającej koncepcję retrospekcji kończącego się tygodnia, tudzież marudzenia o grach ukończonych. Na pierwszy ogień idzie Resident Evil Revelations HD na PlayStation 3. Całkiem dobra gra, ale średnio mi ona pasuje na dużą konsolę. Ta cała serialowość sprawdza się tak sobie, ale przypomnienia poprzednich epizodów można pominąć. Z drugiej jednak strony, dawno nie czułem się tak rozrzucony. Raz gram Jill z Parkerem, by zaraz potem wylądować w skórze Chrisa i tej całej agentki, której imienia nie pamiętam. Do tego dochodzą jeszcze wycieczki w przeszłość i zabijanie Hunterów. Najgorszymi były krótkie epizodziki dwóch idiotów – Grindera i tego drugiego. Psuli klimat i swoimi durnymi dialogami tylko drażnili. Nie wiem czy w oczach twórców byli śmieszni, ale jak dla mnie to bida, bida powiadam. Tak jak pisałem poprzednio najmocniejszym punktem tej produkcji jest jej klimat opierający się na elementach najstarszych odsłon. Coś jednak nie poszło i nie do końca jest tak jak powinno. Najbardziej doskwierał mi brak klasycznego zombie, ale czyż ten temat nie jest przeżarty dzisiaj? Może twórcy chcieli czegoś innego, choć szczerze mówiąc nie wiem czy mutanty z tej części mają swój początek w innej. Kolejna rzecz, o której pisałem wcześniej to skanowanie zabierające dużo czasu każdemu poszukującemu amunicji czy medykamentów. Trochę to wszystko przesadzone, ale w niektórych momentach może uratować skórę. Ot, podczas ostatniej walki możemy chyba trzy razy zdobyć apteczki dzięki skanowaniu bossa. A sama walka z nim? Taka sobie. Strzelanie w słabe punkty w odpowiednich momentach oraz dostosowywanie taktyki do nowych zachowań przeciwnika. Z początku są na tyle nieprzewidywalne, że raczej niemożliwym jest przejście tego za pierwszym razem. Trzeba najpierw poznać wszystkie etapy, a potem nie popełniać zbyt dużo błędów, choć roślinek do zdobycia podczas walki jest aż 5: 3 za skanowanie, oraz 2 na miejscu walki. Nie wiem po co ze mną Chris, skoro jego strzelanie było bardziej na ozdobę. Odchodząc od ostatniej walki wspomnę jeszcze tylko, że to pierwszy RE, w którym pływałem. Całość przypominała coś czego można było doświadczyć w MGS2. Nie lubię podobnych etapów, toteż zaraz jak się pojawiły wyłączyłem grę i poszedłem do kąta skulić się na kilka godzin. Ostatecznie jakoś przez to przebrnąlem, ale podobne motywy nie są tworzone dla mnie. Chyba że złośliwie. Tak czy siak, gdybym miał ocenić to jedynie 7.5/10. Podejrzewam że na 3DS mógłbym ocenić nawet na 9, ale na PS3 tak dobrze ta gra się nie prezentuje i już nawet nie mówię o grafice, a o tym jak do takiej gry się podchodzi. Dłuższe posiedzenia męczą, dlatego dawkuje się po trochę. Może jeszcze przed oddaniem spróbuję tego nowego trybu który się odblokował, oraz sprawdzę co to ten cały Szturm.
Ukończyłem grę, którą wielokrotnie określałem ścierwem. Demo DmC Devil May Cry pokazało mi ją od najgorszej strony. Dostępne były dwa etapy, w których Dante zachowuje się jak zwykły cwaniaczek, zaczepia otyłych przechodniów na ulicy czy obiecuje demonicznej kamerze, że rozerwie ją na kawałki. Drugi etap, w którym walczymy z Sukkubusem jest chyba najbardziej wulgarnym momentem w grze. Przynajmniej jeśli chodzi o słownictwo. Do przekleństw nic nie mam, uważam nawet że ich odpowiednie zastosowanie w filmach, grach, książkach czy życiu dodaje swoistego uroku. Niestety dialogi brzmią jakby napisał je ktoś kto na codzień się tym nie zajmuje. Są prostackie, żarty to zwykły kibel, a zdania z przekleństwami przypominają mi czasy kiedy to uczęszczałem do gimnazjum. W takim No more heroes, którego demo ograłem też jest cwaniaczek, również przeklina i wali prosto z mostu o co mu chodzi. Krzyczy "Fuckheads" odcinając stróżującym głowy. Są też nawiązania do seksu. No właśnie, tyle że próbka której spróbowałem nie odrzuca mnie od całości, a wręcz przyciąga. Mam wielką ochotę na tą grę. I mimo iż znawcą jego gier nie jestem, bo żadnej w całości nie przeszedłem to Goichi Suda (Suda51) ma u mnie tak duży kredyt zaufania, że kupię tyle jego gier ile tylko mi się uda. To trochę taki Quentin Tarantino, którego twórczość uwielbiam. Wracając do omawianego średniaka, gdyby całość była podana w podobnym stylu to do gry nic bym nie miał. No ale pojawia się kolejny problem. Dość, że to niepotrzebny restart dobrej serii to jeszcze posiada chamsko uproszczony system walki. Dużo nie trzeba żeby trzy Ski zrobić, ot byle ciosów unikać, a po chwili obcowania z przeciwnikami jest to dość proste. W oryginalnej "jedynce" już tak nie było. Tyle narzekania, ale gra ma też swoje zalety. Spodobał mi się design lokacji w limbo – w jednej z nich deszcz pada go góry co dość fajnie wygląda. Tylko co z tego skoro grafika jest plastikowa jak klocki lego. Wszystko się nienaturalnie błyszczy, a cienie które rzucają postacie są po prostu brzydkie. Pozytywne wrażenie zrobiły na mnie walki z tym prezenterem z telewizji oraz Lilith. W pierwszej jesteśmy tak jakby wewnątrz programu telewizyjnego, a w drugiej na raczej surrealistycznej dyskotece, gdzie króluje dubstep. Całość psują wyzwania, ale to i tak najmocniejszy punkt gry, który nie wypada jakoś kosmicznie dobrze. Ot, dobrze, ale dzięki nim ocena jest trochę wyższa. Muzyka też jest spoko, choć osobiście preferowałbym coś mocniejszego i brutalniejszego, nawet jeśli dalej miałby to być dubstep. Walka z głównym przeciwnikiem, Mundusem to słaby żart. Spodziewałem się kilku prób przynajmniej, a tymczasem za pierwszym podejściem zdobyłem SSS. Niby na normal, ale w pierwszym Devil May Cry do dzisiaj nie udaje mi się ta sztuka. Na podsumowanie dopowiem jeszcze że drażniło mnie to ciągłe przyciąganie platform, oraz doskakiwanie do innych. Ciągle tak na przemian i to głównie w ten sposób przemierzamy lokacje. Przyciągnij, doskocz, poleć, przyciągnij. I tak w kółko. Ogólnie jako restart serii wypada blado, oceniłbym na jakieś 6/10. Gdyby gra nazywała się "Flying Walls" czy jakoś tak, a główny bohater miałby inne imię niż Dante to dałbym jej może 7.5, może 8/10. A i ten design bohaterów to też żal. Ta ciągle biega w kapturze, Dante to "idź do domu", a Vergila wolę nie komentować. Jeszcze jak założy ten swój kapelusik to już całkiem. Ech...
Tyle z tytułów które ukończyłem. W ten weekend jak czasu starczy chcę pograć w multi Battlefield 4 i jeśli znów ktoś z Was będzie chętny (fajnie że udało się zagrać z Olsonem i Laughterem, DB Mafii nie udało mi się niestety spotkać) na partyjkę w Tekken Revolution to zapraszam. Oprócz tego planuję dalej grać w Resident Evil 6, w którym zacząłem kampanię Leona. Pierwsze wrażenia? To jeszcze Resident? Ten tak zwany samouczek to przepełniona QTE i kiepską akcją z filmów akcji klasy B kupa. Wybuchy, kotlety, uniki, skoki, kopy. Gdyby chociaż dali mi posterować tym śmigłowcem, albo przycelować w zombiaka atakującego towarzyszkę. Nie, po co? Lepiej nacisnąć R1 wtedy gdy symbol przycisku na ekranie się pojawi. No i QTE w którym wyłamujemy deskę z drzwi. Naprawdę? Było to takie potrzebne? No ale ok, idziemy dalej, samouczek się skończył (blee) i pora na normalną grę. W sumie to fragment z dema. Podobno Leon ma najlepszą kampanię, ale wciąż jest tam za dużo akcji. Nie minie sekunda żeby nic się nie działo. Poza tym te bezsensowne zachowania bohaterów. Ta cała towarzyszka (imienia nie pamiętam) jest jakaś tajemnicza i bez słowa prowadzi bohatera do katedry. Ten lezie za nią jak debil i jak się to kończy? Idą do kościoła gdzie ukrywają się ludzie. Łażą po nim tak długo, aż w końcu wypuszczają bestię, która wszystkich przemienia w zombie. "Spokojnie ludzie! My się tym zajmiemy!". To tu są jeszcze jacyś ludzie? - pyta Ania obserwująca grę. Facepalm za facepalmem. Zaledwie drugi rozdział, a głupot się naoglądałem dość sporo. Oczywiście Leon nie przejął się za bardzo tym, że całe schronienie i ludzie liczący na pomoc zginęli przez niego, i nie przeszkadza mu to w ciągłym zgrywaniu bohatera. Na początku nawet bardzo się przejął jak zobaczył w telewizorku ochrony (chyba?) ludzi z tabliczkami HELP to już ruszał na pomoc, mimo iż zombie już dawno się nimi zajęło. Ech... Jak to jest najlepsza kampania to ja nie wiem. Dobrze się strzela, to fakt, czuć moc. Można po kawałku rozwalać przeciwników czy ogólnie łatwiej rozdeptać im głowę albo kopnąć. Ale poza tym znów mamy dość średnią grafikę, pełno głupot i tanich akcji. Zobaczymy co będzie dalej.
Z growych planów na weekend jest oczywiście kontynuowanie masterowania Final Fantasy X. Niewiele się tu zmieniło, bo słabo mi idzie w tym blitzballu, ale uparcie idziemy naprzód. Może lepsze to niż szósty RE.
FILMY
Trzeci sezon Sons of Anarchy zakończony i cała moja niechęć do wydarzeń została złagodzona po zakończeniu. Było dość ostro. Doczekałem się śmierci osoby na którą nie mogłem już patrzeć. Teraz bohaterowie zmierzają do więzienia i zastanawia mnie czy cały sezon będzie się tam toczył. W końcu mają posiedzieć kilka lat. Tak czy siak, na razie przerwa od oglądania tego serialu. Postaram się obejrzeć w końcu to End of Evangellion póki jeszcze pamiętam o co chodziło i nie uszedł ze mnie klimat, który wsiąknąłem podczas oglądania serialu. Wszystko przez to że czasu tak mało, a gry pożyczone chcę przejść jak najszybciej. No i w ogóle całe to cieszenie się nową konsolą. Pierwsze momenty zawsze u mnie tak wyglądają. Non stop gram. Muszę to jakoś ogarnąć.
LITERATURA
Wciąż czytam To, ale wszystko powoli zbliża się ku końcowi – naprawdę powoli, bo ta powieść grozy jest dość obszerna. Coraz bardziej mi się to wszystko podoba i zaczynam przypominać sobie fragmenty z ekranizacji. Wciąż jednak za mało tego, by powiedzieć cokolwiek o podobieństwach pomiędzy jednym a drugim, ale to się uzupełni. Najbardziej podobają mi się fragmenty z dzieciństwa bohaterów i te ich zabawy oraz przygody, które tylko dzieciaki z wyobraźni mogli przeżyć. Ciekawe czy i ja bym miał wizje jakbym się nawdychał dymu? Przeniósłbym się w czasie, może jakieś dinozaury spotkał... Albo zobaczyłbym siebie jak byłem gimnazjalistą i przekonał się czy tylko mi się wydaje że zmądrzałem ;). Tak czy siak, czyta mi się lepiej, ale coś nie tak, bo to już 70% książki. No i nie pamiętam sceny z dymem w filmie.
MUZYKA
Ostatnio było o Die Antwoord i tym razem lekko do nich nawiążę i pokażę innego nietypowego muzyka. Nawiązujemy, bo podobno Die Antwoord zaprosiło do współpracy gościa znanego pod pseudonimem Aphex Twin. Sam Ninja uważa się za fana tego osobnika o czym może świadczyć logo wytatuowane na łokciu. Z Aphex Twin spotkałem się podczas czytania wywiadu z twórcą Salad Fingers. David Firth przyznał wtedy, że zachwyca się muzyką Richarda Davida Jamesa. Z ciekawości zajrzałem na YouTube gdzie trafiłem na chyba najsłynniejszy jego utwór.
Nie zapamiętałem tego jakoś szczególnie. Spodobało mi się, ale w głowie nie zostało i na jakiś czas o tym zapomniałem. Później dostałem "bardzo śmiesznego" linka od kumpla z tym oto dziełem. Mało dla mnie śmieszne, ale nie zamierzam tutaj kwestionować czyjegoś poczucia humoru.
Widać, że twórca lubi obdarowywać postacie z klipów swoją niezbyt ładnie wyglądającą twarzą. Mnie zachwyca Rubber Johny przedstawiony powyżej. Zarówno pod względem brzmienia jak i teledysku (?). Windowlicker też warto obejrzeć, ale ten ma dość długi wstęp, który niektórym może wydać się zabawny. Mi się podoba taniec z parasolem i twarze tych kobiet ;). Najlepszym jednak utworem jaki słyszałem jest ten zaprezentowany poniżej i to właśnie albumem z którego pochodzi będę się zachwycał.
Bardzo podoba mi się połączenie tego spokoju z chaosem i napięcie które pojawia się w późniejszym czasie. Przepiękne dzieło. Podobnie jak cały album, który nosi nazwę Drukqs (o ile czegoś nie przekręciłem). Przewijają się na nim utwory o wiele bardziej chaotyczne od tego powyżej, ale również bardzo nastrojowe i spokojne. Polecać nie będę (choć w sumie już to zrobiłem), bo zdaję sobie sprawę że to muzyka nie dla każdego.
Drugą muzyczną gwiazdeczką tego weekendu będzie Lamb of God, którego włączam sobie ostatnio do posiedzeń przy darmowym Tekkenie. Ogólnie w mojej kolekcji brakuje muzyki metalowej – posiadam jej stosunkowo niewiele, więc tym jakoś uzupełniam sobie braki. Trafiłem na niego podczas oglądania teledysków na 4fun.tv kiedy jeszcze można było obejrzeć teledyski metalowe/rockowe. Był to klip do utworu Redneck i spodobało mi się jednocześnie brutalne i techniczne podejście do muzyki. Sam klip jest taki sobie, a jak się okazał na tle innych utwór również. Na płycie znajdują się o wiele ciekawsze kawałki i dwa z nich zaprezentuję poniżej.
Uwielbiam brzmienie tego utworu i solówkę która pojawia się gdzieś w połowie. Gdy pierwszy raz odpaliłem sobie tą płytę bardzo się nudziłem, ale jak tylko zacząłem się częściej przysłuchiwać podobała mi się coraz bardziej. Chciałbym żeby podobna muzyka trafiła do jakiegoś fajnego i brutalnego slashera, ale w zasadzie to nie wiem czy by pasowało. Świetnie grało się przy tym w pierwszą część Nightmare Creatures na pierwsze PlayStation. Kolejny ulubiony utworek jest nieco bardziej brutalny i zdaje się ostrzejszy. Tak czy siak, o ile ktoś lubi podobne brzmienia – polecam. Świetny drop w późniejszej części utworu.
Kończę na dzisiaj. Tyle z moich planów na weekend i tygodniowych retrospekcji. Czas wracać do pracy i zapytać się o Wasze plany na tą niedaleką przyszłość: co też będziecie porabiać w ten weekend?